Ciągle w Polsce mamy mnóstwo szkół im. Henryka Sienkiewicza i większość z nich organizuje wyjazdy uczniów do Oblęgorka. Spotykam się z przyjeżdżającą do Sienkiewiczówki młodzieżą. Mam takie poczucie, że jeżeli chociaż jedno dziecko – przy tak malejącym czytelnictwie– po rozmowie ze mną przeczyta choć jedną książkę mojego pradziadka, to poczytuję sobie jako sukces.
Z Anną Dziewanowską, prawnuczką pisarza i noblisty Henryka Sienkiewicza, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Sporo rocznic w tym roku. 125-lecie przekazania Henrykowi Sienkiewiczowi Oblęgorka (który otrzymał w 1900 r. w darze od narodu na 25-lecie pracy twórczej) oraz 120. rocznica przyznania Literackiej Nagrody Nobla za całokształt twórczości. Pamięta Pani o rocznicach?
– Staram się pamiętać, bo zauważyłam, że te oczekiwania wobec nas, potomków, są nadal bardzo wysokie. Tysiące osób zaglądało co roku do muzeum (w Pałacyku Henryka Sienkiewicza w Oblęgorku mieści się oddział Muzeum Narodowego w Kielcach – przyp. red.), gdzie zakończyła się gruntowna renowacja, i spodziewam się, że turystów po tej przerwie nie zabraknie.
Nasza Sienkiewiczówka zajmuje tylko niewielką część terenu, który otrzymał w darze nasz pradziadek, i bardzo kochamy to miejsce. Współpracujemy z muzeum. Mogę powiedzieć, że jesteśmy bardzo zaprzyjaźnieni i bardzo cieszymy się z ponownego otwarcia pałacyku.
Kontynuuje Pani rodzinną misję.
– Oj, tak. Kocham to miejsce. My też mamy ofertę dydaktyczną dla szkół, którą ciągle rozwijamy. Tworzymy parki tematyczne. Oprócz „Krainy w Pustyni i w Puszczy”, w tym roku udostępnimy „Krainę Trylogii”. Sienkiewiczówka to jest miejsce, które powstało z pasji. Powoli rozwijamy nasze obiekty, dostosowujemy je do młodzieży i turystów. Mamy już czynny hostel i bistro. Miejsce jest piękne, ale staramy się jeszcze bardziej je uatrakcyjnić. Mamy też konie, których jest chyba stanowczo za dużo…
Robi to Pani bardziej dla siebie czy z powodu wysokich oczekiwań?
– Jedno i drugie. Ciągle w Polsce mamy mnóstwo szkół im. Henryka Sienkiewicza i większość z nich organizuje wyjazdy uczniów do Oblęgorka. Pod tym względem, jak się wydaje, nic nie zmieniło. Spotykam się z przyjeżdżającą do Sienkiewiczówki młodzieżą. Mam takie poczucie, że jeżeli chociaż jedno dziecko – przy tak malejącym czytelnictwie– po rozmowie ze mną przeczyta choć jedną książkę mojego pradziadka, to poczytuję sobie jako sukces.
Anna Dziewanowska, prawnuczka Henryka Sienkiewicza: Oblęgorek to moje miejsce na ziemi
O czym rozmawiacie?
– Jak to jest być potomkinią Sienkiewicza. Standardowo mnie o to pytają (śmiech). Odpowiadam, że czasem jest zabawnie, ale przede wszystkim bardzo zobowiązująco. Wszyscy myślą, że jesteśmy specjalistami z twórczości. Ja wtedy tłumaczę, że od tego są specjaliści, naukowcy, literaturoznawcy itd. My jesteśmy rodziną. Po prostu jesteśmy tu, budujemy przyszłość. Trwamy, ale też jesteśmy w ciągłej rozbudowie.
Staram się jednak rozluźnić atmosferę tych spotkań i zwykle przechodzę do anegdotek.
Te oczekiwania społeczne zawsze były takie wysokie?
– Odkąd pamiętam. Były z tego naprawdę zabawne historie. Już kiedy syn mojego kuzyna szedł do szkoły, jego kolega z klasy, który miał na imię Marcinek, chwalił się swojej babci: Czy ty wiesz, z kim ja chodzę do klasy? Z potomkiem Henryka Sienkiewicza. To bardzo pięknie – odparła babcia. A Marcinek na to: Babciu, ale on w ogóle nie umie czytać. Obaj byli wtedy w pierwszej klasie.
Te oczekiwania wymagają od nas ogromnego zaangażowania. Staramy się, chociaż to nie jest łatwe. Ja jednak z racji tego, że mieszkam w Oblęgorku, biorę na siebie to zobowiązanie. Choć… czasami myślę, że może sama je sobie narzucam, bo jednak część z nas woli aż tak mocno w to nie wchodzić. My mamy też inne zajęcia.
My, czyli kto?
– My, czyli sześcioro prawnuków Henryka Sienkiewicza.
Czy ta pamięć narodowa i te oczekiwania zobowiązują ciągle do sięgania po dzieła pradziadka? Czytania ich, bo a nuż ktoś o coś zapyta?
– Ostatnio znowu na świeżo przeczytałam całą Trylogię. Właściwie jestem na ostatnich kartkach „Pana Wołodyjowskiego”, dokładnie przy tekście, przy którym zawsze się wzruszam: „Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz! Szabli nie chwytasz?”.
Co mnie tym razem najbardziej zaskoczyło, to to, że nie mogłam się od tego oderwać, mimo że doskonale wiedziałam, jak to się skończy. Po tym poznaje się arcydzieło. Po tym, że człowiek, znając koleje losu bohatera, ciągle czeka na zakończenie.
Od razu mi się przypomina mój wuj, brat mojej mamy, który jak przyjeżdżał na pogaduszki do Oblęgorka, to brał z półki pierwszy tom Trylogii, otwierał gdziekolwiek i czytał. A kiedy wołano go na obiad, to zawsze odpowiadał: Chwileczkę, chwileczkę, muszę zobaczyć, jak to się skończy. Teraz to rozumiem. I to sprawia mi radość.
Czy jest coś, co Panią smuci?
– To, że pradziadka ocenia się, przykładając współczesne miary, zapominając, w jakich czasach żył, co determinowało stosunki społeczne. Oskarża się go, że był rasistą, szowinistą, złym ojcem, ale taki był ówczesny świat. Jego zachowania, sposób myślenia nie różniły się od reszty Europejczyków. Chcę powiedzieć, że nikt nie stara się spojrzeć innym okiem na jego życie i twórczość. Pomyśleć, w jakich czasach pisał i żył. Nikt nie zadaje sobie trudu, żeby nadać jakiś nowy tor myśleniu o twórczości pisarzy tamtego okresu.
Jak Pani teraz patrzy na twórczość swojego pradziadka?
– Cieszyłoby mnie nowatorskie spojrzenia np. na „W pustyni i w puszczy” jak na powieść polityczną, powieść z czasów kolonializmu. Dzieła XIX-wieczne i te z przełomu wieków XIX i XX, trzeba nie tylko czytać, trzeba próbować je zrozumieć. Spójrzmy – stosunek 14-letniego Stasia Tarkowskiego do Kalego odzwierciedlał ówczesny stosunek Europy do Afryki. Warto, myślę, popatrzeć na te dzieła w trochę inny sposób, bo nasza percepcja bardzo się zmienia.
Widzę to także po Trylogii. Pierwsze moje spotkanie z Trylogią było, kiedy czytała nam ją moja mama. Wtedy nie widziałam tego, co uderza mnie dzisiaj – opisywana przemoc. Tam krew leje się strumieniami. Nasza percepcja i wrażliwość jest zupełnie inna. Staramy się dzieciom zaoszczędzić drastycznych opisów, przez co my też się zmieniliśmy. Te dzieła są jak lekcja.
Uważa Pani, że na dziełach Henryka Sienkiewicza można uczyć dzieci historii, także krytycznego myślenia o naszej przeszłości?
– Oczywiście, że tak. Wydaje mi się, że trzeba odświeżyć jego dzieła, ale też zastanowić się, jak z ich pomocą tłumaczyć ten współczesny świat. Jest coraz więcej materiałów na temat, np. skutków, jakie wywołał kolonializm. Byłam niedawno w Warszawie, w Muzeum Etnograficznym. Jest w nim pokazana wystawa, z której można się dowiedzieć, że nawet takie kraje jak Polska, które nie miały własnych kolonii, też są w to uwikłane, z racji tego, że są krajami europejskimi. Uważam, że można bardzo dużo wyciągnąć z tych dzieł – nowego spojrzenia na naszą historię i nasze stosunki społeczne.
Czytać między wierszami.
– Zdecydowanie. Zamiast po prostu krytykować pisarzy i poetów tamtych czasów za to, co myśleli i jacy byli, lepiej zacząć to tłumaczyć. W Oblęgorku została właśnie otwarta wystawa „Konterfekty z XIX wieku, czyli belle epoque według Sienkiewicza”. Powieści „Rodzina Połanieckich” czy „Bez dogmatu” świetnie obrazują polskie społeczeństwo tego okresu. Mój pradziadek pisał o wszystkich warstwach społecznych, choć dużo miejsca poświęcał elicie. Ówczesne zwyczaje i konwenanse są doskonałym materiałem do zbadania tamtego świata, przyjrzenia mu się z innej strony. Świata, który słabo znamy.
Nadal spotyka się Pani z uczniami w szkołach?
– Staram się przypominać, że ciągle tu jesteśmy. To nadal robi wrażenie i motywuje ludzi do czytania. Szkół, którymi Henryk Sienkiewicz patronuje, nadal są setki. Najstarszą szkołą noszącą jego imię jest szkoła w Szczawnicy. Mój pradziadek został jej patronem jeszcze za życia. Jest też wiele szkół, gdzie Sienkiewicz jest patronem od 100 lat, np. w Miechowie jest szkoła, która przyjęła jego imię w 1926 r., dziesięć lat po jego śmierci.
Czym jest dla Pani Sienkiewiczówka?
– Sienkiewiczówka to jest moje miejsce na ziemi. Nie zamieniłabym go na żadne inne. A dużo świata zobaczyłam. Mój pradziadek też wielbił to miejsce. Bywał w nim od 1902 do 1914 r. W tym czasie co roku spędzał tu wakacje i przyjmował dużo gości.
Jak widać, nic się nie zmieniło.
– To prawda. Chcemy bez względu na wszystko, bo taki jest nasz cel, żeby to miejsce kojarzyło się z Henrykiem Sienkiewiczem. On sam o nim pisał: „Oblęgorek oczarował mnie zupełnie. Mało jest w Królestwie wiosek tak pięknie położonych”. Na pewno jest to miejsce warte odwiedzenia. Zapada w pamięć.
Sprzyja pisaniu książek. Czy Pani też pisze?
– Nosiłam się z takim zamiarem, żeby coś napisać. Sienkiewicz pisał też o Oblęgorku jak o „odwiecznej siedzibie przodków”. Co jest o tyle zabawne, że ani on się tutaj nie urodził, ani jego dzieci. Pierwszym pokoleniem Sienkiewiczów, którzy przyszli na świat w tym miejscu, było pokolenie mojej mamy. Pokolenie wnuków.
„Odwieczna siedziba przodków” brzmi jak przepowiednia na przyszłość.
– I być może tytuł książki byłby taki. Jeśli powstanie, będzie o rodzinie.
Którą z anegdot z życia Henryka Sienkiewicza Pani lubi najbardziej?
– Kiedyś został okradziony. Złodziej ukradł mu portfel. Po kilku dniach odesłał wszystko z dołączonym bilecikiem – „Nie wiedziałem, kogo okradłem, autorowi >>Potopu<< wdzięczny złodziej”.
Czego Wam życzyć?
– Żeby nam się Sienkiewiczówka rozwijała, żeby wojna za naszą wschodnią granicą się skończyła. Życzę tego nam wszystkim.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy wywiad opublikowany w Głosie Nauczycielskim nr 16-17 z 16-23 kwietnia br. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)
Fot. Archiwum prywatne