Co dalej z pandemią? Dr Andrzej Trybusz: Jeśli uznamy, że mamy wszystko za sobą, to wpadniemy w kolejne tarapaty

O formie nauki przez te kilka tygodni powinni decydować autonomicznie dyrektorzy szkół. Każda szkoła ma inne warunki lokalowe oraz możliwości bezpieczeństwa sanitarnego. Uważam, że do minimum należy ograniczyć lekcje w budynkach szkolnych, w zamkniętych pomieszczeniach, salach gimnastycznych, klasach, siedzenie na korytarzach. Nie chcemy przecież powtórki z jesieni.

 

Z dr. n. med. Andrzejem Trybuszem, lekarzem, głównym inspektorem sanitarnym w latach 2001-2006, wykładowcą Akademii Kaliskiej, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Zaczyna się wielkie otwarcie, do tego zapowiedzi, że będzie wystarczająco dużo szczepionek, by objąć nimi także młodzież szkolną od 16. roku życia. Czy to wystarczy, by zluzować obostrzenia, otwierać szkoły, hotele, kina?

– Musi być zachowana jakaś równowaga między wymogami medycznymi i sanitarnymi a gospodarką, inaczej wpadniemy w głęboką recesję. Znoszenie obostrzeń nie jest prowadzone w jakimś wyjątkowo szybkim tempie, raczej w dość umiarkowanym. Jedyne zastrzeżenia, jakie można mieć, oprócz otwierania szkół, do których jeszcze wrócę, dotyczą odstępów między kolejnymi podejmowanymi decyzjami. Kolejne luzowania, powinny być wydłużone o co najmniej tydzień, mielibyśmy większą pewność, jakie efekty przynosi ich znoszenie – negatywne czy neutralne. To pozwoliłoby zaobserwować ewentualne skutki tych decyzji.

(…)

Minister zdrowia przyznał niedawno, że otwarcie szkół mogło się przyczynić do wzrostu zakażeń, może nawet wywołało drugą i trzecią falę.

– Szkoły to inna sprawa. Dlatego decyzja o szczepieniu już 16-latków jest jak najbardziej właściwa. Należy zacząć szczepić młodzież jak najszybciej, bo ta decyzja, oprócz zgody rodziców, nie wymaga żadnych innych zabiegów. W przypadku szczepionki Pfizera już w charakterystyce produktu leczniczego dopuszcza się jej stosowanie od 16. roku życia. Nie ma żadnych przeszkód ani natury formalnej, ani merytorycznej. Pozostaje jednak grupa wiekowa 12-15 lat, która w szkołach stanowi spory odsetek.

Z tego, co wiadomo, Europejska Agencja Leków bada tę sprawę. Być może już niedługo zapadnie decyzja dotycząca szczepienia dzieci i należy się spodziewać, że będzie ona pozytywna. To byłoby  ważne w kontekście osiągania odporności populacyjnej.

A wyobraża Pan sobie sytuację, że rodzic, który sam nie chce się szczepić, zaprowadzi dziecko w wieku szkolnym do punktu szczepień?

– To na pewno będzie jedna z przeszkód w zaszczepieniu wszystkich uczniów. Kłopot z rodzicami, którzy nie mają zamiaru szczepić dzieci, występuje od dawna, co przekłada się także na sytuację szczepień obowiązkowych dzieci i młodzieży. Na szczęście, antyszczepionkowców nie jest aż tak wielu, aby negatywnie wpływać na rezultaty tych szczepień.

Jedna trzecia, jak wynika z badań, nie chce się szczepić przeciwko COVID-19, a liczba chętnych maleje wraz z obniżaniem się wieku pytanych.

– Jeśli mówimy o szczepieniach obowiązkowych dzieci, to w 2019 r. tego szczepienia odmówiło 50 tys. rodziców. Oczywiście w kontekście pandemii operujemy innymi danymi, czyli 60-70 proc. chce się szczepić, a reszta nie. To są badania, które dotyczą populacji dorosłych. Jak to wygląda w grupie dzieci i młodzieży? Dopiero się okaże.

Z badań wynika, że osoby poniżej 40. roku życia nie garną do szczepień.

– 30-40 proc. deklaruje, że nie chce się szczepić. W tej grupie są też osoby wahające się. Ok. 15-20 proc. absolutnie nie chce słyszeć o szczepionkach. To jest tzw. grupa „nie, bo nie”. Dlatego trzeba o nich powalczyć.

Kto ma o to powalczyć?

– Wszyscy. Zaczynając od góry. Rząd powinien wreszcie uruchomić zapowiadaną od dawna akcję edukacyjną i profrekwencyjną. Mądrą, profesjonalną, kierowaną do poszczególnych grup odbiorców i wykorzystującą wszelkie możliwe kanały komunikacji, od telewizji, radia i prasy po media społecznościowe, Instagram czy TikTok. Ważną rolę spełniają lekarze rodzinni. Mają duży wpływ na seniorów – proszę zwrócić uwagę, że te osoby, szczególnie w grupie 80 plus, są zaszczepione w ok. 60 proc.

