Bezsilność wynika z tego, że nie jesteśmy w stanie równolegle uczyć dzieci ukraińskich i polskich na tej samej godzinie lekcyjnej. Nie da się kilkoma kanałami prowadzić zajęć oraz realizować podstawy programowej. Kiedy pracujemy z polskimi dziećmi, w tym samym czasie przygotowujemy inne karty pracy i tłumaczymy dzieciom z Ukrainy, co mają zrobić. A one często pytają: a po co, a dlaczego mają to robić?
Z Beatą Matejczyk, nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej ze Szkoły Podstawowej nr 336 w Warszawie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Jak bardzo dzieci ze „zwykłej” migracji różnią się od tych, które pojawiły się w szkole w wyniku fali uchodźczej spowodowanej wojną?
– Różnica jest kolosalna. Dzieci z migracji, które pojawiają się u nas w trakcie roku szkolnego, są przygotowywane na to, że będą podejmować naukę w szkole polskiej. Wiedzą, że będzie inny język, będą inne podręczniki. Często znają podstawowe zwroty po polsku, tak by rozumiały polecenia. Bardzo często znają również polskie litery. Wówczas praca z dziećmi wygląda zupełnie inaczej, nawet w trakcie dodatkowych lekcji z języka polskiego jako obcego.
Natomiast dla dzieci wojny, bo tak coraz częściej są nazywane, polska edukacja to jest zupełnie nieoczekiwana rzeczywistość. Nie były na to absolutnie przygotowane. Zostały wrzucone w środowisko dla nich obce. Nie dość, że rodzice nie byli w stanie ich przygotować na to, co je czeka, to jeszcze mają zerowy start.
Pierwsze dni w nowej szkole dla dziecka, które zmaga się z traumą wojenną, muszą być niezwykle trudne.
– Dzieci, które przybywały do szkoły w czasie pokoju, pojawiały się ze swoim plecakiem. Miały w nim swój ulubiony piórnik, kredki i zabawkę, którą mogły przytulić. Bo mówię o klasach I-III, które uczę. Mali uchodźcy, wchodząc do szkoły nie mają nic. Ani przyborów szkolnych, ani ubrań, ani butów. One w to wszystko są przez szkołę wyposażane – w plecaki, worki na buty, obuwie sportowe, przybory do pisania, mazaki itd. Dostają piękne i kolorowe rzeczy. Cieszą się z tego, ale też czują, że to nie jest ich. One wiedzą, że to, co było ich, to gdzieś tam zostało. Może w zbombardowanym, zburzonym, płonącym domu.
Nie traktują tych nowych rzeczy jak swoje?
– Nie ma tu więzi emocjonalnej. Kiedy wchodzą do szkoły, zabieramy je do sal, gdzie są przygotowane dla nich wyprawki. Staramy się je dopasować do dziewczynek i do chłopców pod kątem kolorów i motywów, np. filmowych. Do tego każde dziecko dostaje pierniczki w kształcie serca z lukrem niebiesko-żółtym. Staramy się, aby to powitanie dobrze zapamiętały, żeby na wstępie poczuły się bezpiecznie. To jest dla nas najważniejsze.
Kiedy te dzieci, które uciekały przed wojną ze swoich domów, będą w stanie poczuć się lepiej, nieco oderwać o ponurych myśli?
– Jeszcze na to za wcześnie. Pierwsze dzieci trafiły do naszych klas 9 marca. Ja mam ich kilkoro, w tym jedno dziecko z cukrzycą typu I. Niestety, nie mamy żadnej dokumentacji medycznej, nie dostaliśmy żadnych procedur postępowania. Pracujemy nad tym. Kolejna sprawa to odnalezienie się w szkole. Dziewczynki pytają, dlaczego mają wychodzić z klasy na przerwy. Ile uroków (godzin lekcji – red.) mamy w szkole? Do tego kwestia wieku. Polscy uczniowie mają w I klasie siedem – osiem lat. Dziewczynki z Ukrainy są sześciolatkami. Mogę jedynie domyślać się, że ich klasa w Ukrainie może funkcjonować na zasadzie naszej zerówki, bo dziewczynki tłumaczą, że tych lekcji jest dla nich za dużo. Po dwóch- trzech lekcjach są bardzo zmęczone. My, niestety, nie znamy systemu edukacyjnego w Ukrainie. I choć te dzieci dostają podręczniki, to ja im drukuję zupełnie oddzielne karty pracy. Są w nich zagadki logiczne, krótkie sformułowania po ukraińsku z obrazkami, żeby policzyły, co widzą, i wpisały cyfry. One dopiero rozpoznają sytuację. Badają teren.
Polscy nauczyciele też badają teren, bo podręczniki do edukacji wczesnoszkolnej są na tym etapie zbyteczne.
– W młodszych klasach odkładamy te podręczniki na bok. Polskie dzieci już nawet w I klasie znają litery i czytają dłuższe teksty. Uczniowie z Ukrainy, którzy dotarli do nas po 24 lutego, dostają ćwiczenia z kreślenia szlaczków, liter, poprawiania po śladzie. Musimy ich przygotować do rozpoczęcia edukacji z rozpoznawania liter, przekładania cyrylicy na polską czcionkę. Podręcznik z transkrypcją liter jest bardzo potrzebny. Na razie sama im rysuję w zeszytach nowe litery. Ale to jest jednak taka rzemieślnicza robota, a powinniśmy dostać konkretne materiały do nauczania tych dzieci języka polskiego jako obcego.
Nie otrzymujecie żadnego wsparcia merytorycznego z MEiN?
– Otrzymaliśmy linki, jakieś odnośniki, których w tej chwili przychodzi do nas mnóstwo. Co z tego, że nasze skrzynki pocztowe są pełne maili z adnotacją „może się przydać”, „warto zobaczyć”, jak my mamy w szkole setkę dzieci z Ukrainy i nie mamy tego nawet gdzie wydrukować. Nie ma takich zasobów, które by nam tę pracę w jakiś sposób ułatwiły. Najlepiej byłoby, gdybyśmy mieli jakiś kontakt z nauczycielami ukraińskimi. Wielu z nich jest już w Polsce. Ten kontakt jest nam bardzo potrzebny.
My nie chcemy przecież dzieciom ukraińskim zrobić krzywdy. Część z nich może w Polsce zostanie, część z nich prawdopodobnie wróci z rodziną do Ukrainy. Jednak nasz polski system edukacji jest dla nich zupełnie obcy. Bez wskazówek, bez niezbędnych materiałów nie da się tego przeprowadzić. To nie powinno tak wyglądać.
Z czym się zmagacie, próbując wprowadzić dzieci z Ukrainy w ten system?
– Z bezsilnością. Bo ja nie mogę powiedzieć, że jestem bezradna. Próbuję sobie radzić. Nie tylko ja, moje koleżanki i moi koledzy również. Mimo wszystko staramy się, jesteśmy kreatywni, mamy własne pomysły.
Z czego więc wynika bezsilność?
– Bezsilność wynika z tego, że nie jesteśmy w stanie równolegle uczyć dzieci ukraińskich i polskich na tej samej godzinie lekcyjnej. Nie da się kilkoma kanałami prowadzić zajęć oraz realizować podstawy programowej. Kiedy pracujemy z polskimi dziećmi, w tym samym czasie przygotowujemy inne karty pracy i tłumaczymy dzieciom z Ukrainy, co mają zrobić. A one często pytają: a po co, a dlaczego mają to robić?
Kto na tym traci? Dzieci polskie, ukraińskie czy może obie strony?
– Tracą na tym wszystkie dzieci. Polskie dzieci mają o tyle łatwiej, że możemy im zadać ćwiczenia do samodzielnej pracy. One wtedy korzystają z umiejętności wypracowanych wcześniej. Ale wprowadza się też nowy materiał, nowe umiejętności. To jest bardzo trudne, bo trzeba dzieciom z Ukrainy też zapewnić pracę, żeby nie siedziały bezczynnie, nie patrzyły w sufit.
Czyli to, co możecie obecnie zaproponować dzieciom ukraińskim na lekcjach, to jest to takie działanie z dnia na dzień?
– Niestety, tak. Cały czas czekamy, że ktoś da nam wytyczne, że ktoś stworzy jakiś system do pracy z dziećmi ukraińskimi, że dostaniemy konkretnie informacje, że one np. nie podlegają pod naszą podstawę programową, że nie musimy ich oceniać. Na dzień dzisiejszy nie ma takich przepisów. Zgodnie z ustawą – Prawo oświatowe każde dziecko, które podejmuje naukę w szkole podstawowej, podlega klasyfikacji, bo na tej podstawie może otrzymać promocję do następnej klasy.
Pytanie jest więc takie: co my mamy u tych dzieci oceniać? Pisanie, czytanie, pracę z tekstem, pisanie ze słuchu, rozwiązywanie zadań tekstowych? Przy braku konkretów na razie działamy po omacku. Podejmujemy decyzje, które w naszej ocenie są dla uczniów najlepsze. Nauczycielu, radź sobie sam – tak to wygląda.
(…)
Co Pani konkretnie ma na myśli, mówiąc, że Wy, nauczyciele, nie chcecie zrobić dzieciom ukraińskim krzywdy?
– Chodzi o to, żeby one nie straciły roku. Te dzieci zostały wyrwane ze swojego stałego środowiska, a ich jedyną stałą jest język. Na początku powinny znaleźć się w swoich grupach. Bez podziału wiekowego. Dopiero później powinny rozpocząć naukę języka polskiego. Wrzucanie ich do klas istniejących to jest dla nich największa krzywda. Nie są w stanie funkcjonować jak inne dzieci. Jeśli chcemy brać udział w ich edukacji, dostosować taką dużą grupę dzieci do edukacji w Polsce, to trzeba zapewnić im kontakt także z ich ojczystym językiem.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 13 z 30 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne