Wolność wiele nam dała, ale to nie jest klucz do sprawy, coś przegapiliśmy. Oświata została od początku potraktowana po macoszemu, a w ostatnich latach dobita nieudaną reformą, co jest dużym powodem do smutku.
Polska szkoła na wstecznym biegu
Z prof. Marcinem Królem, historykiem idei, filozofem, byłym uczestnikiem obrad Okrągłego Stołu, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
(…)
Popiera Pan postulaty strajkujących nauczycieli?
– Naturalnie. Bez chwili wahania ich poparłem, z tym że ja bym nawet nieporównanie dalej posunął te działania i postulaty, zwłaszcza finansowe. Domagałbym się także w imieniu nauczycieli radykalnej zmiany systemu programowego edukacji w Polsce. Obecny jest tak rygorystyczny i jednocześnie tak dalece nieprzestrzegany przez to, że jest rygorystyczny, że nie tworzy rzeczywistych relacji między uczniami i nauczycielami.
Reforma pogorszyła ogólną sytuację oświaty?
– Na pewno nie polepszyła, przysporzyła szkołom dodatkowego bałaganu. Z takiej podstawy programowej nie można się wiele nauczyć. Nic dziwnego, że w obecnych czasach młodzież ma często podobne odczucia jak my w czasach PRL.
Trwa nabór do liceów. W wielu warszawskich szkołach jest 50 kandydatów na jedno miejsce.
– Za moich czasów, a kończyłem jedno z elitarnych liceów w Warszawie, nie było takiego dzikiego tłumu. Przede wszystkim było jednak więcej szkół i choć nie chcę nic dobrego mówić o komunistach, to jednak muszę przyznać, że było więcej szkół, nauczycieli, a klasy nie były tak przeładowane jak dzisiaj.
Czy chce Pan przez to powiedzieć, że przez 30 lat nie udało się nic zrobić, żeby polepszyć polską szkołę?
– Aż tak pesymistycznie tego nie widzę. Chcę jednak powiedzieć, że to, co było dobrego, co najlepiej się udało, wcale nie jest zasługą państwa, tylko oddolnych inicjatyw. Inna sprawa, że z punktu widzenia państwa nie zrobiono nic bardzo istotnego, trudno więc teraz ocenić, jak bardzo system się pogorszył.
Znaleźliśmy się w sytuacji patowej.
– Problemem jest to, że edukacja straciła znaczenie, autorytet. Społeczeństwo coraz częściej uważa, że szkoła i studia nic nie dają, zwłaszcza kiedy widzą, co się dzieje z nauczycielami, jak się ich ocenia. Oczywiście to spojrzenie zależy od stanu edukacji i poziomu szkół w danym regionie.
Uważa Pan, że nauczyciele powinni wywindować swoje dotychczasowe postulaty. Które z nich?
– Zwłaszcza te płacowe. Ale nauczyciele potrzebują też swobody kształtowania swojej pracy i programu nauczania poprzez zniesienie ram programowych, które uważam za nonsens. Unifikacja edukacji jest absolutnie niewykonalna, to jest z natury rzeczy zły kierunek. Powinno się raczej pójść w kierunku dywersyfikacji. Dotychczas jednak nie mieliśmy w Polsce dyskusji na tematy programowe, a to, co zrobiła pani Zalewska, bez względu na bałagan, niesprawność administracyjną oraz intencje, jest wbrew unowocześnianiu szkoły. Polska szkoła wrzuciła wsteczny bieg.
Kto tu powinien zadziałać?
– Zmiany muszą wziąć na swoje barki nauczyciele i rodzice – pod warunkiem że ci ostatni zostaną uświadomieni, co nie zadziałało. Presja rodziców na stan polskiej edukacji jest zdecydowanie zbyt skromna. Prognozuję, że jeżeli rodzice nie będą angażować się w stan polskiej edukacji, wywierać presji na decydentów, tylko bezrefleksyjnie wszystko akceptować, to za kilka lat będą zmuszeni zbierać duże sumy na edukację swoich dzieci. Co w efekcie doprowadzi do większego rozwarstwienia społecznego. Ci bardziej przedsiębiorczy i zamożniejsi uczniowie będą się uczyć poza krajem, a nawet poza UE, co już w jakimś stopniu się dzieje.
Powiedział Pan, że nauczyciele powinni wywindować postulaty płacowe. Przy zdecentralizowanym zarządzaniu oświatą, które Pan proponuje, niektóre samorządy mogłyby mieć z tym problem.
– Jeśli pieniądze płyną do góry i potem wracają w dół, to zwykle jest źle. Pieniądze na edukację powinny być przeznaczane od razu z podatków lokalnych czy regionalnych, wojewódzkich. Takie zarządzanie wymaga jednak kolosalnych zmian, z którymi boryka się nie tylko Polska. Tylko mityczna Finlandia jest w innej sytuacji.
Żyjemy w przełomowych czasach?
– W pewnym stopniu tak. Ten system się zestarzał. Świadczy o tym wiele przykładów, np. to, że z jednej strony mówimy ciągle o nowoczesnych technologiach, z drugiej nie ma pieniędzy, żeby je wdrażać w szkołach. Dlatego nauczyciele do swojego postulatu o zarobkach powinni jeszcze dorzucić postulat systemowych zmian w edukacji, dotyczących finansowania, programów nauczania, zasad kontroli i nadzoru itp. Jedno bez drugiego nie zadziała. Przy czym ta jednorazowa podwyżka, której się domagają, jest niezbędna, to jest warunek minimum.
Jakim ministrem będzie Dariusz Piontkowski?
– Bóg raczy wiedzieć…
Kiedy tak rozmawiamy, wyczuwam smutek w Pana głosie.
– Raczej poczucie beznadziejności.
Chodzi o ostatnich 30 lat czy ostatnie trzy lata?
– W jakimś stopniu o jedno i drugie. Wolność wiele nam dała, ale to nie jest klucz do sprawy, coś przegapiliśmy. Oświata została od początku potraktowana po macoszemu, a w ostatnich latach dobita nieudaną reformą, co jest dużym powodem do smutku.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum ISP
***
Publikujemy obszerny fragment wywiadu, który ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 25 z 19 czerwca br.