(…)

Liczy Pan na to, że uczeń powie rodzicom: „Chcę się szczepić”, a oni dadzą się przekonać? Ilu uczniów trzeba zaszczepić, żeby szkoły były bezpieczne?

– W naszą pamięć wbiło się, że 70 proc. to minimum. Ale biorąc pod uwagę, że wariant brytyjski jest mocno zakaźny i zdominował naszą populację, to bezpieczeństwo epidemiczne będzie zdecydowanie większe przy 80-85 proc. osób uodpornionych. Na to składają się i zaszczepieni, i ozdrowieńcy. Jeśli do tego dojdą jeszcze szczepienia w szkołach, to wówczas szybciej osiągniemy odporność populacyjną. Dlatego ja bym zaczekał na szczepienia uczniów. Nie posyłałbym ich w tym roku szkolnym do szkół. To mija się z celem. Taka decyzja jest nawet głęboko niewłaściwa.

Dopuściłbym jedynie, by ten powrót miał charakter wyłącznie psychoterapeutyczny, był podyktowany koniecznością odbudowy więzów społecznych, koleżeńskich, powrotu do pracy w grupie. Uczniowie tak jak dorośli mają kłopoty po tych miesiącach lockdownów – stany lękowe, depresyjne, zespoły stresu pourazowego.

A z sanitarnego punktu widzenia? Czy można otwierać szkoły?

– Z sanitarnego punktu widzenia powrót do nauki stacjonarnej też nie jest dobrą decyzją. O formie nauki przez te kilka tygodni powinni decydować autonomicznie dyrektorzy szkół. Każda szkoła ma inne warunki lokalowe oraz możliwości bezpieczeństwa sanitarnego w związku ze zróżnicowaną liczbą uczniów.

Jeśli lekcje, to poza budynkiem szkoły. Zajęcia sportowe, wycieczki, wspólne wyjścia. Uważam, że do minimum należy ograniczyć lekcje w budynkach szkolnych, w zamkniętych pomieszczeniach, salach gimnastycznych, klasach, siedzenie na korytarzach.

Nie chcemy przecież powtórki z jesieni. Wiemy, co się stało po tym, jak we wrześniu wpuszczono wszystkich pod dach budynku szkolnego. I teraz też tak się może zdarzyć. Za chwilę może się okazać, że szkoły szybko opustoszeją.

(…)

To znaczy, że otwarcie szkół znowu przełoży się na sytuację epidemiczną w kraju?

– Oczywiście, że tak. I to przed wakacjami. Szkoły w każdej fali znacząco się dołożyły do sytuacji epidemiologicznej. To na pewno był jeden z czynników wzrostu zakażeń. W tym zgadzam się z ministrem Adamem Niedzielskim. Dlatego w wymiarze stacjonarnym na pewno bym szkół nie uruchamiał. To jest ryzykowne, zwłaszcza że do poziomu edukacji uczniów te parę tygodni niczego już nie wniesie.

A co z tymi nauczycielami, którzy nie są zaszczepieni albo nadal czekają na drugą dawkę? Wśród nich jest wielu takich, którzy ciężko przechorowali covid. Maseczka wystarczy?

– W jakimś stopniu maseczka wystarczy, ona będzie chroniła, ale trzeba wziąć pod uwagę pewne ograniczenia i uwarunkowania. W plenerze, przy braku możliwości zachowania dystansu społecznego, maseczki na pewno pomogą. W przepełnionej klasie już gorzej. To może być za mało.

Dlatego zorganizujmy ten powrót przy jak najmniejszych stratach. Nie narażajmy się niepotrzebnie na zakażenie i ciężką chorobę. Wśród nauczycieli też są ofiary covidu.

Jeśli powrót do szkół jest konieczny, to hybrydowa forma kształcenia jest jakimś rozwiązaniem. Szwajcarzy na przykład długie miesiące tak pracowali. Szkoły mieli otwarte, ale nie na zasadzie wymiany klas, ale ich podziału – czyli połowa klasy w szkole, druga część w domu. Chodziło o to, żeby uczniów było w klasie jak najmniej. Trzeba dzielić klasy. Poza tym ciągle skupiamy się na samych szkołach. Ale przecież ci uczniowie będą musieli do szkoły dojechać. Będzie tłok w tramwajach, autobusach. Przy koronawirusie, który roznosi się drogą kropelkową mobilność jest podstawowym czynnikiem przenoszenia SARS-CoV-2.

Dziękuję za rozmowę. 

***

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 20-21 z 19-26 maja br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne