Marzyłoby się nam też unowocześnienie warsztatu pracy, ale przede wszystkim docenienie nas. Robimy bardzo dużo poza obowiązkami, widząc radość z tego na twarzach dzieci. Każdy z nas poza zasadniczym kierunkiem ma ukończone dodatkowe studia, mnóstwo szkoleń i kursów, bo tak trzeba. Bo przedszkolaki naszej wiedzy potrzebują. Tymczasem otrzymywane wynagrodzenie jest wobec tego wszystkiego, delikatnie mówiąc, nieadekwatne.
Z Agnieszką Chudzik, nauczycielką i logopedką w Przedszkolu nr 41 „Puchatkowo” w Rybniku, Nominowaną do tytułu Nauczyciel Roku 2022, rozmawia Halina Drachal
Wśród wielu Pani kompetencji znalazłam terapię miofunkcjonalną. Co to takiego?
– Terapeuta miofunkcjonalny zajmuje się, ogólnie mówiąc, zaburzeniami występującymi w obrębie sfery ustno-twarzowej. W Polsce nie jest uznany jako zawód, lecz dodatkowa kwalifikacja. Bardzo przydatna. Dzieci potrzebujących pomocy jest coraz więcej.
Mają problemy z wymową wywołane różnymi przyczynami, zdiagnozowanymi lub nie. Często dopiero w przedszkolu je wychwytujemy i próbujemy korygować same lub kierując do odpowiednich specjalistów czy placówek.
Jakie możliwości pomagania dzieciom z dysfunkcjami ma przedszkole?
– Zależy od rodzaju dysfunkcji, jej głębokości, naszych kwalifikacji i zaplecza materialnego. A przede wszystkim przyznanej liczby godzin na terapię. Na terapię logopedyczną nasza placówka dostała 15 godzin. Ja mam dziewięć godzin tygodniowo dla 36 dzieci, koleżanka sześć godzin dla 24 dzieci. Zgodnie z rozporządzeniem w grupie terapeutycznej może być nie więcej niż czworo dzieci i tyle wobec skali potrzeb jest. Nie ma mowy, żebym na każdych zajęciach mogła poświęcić choćby pół godziny na indywidualną pracę z każdym dzieckiem, a taka jest najskuteczniejsza. Niektóre i tak musieliśmy odesłać do innych placówek NFZ, gdzie kolejki są długie, a wizyta terapeutyczna odbywa się raz na trzy – cztery tygodnie. Mało, jednak jeśli rodzic stosuje się do zaleceń logopedy, jest w stanie pewne rzeczy wyćwiczyć. Wskazujemy też rodzicom placówki prywatne, choć to opcja nie dla wszystkich.
W „Puchatkowie” jest Pani wychowawczynią grupy, logopedką i…
–…w dwóch grupach uczę języka angielskiego. Mam godziny w swojej grupie wychowawczej oraz prowadzę zajęcia logopedyczne w dziewięciu czteroosobowych zespołach, w każdym przez godzinę raz w tygodniu. Pracuję więc jakby w trzech zawodach. Prowadzę też Kącik Logopedyczny dla rodziców. Bez nich praca byłaby praktycznie niemożliwa, bo choć dzieci bardzo lubią te zajęcia, to jednak bez ćwiczeń w domu trudno o sukcesy. Nie da się prowadzić terapii samemu. Każdy rodzic ma szansę poobserwować to, co robię z dziećmi w gabinecie, po czym dostaje ode mnie pisemną instrukcję, jak ma pracować w domu ze swoim maluchem. To może być ciekawa zabawa dla jednych i drugich.
Wartością dodaną jest szansa na wspólny czas ze sobą. Jeśli ćwiczą systematycznie, rodzice są zdumieni i szczęśliwi, widząc, że ich pociecha, która nie potrafiła wymówić np. głoski „sz” nagle całkiem dobrze sobie z nią radzi.
Jak wygląda warsztat pracy współczesnego logopedy?
– Od ubiegłego roku mamy w „Puchatkowie” swój gabinet. Jest on malutki, ale jest. W dodatku szczęśliwie oddalony od miejsc, gdzie dzieci się bawią i biegają, a więc hałasują. Dużo pomocy dydaktycznych kupuję lub wykonuję sama. Wykorzystuję do pracy robota Zosię, małą nauczycielkę, który jest nagrodą otrzymaną przez nas w Konkursie Nauczyciel Roku. Pomaga, bo dzieci zaciekawione, bardziej się skupiają na tym, co mają robić. Często narzędzia logopedyczne są kosztowne. Walizka logopedy to wydatek 5 tys. zł. Na kursie terapii miofunkcjonalnej dowiedziałam się, że niektóre z tych bardzo drogich narzędzi spokojnie można zastąpić tańszymi zamiennikami, np. szpatułkę guzikową w cenie 70 zł zwykłym guzikiem zawiązanym na nitce dentystycznej. Do ćwiczenia mięśnia okrężnego warg w zupełności wystarczy. Taki guzik na sznurku dziecko wkłada między wargi, a logopeda lub rodzic pociąga delikatnie za sznurek. Zadaniem dziecka jest utrzymanie guzika w ustach. A wszystkie narzędzia trzeba nieustannie dezynfekować, co też kosztuje.
Nasze władze oświatowe, decydując, że dzieci mają mieć w przedszkolach i w szkołach zajęcia z psychologiem, logopedą, terapeutą itd., nie zastanawiają się, czy jest na to miejsce i za co kupić nowoczesny sprzęt. U nas nie ma nadmiaru wolnych gabinetów, a dyrektor Klaudia Ciupek robi, co może, by sprostać tym wszystkim wymaganiom, jakie nałożono na dyrektorów.
Przedszkole nie było Pani miejscem pracy pierwszego wyboru. Przez lata pracowała Pani z młodzieżą. Skąd taka zmiana?
– Ukończyłam studia na kierunku praca socjalna i opiekuńczo-wychowawcza. Zaczynałam od etatu pedagoga w gimnazjum i nauczyciela świetlicy w szkole podstawowej na zastępstwo. W gimnazjum prowadziłam też socjoterapię. Zdecydowałam się na kolejne studia z wychowania przedszkolnego. Kiedy nastąpiło łączenie szkół w zespoły z przedszkolami, straciłam pracę, bo okazało się, że mój stopień awansu zawodowego jest niższy niż pani, która miała przejść ze szkoły do przedszkola. Na jakiś czas trafiłam do żłobka. Był oddalony od mojego domu, więc gdy pojawiła się oferta pracy na zastępstwo w przedszkolu, zaryzykowałam. Potem było kolejne przedszkole, znów na zastępstwo, i wreszcie udało mi się znaleźć pracę na stałe.
Po drodze zrobiłam kolejny stopień awansu zawodowego. W tym niestabilnym zawodowo czasie pracowałam również jako terapeuta na obozach młodzieżowych, szkoliłam studentów do pracy z dziećmi. Dość typowa droga niejednego współczesnego nauczyciela. Nie można tych prac porównywać, każda ma swoją specyfikę. Może dzięki tej różnorodności stałam się bardziej kreatywna. Trzeba się rozwijać, bo dzieci są coraz bardziej wymagające. Są zupełnie inne niż wcześniejsze pokolenia w ich wieku, obeznane z nowoczesną technologią.
(…)
Bez nowoczesnych technologii nie da się już wychować przedszkolaka?
– Da się, ale czy warto? Nie odetniemy tych dzieci od technologii, bo one nas otaczają. Zamiast tego musimy im pokazywać jej dobre, ale i złe strony. W tym roku w ramach profilaktyki mieliśmy dzień gier planszowych. Staramy się uświadamiać już nasze przedszkolaki, co nowoczesne technologie dają, ale też co zabierają. Jest wiele ciekawych narzędzi cyfrowych, jednak trzeba uważać, bo coraz więcej dzieci jest uzależnionych od gier komputerowych, ma problemy emocjonalne i sobie z nimi nie radzi. Wiele z tych dzieci jest po prostu bardzo, ale to bardzo samotnych. Rodzice, chcąc dać im wszystko, czego sami nie mieli, zapominają, że dziecku najbardziej potrzebni są oni sami. Zapracowują się, nie mają dla nich ani siły, ani cierpliwości. Tymczasem maluchy spędzające czas z rodziną, z którymi rodzice dużo rozmawiają, są spokojniejsze.
Wracając do nowych technologii, z Aleksandrą Mazur wymyśliłyśmy projekt „Technikoludek, czyli dziecko w świecie technologii”. Zależy nam, by przedszkolaki poznawały zarówno urządzenia dawne, jak i nowe, np. maszynę do pisania i laptopy. Pracujemy z mikrofonem, żeby nauczyć dzieci pokonywania nieśmiałości, a tym samym integrować je w grupie, nauczyć nawiązywania relacji społecznych, pokazywać ich talenty. Korzystamy z gier interaktywnych, pokazów multimedialnych, bardzo ciekawych zabaw z kodami QR. Mieliśmy bal robotów, za które dzieci się przebierały. Napisałyśmy z koleżanką książkę „Technikoludkowe wiersze i opowiadania”, ma się ukazać w marcu.
Co Pani zdaniem powinno się zmienić w pracy przedszkoli?
– Przede wszystkim przydałoby się więcej godzin na indywidualną pracę z dziećmi z różnego rodzaju problemami rozwojowymi. Jeśli mam np. czwórkę z różnymi zaburzeniami: jedno nie mówi „k”, drugie „sz”, trzecie „r”, a czwarte w ogóle trudno zrozumieć, z każdym z nich trzeba robić kompletnie co innego. A maluchy się niecierpliwią, czekając w kolejce na swoje ćwiczenie.
Marzyłoby się nam też unowocześnienie warsztatu pracy, ale przede wszystkim docenienie nas. Robimy bardzo dużo poza obowiązkami, widząc radość z tego na twarzach dzieci. Każdy z nas poza zasadniczym kierunkiem ma ukończone dodatkowe studia, mnóstwo szkoleń i kursów, bo tak trzeba. Bo przedszkolaki naszej wiedzy potrzebują. Tymczasem otrzymywane wynagrodzenie jest wobec tego wszystkiego, delikatnie mówiąc, nieadekwatne.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 9 z 1 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne