Ucieczka przed wojną jest sama w sobie bardzo trudna, niezależnie od tego, co dziecko widziało i przeżyło. Jednak dzieci z pierwszej i drugiej fali wydają się być w lepszej sytuacji. Dzieci, które uciekały z rodzicami później, głównie z terenów wschodnich, zwłaszcza te starsze, opowiadają o strasznych rzeczach. Nasze psycholożki rozmawiały z dziewczynkami zgwałconymi przez rosyjskich żołnierzy… To są głównie uchodźcy, którzy pojawili się w Polsce w ostatnim czasie. I to oni są w najtrudniejszej sytuacji, bo zwykle nie mają tu rodzin, żadnego punktu zaczepienia, znajomych, nie znają języka. Nie mają pieniędzy, pracy, brakuje dla nich mieszkań.
Z Renatą Szredzińską, członkinią zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Ok. 1,1 mln uchodźców z Ukrainy zarejestrowało się w systemie PESEL, z czego około pół miliona to dzieci i młodzież. A to oczywiście nie wszyscy. Do niedawna mówiło się, że największym wyzwaniem jest włączenie ich w polski system edukacji. Zbliżające się wakacje niosą jednak kolejne wyzwania związane z udzielaniem wsparcia. FDDS również niesie pomoc uchodźcom. Co wynika z Waszych obserwacji?
– To jest innego rodzaju pomoc niż ta, którą świadczyliśmy do tej pory dla rodzin polskich. Ukraińcy sami się do nas nie zwracają po wsparcie, to jest raczej wychodzenie do nich z pomocą. Wydelegowaliśmy pracowników, zatrudniliśmy psycholożki z Ukrainy, które spotykają się z nimi w miejscach, gdzie przebywają rodziny z dziećmi. Pracujemy głównie w ośrodkach recepcyjnych. Oni sami są na razie zaabsorbowani głównie organizacją życia. Pochłaniają ich praktyczne sprawy.
Jedną z ważnych teraz rzeczy jest zorganizowanie dla dzieci z Ukrainy jakiegoś planu na wakacje. Nie można ich zostawić samym sobie. My planujemy półkolonie. Trzeba się jednak spieszyć, bo dzieci ukraińskie, które kontynuowały naukę zdalnie w systemie ukraińskim, mają wakacje wcześniej niż dzieci polskie.
Dyrektorzy szkół i nauczyciele mają wiele obaw związanych z okresem wakacyjnym. Obserwując ich sytuację, informują, że wiele z tych dzieci mieszka z rodzinami w jednym pokoju, muszą być dożywiane.
– To jest bardzo niepokojące dla nas wszystkich. Z badań i rozmów z profesjonalistami, którzy pomagali w innych kryzysach humanitarnych na świecie, wynika, że dla dzieci, zwłaszcza tych najmłodszych, najlepszym rozwiązaniem jest wprowadzenie jakiejś rutyny, w tym wypadku będzie to pójście do polskiej szkoły czy kontynuowanie nauki zdalnej w szkole ukraińskiej. Szkoła daje jakąś stabilność w tym chaosie. Kotwicę, pewną przewidywalność, poczucie częściowej kontroli. Pozwala choć trochę zapomnieć o wspomnieniach, nie martwić się całymi dniami o pozostałych członków rodziny – ojca, dziadka, przyjaciół, którzy tam zostali itd. Zorganizowanie im zajęć w czasie wakacji da im namiastkę normalności w tej trudnej sytuacji.
Jakie zagrożenia mogą wiązać się z odejściem od codziennej rutyny?
– Przede wszystkim samotność, obniżony nastrój, oddawanie się negatywnym myślom. Może temu sprzyjać np. nadmierne korzystanie z urządzeń ekranowych, ciągłe sprawdzanie wiadomości w internecie, samotna gra w sieci, nuda. To, co próbujemy robić w Gdańsku, razem z Operą Gdańską, ma temu zapobiec. W ramach półkolonii chcemy dzieciom zapewnić atrakcyjny czas, wypełniony różnymi aktywnościami, ale też elementami zajęć psychoedukacyjnych, odstresowujących, relaksujących. Postaramy się im pokazać, jak można radzić sobie z trudnymi emocjami.
