Olewanie nauczycieli musiało się zemścić. Będzie coraz więcej wakatów, a jakość nauczania będzie spadać. Na koncie nam przecież nie przybywa. Mówi się o podwyżkach pensji, ale ja nie widzę, żeby się coś poprawiło. Mamy wakacje, a większość nauczycieli mówi, że nie bardzo ma za co pojechać na wakacje.
Z Adamem Królem, nauczycielem fizyki w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Od września będzie Pan pracował na dwa etaty?
– Dwie szkoły publiczne i jedna niepubliczna.
W tej niepublicznej lepiej płacą?
– Niespecjalnie. Jestem tam bardziej towarzysko, kilka lat temu dałem się namówić i już zostałem.
Kiedy MEiN zniosło limity godzin ponadwymiarowych, przyklasnął Pan i pomyślał – hurra, teraz zarobię więcej?
– To nie tak. Jestem jednym z tych, którzy przekroczą półtora etatu tylko w jednej szkole. W liceum. Wcześniej prosiłem, żeby jeszcze kogoś zatrudnili. Ja byłbym gotowy oddać pół swojego etatu, a nawet te wszystkie godziny, które wziąłem, i podzielić się z innym fizykiem po połowie. Chętnych do pracy jednak nie ma.
Czyli weźmie Pan te godziny?
– Jak bym im teraz odmówił, to część klas miałaby fizykę, a inne nie. Aż tak to uczniom i szkole nie zrobię. Od września zostaliby bez kontaktu z przedmiotem.
Ankieta Głosu. Zapraszamy do udziału w głosowaniu!
Porozmawiajmy o fizykach. Jak często stawia się Was pod ścianą?
– Od jakiegoś czasu słyszy się, że w szkołach nie ma fizyki albo realizowane są inne przedmioty w miejsce nieobsadzonych lekcji. Nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że mam mnóstwo propozycji pracy. Zazwyczaj nie dzwonią przypadkowe osoby. Domyślam się, że moi znajomi udostępniają mój numer telefonu, mając nadzieję, że może się zgodzę…
No ale ja nie jestem w stanie już niczego więcej wziąć. Ani godzin, ani kolejnych etatów. To byłoby ponad moje siły.
Półtora etatu to jest wysiłek, a dwa etaty? Uważa Pan, że da radę przez cały kolejny rok szkolny pracować z lekcji na lekcję?
– W zasadzie nie mam wyjścia. Gdybym chciał pracować mniej, musiałbym zrezygnować z pracy w drugiej szkole publicznej, gdzie i tak poprosiłem o zmniejszenie liczby godzin do pięciu. Wyręczą mnie emerytowani fizycy. Nawet po tej korekcie, łącznie, będę miał sporo zajęć i co gorsza, myślę, że praca w takim wymiarze będzie tak wyglądać przez najbliższych kilka lat. Gwarantuje to liczba uczniów przyjętych do klas pierwszych we wrześniu ub.r. oraz od września tego roku. W planach jest tak samo dużo klas.
Fizycy są bardzo poszukiwani, mogą przebierać w ofertach. Czuje się Pan usatysfakcjonowany takim ciągłym zainteresowaniem?
– Skądże. To jest męczące. Może to było fajne na początku. Myślałem, że w końcu odetchnę, nie będę tyle biegał między szkołami, żeby uzbierać pensum. Przez krótki czas myślałem nawet, że zawsze będę miał pracę, więc nie ma się czym martwić. To mnie uspokoiło. Na krótko. Liczne telefony z prośbami o wzięcie godzin w kolejnych szkołach otworzyły mi oczy. Nie jest dobrze.
Każdego roku problem narasta a fizycy, którzy zostali w szkołach, odczuwają coraz większą presję. Ani odejść, ani prosić o mniej pracy. Odmawianie szkołom, które nie mają żadnego fizyka, nie jest wcale przyjemne.
Raptem dwa lata temu rozmawialiśmy o tym, że musi Pan pracować w pięciu szkołach, żeby uzbierać pensum.
– To pokazuje, co się stało z naszym zawodem. Popadamy ze skrajności w skrajność. Nauczycielom nie jest łatwo się w tym wszystkim odnaleźć. W tym roku szkolnym miałem może nieco więcej wytchnienia, tylko jedną grupę z rozszerzeniem z fizyki na trzy szkoły. Uczniowie, którzy mają fizykę na poziomie podstawowym, to co innego. Te nastolatki funkcjonują na lekcjach na zasadzie przetrwania. Chcą mieć luz.
Czy ta sytuacja przekłada się na zainteresowanie uczniów fizyką?
– Przez wielu uczniów fizyka jest traktowana jak zło konieczne. Na rozszerzeniu jest nieco lepiej, z tych kilkunastu uczniów… może trzech było tak naprawdę zainteresowanych przedmiotem. Uczniowie nie zawsze kierują się zainteresowaniami przy wyborze klasy o profilu ścisłym.
Jaka jest przyszłość tego przedmiotu?
– Poziom nauczania będzie spadał. W pewien sposób na niekorzyść fizyki działa aktualna podstawa programowa. Większość tematów i zagadnień, które zostały wprowadzone, są jak wyrwane z kontekstu. Tak naprawdę, wymagając od tych uczniów, którzy nie decydują się na rozszerzenie, opanowania pamięciowego poważniejszych zagadnień powoduje się, że oni tracą zainteresowanie tym przedmiotem. Nie rozumieją go, więc nie chcą się go uczyć.
(…)
Lubi Pan jeszcze swój zawód?
– Wykonywanie swojego zawodu traktuję jako źródło utrzymania i czasami wolę, kiedy na lekcjach nie ma wszystkich uczniów. Inni nauczyciele narzekają wtedy – co to jest, nie chodzą na lekcje. Mnie to nie przeszkadza. Ze względu na trudność tego materiału, jaki uczniowie muszą sobie przyswoić, lepiej jest, kiedy w klasie jest ich mniej.
Przy 30 osobach w klasie dobrze nie da się uczyć. Dlatego zacząłem robić klasówki online. Każę im wyciągać telefony, a oni rozwiązują testy. Tak jak to było w pandemii.
Powiedział Pan, że podstawa programowa z fizyki jest za trudna, a tematy wyrwane z kontekstu. Jakieś przykłady?
– Zakres tych działów jest nieprzemyślany i przez to źle dobrany. W podstawie z fizyki atomowej są nawet elementy fizyki kwantowej, w tym zagadnienia dotyczące poziomów energetycznych atomu wodoru. Jeśli uczniowie nie mieli nic na ten temat na chemii, to jest to dla nich totalne science fiction, czarna magia.
Czyli nie widzi Pan wśród uczniów przyszłych kadr dla elektrowni atomowych w Polsce?
– Akurat do obsługi tych elektrowni atomowych z billboardów nikt nie jest jeszcze potrzebny. Takie zapowiedzi być może brzmią ładnie, ale mój nos mi podpowiada, że jeżeli one w ogóle powstaną, to raczej w bardzo odległej przyszłości. A w kwestii tych zmian w podstawie programowej to mam zupełnie inne wyjaśnienie. Oczywiście, że nikt nie miał na myśli planów związanych z bliżej nieokreślonymi elektrowniami. Po prostu zwiększyła się liczba godzin i trzeba było jakoś wypełnić tematycznie cztery poziomy nauczania w szkołach ponadpodstawowych.
Ktoś przewertował wszystkie działy fizyki i powybierał to, co sam uznał za stosowne. Ale nie zrobił tego dobrze. Z taką podstawą ciężko jest uczyć. Jeśli się odpuści i oceny będzie się stawiać za prezentacje i plakaty, to wtedy jest łatwiej. Wszystkim.
Więcej osób myśli tak jak Pan?
– Olewanie nauczycieli musiało się zemścić. Będzie coraz więcej wakatów, a jakość nauczania będzie spadać. Na koncie nam przecież nie przybywa. Mówi się o podwyżkach pensji, ale ja nie widzę, żeby się coś poprawiło. Mamy wakacje, a większość nauczycieli mówi, że nie bardzo ma za co pojechać na wakacje.
A Pan ucieszył się z wakacji?
– Można się przynajmniej wyspać. Mam jednak na głowie rekrutację uczniów do klas pierwszych i mimo wakacji jestem nadal w szkole. Jak to się skończy, pojadę do rodziny. Tanio i blisko.
Dziękuję za rozmowę.
***
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 27-28 z 5-12 lipca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne