Wprowadzenie polskiej szczepionki przeciwko COVID-19 do produkcji jest bardzo mało realne. Natomiast my, prowadząc badania nad szczepionkami, wykonujemy pracę naukową, dzięki której wiele się dowiadujemy. Dokładamy naszą cegiełkę do ogólnoświatowego zasobu wiedzy. Dzięki niej, być może, uda się wypracować jak najlepsze metody zwalczania SARS-CoV-2.
Z dr Alicją Chmielewską, wirusolog z Międzyuczelnianego Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Gdańskiego i Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Mutacja indyjska koronawirusa dotarła do Europy i może zacząć się rozprzestrzeniać. Czy powinniśmy się obawiać tej mutacji?
– Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ tak naprawdę niewiele wiemy. Szybkie testy, które sprawdzają, czy szczepionki są skuteczne wobec nowych mutacji wirusa, oraz czy odpowiedź uzyskana po zakażeniu chroni przed nowymi mutacjami, są testami w pewnej mierze sztucznymi. Nie do końca wiemy, jak ich wyniki korelują z rzeczywistą ochroną w prawdziwym życiu.
Rozmawiałam już z nauczycielami, którzy po pierwszej dawce AstraZeneki zachorowali na COVID-19. Jak często to się zdarza?
– To jest jak najbardziej możliwe, ale nie wiemy, jakiej części populacji to może dotyczyć. Bo po pierwsze, taką pełną ochronę uzyskuje się po dwóch dawkach, ale dopiero po jakimś czasie. Po drugie, żadna szczepionka, także i ta, nie ma 100-proc. wydajności i nigdy jej nie miała, więc na pewno będą się zdarzać osoby, które zachorują ponownie. Najwyższa protekcyjność w przypadku tej szczepionki, chroniąca przed hospitalizacją i cięższymi zachorowaniami, była rzeczywiście dość wysoka, ale protekcyjność przed zachorowaniem mieściła się w granicach 60-70 proc. Nadal dosyć spory odsetek osób zaszczepionych może więc zachorować na COVID-19 i mieć jakieś objawy.
A wracając do mutacji indyjskiej – konieczne są badania kliniczne na dużej liczbie osób. Nie znamy wydajności szczepionki w przypadku tego wariantu. Dlatego trzeba byłoby zaszczepić dużą grupę ludzi, ale w takich populacjach, gdzie te mutacje są obecne.
Bo nawet jeśli dowiadujemy się, że jakaś szczepionka traci swoje działanie wobec jakiegoś wariantu, to my nie wiemy, na ile to będzie skorelowane, bo ograniczamy się do sprawdzania przeciwciał w testach laboratoryjnych. A przecież nasza odporność to nie tylko przeciwciała.
Czy w takim razie kiedyś wyjdziemy z tej pandemii?
– Mówię tylko, że nie potrafimy tak na szybko stwierdzić, na ile jesteśmy chronieni, co wcale nie znaczy, że szczepionki nie działają. Potrzebujemy czasu, żeby to sprawdzić w zaszczepionych populacjach. Na szczęście, te szczepionki można dosyć szybko przerabiać, dopasowywać do nowych wariantów i być może będziemy się doszczepiać za jakiś czas.
Mówi Pani zarówno o wektorowych i mRNA?
– Tak. Obie te szczepionki można dosyć szybko zmodyfikować. Proces produkcji jest w sumie bardzo krótki, w tym wszystkim najdłuższe jest testowanie kliniczne. Na początku szczepionki z pierwszymi wariantami przeszły przez te wszystkie próby kliniczne, a więc zamiana tego wariantu na inny nie powinna powodować, by wszystkie próby kliniczne na nowo przechodzić. To jest tak jak w przypadku grypy. Mamy co roku nową szczepionkę i nie musi być testowana tak drobiazgowo jak szczepionka pierwszy raz wprowadzana na rynek. Teraz ważne jest, abyśmy sekwencjonowali warianty obecne w Polsce. Powinniśmy wiedzieć, co mamy, bo na razie możemy tylko dywagować, czy mamy do czynienia z takim, czy innym wariantem.
W Polsce jest kilka zespołów pracujących nad polską szczepionką przeciw COVID-19. Na Pani uczelni też działa taki zespół. Na jakim jest etapie?
– Wszystkie szczepionki, nad którymi pracują polscy badacze, są na bardzo podstawowych etapach.
Może więc takie prace nie mają sensu, skoro potężne koncerny dysponują gigantycznymi funduszami na ten cel, a polscy badacze nie mają prawie nic. Zawsze ktoś będzie przed Wami.
– Wprowadzenie polskiej szczepionki przeciwko COVID-19 do produkcji jest bardzo mało realne. Natomiast my, prowadząc badania nad szczepionkami, wykonujemy pracę naukową, dzięki której wiele się dowiadujemy. Możemy testować np. różne modyfikacje. To wcale nie oznacza, że taką szczepionkę będziemy za rok czy dwa produkować, jednak nasza praca nad nimi buduje wiedzę naukową dotyczącą np. odporności organizmu bądź poznawania modyfikacji białek szczepionkowych, które mogą się okazać najlepsze.
Dokładamy naszą cegiełkę do ogólnoświatowego zasobu wiedzy. Dzięki niej, być może, uda się wypracować jak najlepsze metody zwalczania SARS-CoV-2. Na tym to polega.
To, że te wszystkie szczepionki tak szybko weszły na rynek, jest udziałem wielu laboratoriów na świecie. Ja sama pracowałam w laboratorium zagranicznym, gdzie testowaliśmy różne elementy regulatorowe, z których jeden został zastosowany w szczepionce firmy AstraZeneca. Dlatego śmieję się, że jakiś mój odcisk palca też jest w tej szczepionce.
A konkretnie?
– 15 lat temu uczestniczyłam w testowaniu szczepionki przeciwko zapaleniu wątroby typu C. Element, nad którym pracowałam, został zastosowany w szczepionce przeciwko COVID-19, bo wiedza, którą zdobyłam, została opublikowana i jest częścią tego ogromnego zasobu wiedzy, o którym mówiłam. Bierzemy udział w badaniach nad COVID-19, ale od badań do wprowadzenia na rynek polskiej szczepionki jest jeszcze daleka droga. To gigantyczne przedsięwzięcie. Dopiero przy próbach klinicznych na ludziach będzie można coś więcej powiedzieć.
(…)
Jak Pani ocenia naszą obecną sytuację epidemiczną?
– W Polsce mamy załamanie służby zdrowia i dużą śmiertelność w porównaniu z wielkością naszej populacji, jedną z najwyższych w świecie. To, co się dzieje, oceniam jak najbardziej negatywnie. Od początku mało testowaliśmy, a środków na testowanie różnych sekwencji wirusa prawie nie ma. Mam nadzieję, że szczepionki spowodują zahamowanie tej fali umieralności.
Czy w sytuacji, w jakiej się znajdujemy, otwierałaby Pani szkoły?
– W prosty sposób nie da się odpowiedzieć, bo trzeba wziąć pod rozwagę mnóstwo zmiennych, jak np. kwestię zdrowia psychicznego dzieci, bezpieczeństwa nauczycieli, którzy nie są jeszcze do końca zaszczepieni. Nie można się kierować tylko samymi wskazaniami dotyczącymi liczby zakażeń. Dlatego wolę mówić o samym wirusie, którym zresztą zajmuję się od środka. Badam biologię molekularną wirusa, na przykład oddziaływanie jego białek z receptorami komórkowymi.
(…)
Czy wraz z nadejściem lata i wysokiej temperatury wirus osłabnie?
– Częściowo tak, dlatego, że w wyższej temperaturze i przy świetle słonecznym wirus szybciej się dezaktywuje na powierzchniach. Zmienia się także nasz tryb życia, częściej przebywamy na świeżym powietrzu, mamy więcej witaminy D. Wszystkie wirusy oddechowe lepiej rozprzestrzeniają się w jesienno-zimowych i wiosennych miesiącach. Kłopot w tym, że obecnie startujemy z zupełnie innego poziomu niż rok temu. Nie wiemy, jak będzie wyglądał spadek zakażeń, wówczas nie mieliśmy takiej sytuacji jak teraz. Tych przypadków było przed latem było bardzo mało. Obecnie wirus rozprzestrzenił się wszędzie. Z drugiej strony mamy coraz więcej osób z wykształconą odpornością. W każdym razie słuch po wirusie na pewno od razu nie zaginie. Nadal można się latem zarażać.
Dziękuję za rozmowę.
***
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 18-19 z 5-12 maja br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)
Fot. Arkadiusz Smykowski