Na razie słyszymy o pojedynczych inicjatywach związanych z organizacją czasu dla dzieci ukraińskich w czasie wakacji. Jest szansa na więcej?
– Wiemy, że wiele samorządów się do tego szykuje, coraz więcej organizacji pozarządowych planuje szerokie działania skierowane do dzieci i młodzieży w okresie letnim. Oczywiste jest to, że trzeba dzieci otoczyć opieką w tym czasie. Najważniejszym celem będzie zapewnienie im wyjścia na świeże powietrze, spotkań z rówieśnikami. Tylko jedna uwaga: nam zależy na tym, aby to nie były półkolonie organizowanie wyłącznie dla dzieci ukraińskich.
Niech to będzie integracja z dziećmi polskimi. Spotkanie z rówieśnikami będzie sprzyjać nauce języka, bo być może część dzieci z Ukrainy będzie kontynuowała naukę w polskich szkołach od września.
Co wynika z pracy psychologów, którzy mają bezpośredni kontakt z dziećmi oraz ich rodzinami? Z czym one się zmagają w tej chwili?
– Dzieci różnie okazują emocje. Nie każde dziecko będzie mówić o bolesnych wydarzeniach. Badania mówią, że negatywne skutki ciężkich przeżyć może odczuć ok. 20 proc. dzieci. Mniej więcej u co piątego z nich mogą wystąpić objawy zespołu stresu pourazowego. Teoretycznie 80 proc. powinno sobie radzić. Oczywiście będzie to zależało od bardzo wielu czynników, m.in. od tego, czy będą miały opiekę przewidywalnego dorosłego, z jakim przyjęciem spotkają się w polskiej społeczności. Dlatego staramy się nie ograniczać swojej pomocy wyłącznie do dzieci, staramy się też bardzo mocno wspierać rodziców. Głównie mamy i babcie, bo to one są dla nich opoką. Wspieramy też pomagaczy.
Jak wiele z tych dzieci będzie wymagało konkretnej pomocy psychologicznej, terapii?
– Trudno powiedzieć. Ucieczka przed wojną jest sama w sobie bardzo trudna, niezależnie od tego, co dziecko widziało i przeżyło. Jednak dzieci z pierwszej i drugiej fali wydają się być w lepszej sytuacji. Dzieci, które uciekały z rodzicami później, głównie z terenów wschodnich, zwłaszcza te starsze, opowiadają o strasznych rzeczach. Nasze psycholożki rozmawiały z dziewczynkami zgwałconymi przez rosyjskich żołnierzy… To są głównie uchodźcy, którzy pojawili się w Polsce w ostatnim czasie. I to oni są w najtrudniejszej sytuacji, bo zwykle nie mają tu rodzin, żadnego punktu zaczepienia, znajomych, nie znają języka.
Nie mają pieniędzy, pracy, brakuje dla nich mieszkań. Przebywają głównie w ośrodkach recepcyjnych. Warto podkreślić, że społeczność ukraińska bardzo mocno wzajemnie się wspiera. Ci, którzy przyjechali jako pierwsi i ogarnęli praktyczne aspekty swojego życia, włączają się w pomoc kolejnym uchodźcom. To jest niesamowite.
Kim są psycholożki, które udało się Wam zatrudnić?
– Same przyjechały do Polski po 24 lutego. Widać, jaką wielką mają potrzebę, żeby pomagać. Jak byliśmy w Przemyślu, gdzie UNICEF wraz z UNHCR stworzyły jeden z tzw. blue dotsów, czyli bezpiecznych przestrzeni, gdzie osoby, które przyjeżdżają z Ukrainy, dostają cały pakiet informacji, gdzie udzielana jest pierwsza pomoc psychologiczna, gdzie mogą uzyskać porady prawne, zauważyliśmy, że wśród wolontariuszy były głównie kobiety ukraińskie. My z kolei mamy nadzieję, że w połowie czerwca uruchomimy linię 116 111 także w języku ukraińskim. To wsparcie dla dzieci w ramach telefonu zaufania nie będzie już zależało od tego, czy znają język polski.
W jaki sposób zamierzacie dotrzeć z tą informacją do potrzebujących?
– Na pewno takim tradycyjnym kanałem, czyli przez szkoły. Współpracujemy też z UNHCR, wszystkie informacje nt. telefonu zaufania znajdą się w blue dotsach. Współpracujemy też z organizacjami ukraińskimi, które działają w Polsce, m.in. z Fundacją „Nasz Wybór”. Zapewnili, że pomogą. Zrekrutowaliśmy ukraiński personel, osoby z wykształceniem psychologicznym i pedagogicznym. Trwają szkolenia, bo te osoby nie prowadziły jeszcze wsparcia telefonicznego, pracowały wyłącznie twarzą w twarz. Potrzebują wdrożenia, także technologicznego. Mamy nadzieję, że uda się wszystko domknąć w pierwszym tygodniu czerwca i ruszymy w połowie tego miesiąca.
Dziecko wykręci 116 111, czyli numer dotychczasowego telefonu zaufania, ale jak będzie mogło wybrać połączenie z konsultantem z Ukrainy?
– Będzie obowiązywał ten sam numer, tylko informacja będzie w dwóch językach: jeśli polski – wybierz 1, jeśli ukraiński – wybierz 2. To ułatwi dzieciom ukraińskim kontakt z nami. Już nie będzie żadnej bariery językowej.
Jaka jest ogólna sytuacja telefonu zaufania? W ubiegłym roku Fundacja informowała o braku rządowej dotacji na większą kwotę.
– W tej chwili działamy m.in. dzięki zrzutce zorganizowanej na początku tego roku przez wspierających nas obywateli. Wśród naszych sponsorów jest także wiele firm i fundacji prywatnych. Linię po ukraińsku w całości sfinansuje Orange. Można powiedzieć, że do końca 2022 r. – i może na początek przyszłego – mamy stabilność finansową w wymiarze, w jakim działamy. Ale to oznacza, że nie ma funduszy na rozbudowę telefonu zaufania. Obecnie mamy sześć stanowisk, które są dostępne w ciągu dnia. Trzy w nocy oraz trzy w weekendy i święta. Taka obsada pozwala mniej więcej na odbieranie jednej czwartej rozmów przychodzących od dzieci z całej Polski.
Mamy jednak nadzieję, że ci, którzy nie dodzwonili się dzisiaj, za jakiś czas ponownie wybiorą numer. Dzieci zresztą same nam to komunikują co jakiś czas: wreszcie mi się udało do was dodzwonić. Mamy więc nadzieję, że pomoc uzyskuje nie tylko te 25 proc., które się dodzwonią, ale także te, które mają mniej cierpliwości i piszą wiadomości. My odpisujemy na wszystkie maile.
Co Was najbardziej martwi?
– Sytuację monitorujemy na bieżąco. W kwietniu odebraliśmy 4 tys. rozmów, 700 wiadomości, jak również 81 interwencji nagłych i pilnych, czyli takich, kiedy trzeba powiadomić policję i pogotowie. Liczba interwencji pilnych rośnie z każdym rokiem i to jest ta statystyka, która bardzo nas martwi.
Udaje się interweniować na czas?
– Na szczęście nie mieliśmy dotąd zwrotnej informacji ze służb, że coś się nie udało. Chcę wyrazić ogromną wdzięczność operatorom pogotowia i policji, bo interwencje są zawsze sprawnie prowadzone, a i policja coraz częściej daje nam informację zwrotną. Oczywiście bez żadnych szczegółów, żadnych danych osobowych.
Dzwoniące dziecko mówi wprost, że chce targnąć się na swoje życie?
– Wiem, że czasem nasze konsultantki słyszą o takich zamiarach wprost. Czasami rozmowa wręcz tak przebiega: postanowiłem/postanowiłam ze wszystkim skończyć, bo już nie mam siły, ale nie chcę być w tych ostatnich momentach sam/sama. Mamy różne sygnały, dlatego ten telefon zaufania jest tak ważnym przedsięwzięciem.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 22 z 1 czerwca br. Fot. FDDS