Wynagrodzenia w tzw. budżetówce też muszą być jednak dopasowane do płacy minimalnej. Podniesienie płacy minimalnej wymuszałoby więc jakieś ruchy płacowe także w usługach publicznych.
Z Piotrem Kuczyńskim, analitykiem rynków finansowych, rozmawia Jarosław Karpiński
Rząd obiecał podniesienie płacy minimalnej do 4 tys. zł w 2023 roku. Na ile jest to obietnica realna, a na ile kampanijna?
– Realna to ona jest, bo wystarczy decyzja rządu i cała reszta musi się jej podporządkować. Oczywiście nie wiadomo czy wejdzie w życie. Chodzi jednak o to żeby wygrać wybory… Pieniądze na realizację tej obietnicy, około 20 mld zł w ciągu roku, pójdą z kieszeni tych, którzy zatrudniają, a nie z budżetu. Choć jeżeli chodzi o oświatę czy służbę zdrowia to wynagrodzenia pracowników tych branż są regulowane odrębnymi ustawami. Wynagrodzenia w tzw. budżetówce też muszą być jednak dopasowane do płacy minimalnej. Podniesienie płacy minimalnej wymuszałoby więc jakieś ruchy płacowe także w usługach publicznych. Nie wiem ilu nauczycieli, czy ile osób zatrudnionych w ochronie zdrowia zarabia poniżej płacy minimalnej czy pobiera obecnie płacę minimalną, ale na pewno ileś takich osób jest.
No właśnie, nauczyciel stażysta z licencjatem lub tytułem inżyniera bez przygotowania pedagogicznego ma obecnie 2450 zł płacy zasadniczej. Co mają sobie myśleć tacy pracownicy w kontekście obietnic PiS?
– Wynikałoby z tego, że od 1 stycznia taki nauczyciel zarobi 2600 zł, bo tyle ma wynosić płaca minimalna, za rok będzie miał 3 tys., a następnie 4 tys. zł. Tak to rozumiem. Ale obciążałoby to z kolei budżet lub samorządy. Bo albo wyłożą te pieniądze samorządy, albo rząd dopłaci samorządom w subwencji oświatowej. Podobnie będzie na niższych stopniach zatrudnienia w ochronie zdrowia. Tam też jest osobna regulacja prawna i też na tych niskich stopniach zarabia się w okolicach płacy minimalnej. Ale przede wszystkim obciążeni zostaną jednak mikroprzedsiębiorcy, małe firmy. Dla firmy zatrudniającej dwie-trzy osoby taki skok płacy minimalnej może być zabójczy. Albo więc pójdą w szarą strefę, albo zaczną zwalniać albo bankrutować. Trzeciej możliwości nie będzie. Ja zawsze byłem za tym, żeby płaca minimalna była w okolicach 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia, ale skoki po 30 proc. będą zabójcze. Gospodarka nie da rady się do tego przygotować. Słuchałem w telewizji wywiadu z minister przedsiębiorczości Jadwigą Emilewicz i ona powiedziała, że nic o decyzjach w sprawie podwyżek płacy minimalnej nie wiedziała. Sama komentowała, że będzie to bardzo trudne dla drobnych przedsiębiorców.
A jeżeli ktoś zarabia dzisiaj nieco wyżej niż pensja minimalna?
– Jeżeli ktoś dzisiaj zarabia np. 3200, to może się pocieszać, że minimalna wynosi 2250, ale za rok będzie zarabiał minimalną. Pojawi się presja na podwyżki płac w całej gospodarce, bo ludzie będą chcieli zarabiać więcej niż pensja minimalna. A to z kolei może się przełożyć na inflację.
Niektórzy ekonomiści już straszą lawinowym wzrostem cen.
– Z samego podniesienia płacy minimalnej – jeżeli nie pojawi się efekt, o którym mówiłem, czyli że reszta społeczeństwa też zapragnie więcej zarabiać – nie będą wynikać duże skoki cen. Podobny ruch wykonali na początku tego wieku Węgrzy i ceny usług wzrosły tam od 4 do 10 proc. Ale jeżeli się to przełoży na żądania podwyżek płac większej ilości ludzi, to taki wpływ na pewno zobaczymy. Szczególnie w usługach.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum prywatne