To, co najbardziej bolało, to fakt, że począwszy od 2017 r. odbierano nam, nauczycielom, przyjemność z wykonywania zawodu. Nie byłam w stanie wytrzymać ciągłych zmian w systemie edukacji, a przecież ukształtowały mnie zarówno szkoła publiczna, jak i niepubliczna. Miałam porównanie i nieodparte wrażenie, że jest coraz gorzej, że coraz więcej próbuje się nam narzucać. W pewnym momencie pomyślałam sobie, że ja też jestem człowiekiem… Odchodzę…
Z Anetą Korycińską, polonistką z własnym biznesem, znaną jako „baba od polskiego”, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
W minionych latach polskie szkoły opuściły tysiące nauczycieli. Do głównych powodów odejścia zaliczali m.in. niskie zarobki ograniczające możliwość utrzymania siebie i swoich rodzin, ograniczenie autonomii zawodowej, atmosferę strachu, niechęć części społeczeństwa i powszechną nagonkę. Pani również podjęła taką decyzję. Co przeważyło?
– To, co najbardziej bolało, to fakt, że począwszy od 2017 r. odbierano nam, nauczycielom, przyjemność z wykonywania zawodu. Nie byłam w stanie wytrzymać ciągłych zmian w systemie edukacji, a przecież ukształtowały mnie zarówno szkoła publiczna, jak i niepubliczna.
Miałam porównanie i nieodparte wrażenie, że jest coraz gorzej, że coraz więcej próbuje się nam narzucać. W pewnym momencie pomyślałam sobie, że ja też jestem człowiekiem… Odchodzę…
Kiedy ta rozmowa się ukaże, te najważniejsze od dekad wybory będą już za nami. Ocenę działaniom MEiN nauczyciele wystawili już znacznie wcześniej. „Liczę, że to wszystko padnie” – mówiła Pani, rezygnując z pracy w szkole. Nie myślała Pani o tym, że kiedyś może będzie żałować? Można żyć bez szkoły?
– Byłam nauczycielką i jestem nauczycielką. Zawsze nią będę. A czy da się żyć bez szkoły? Pod względem finansowym tak, poza szkołą mogę zarobić więcej niż w niej na dwóch etatach. Mam małe dziecko, pozbyłam się stresu, jeśli chodzi o rachunki i utrzymanie. Nie jestem od nikogo zależna, prowadzę firmę edukacyjną, dokształcam się nieustannie, zatrudniam innych ludzi i mam nadzieję, że nie będę musiała przez 30 lat spłacać kredytu na mieszkanie, który wzięłam w czasie pandemii. Jeżeli chodzi o sytuację finansową, to się opłaciło.
Inwestuje Pani w siebie, czyli gdzieś w tyle głowy pozostała myśl, że „może kiedyś wrócę do uczenia”?
– Na razie inwestuję w siebie. Co rok lub dwa jestem na różnych studiach podyplomowych. Lubię się uczyć, to jest mój konik, moja pasja.
Wyczuwam w głosie, że tęskni Pani za uczeniem. Czy ewentualny powrót może zależeć od zmiany sytuacji w oświacie lub od zmian politycznych?
– Od zmian, na które wszyscy czekamy. Ja chcę uczyć, i to będę robiła. Dwa lata mierzyłam się z decyzją, czy odejść. Bałam się, że coś stracę, bo kocham uczyć, a nie wyobrażam sobie zajęcia, które by mi dawało tyle zwrotnej energii i radości. Bałam się, że jak odejdę ze szkoły, to nie będę nauczycielką, że nie będę mogła mówić, że jestem nauczycielką języka polskiego, skoro nie pracuję w szkole.
Potem martwiłam się, że jak nie będę już prowadziła lekcji, tylko zajęcia rewalidacyjne jeden na jeden dla uczniów m.in. z autyzmem, to nie będę miała możliwości pracy z grupą. Okazało się jednak, że znalazłam dla siebie niszę.
Nie odeszła Pani zbyt daleko i współpracuje ze szkołami.
– Tak, mam mnóstwo olimpijczyków, przygotowuję ich do egzaminów kuratoryjnych i olimpiad. Wśród moich uczniów nie brakuje sportowców, którzy korzystają z edukacji domowej. Przybyło młodzieży z orzeczeniami o potrzebie kształcenia specjalnego, ale też nastolatków w kryzysie emocjonalnym, po pobytach w szpitalach psychiatrycznych i po doświadczeniach wynikających z prób samobójczych. Mam uczniów ze szkoły w chmurze, którzy właściwie nigdy nie uczestniczyli w żadnych zajęciach stacjonarnych. Mam też coraz większą grupę uczniów, którzy uczestniczą w edukacji domowej. Mam wrażenie, że system o nich zapomniał, a ja staram się wypełnić lukę edukacyjną. Szkoły przecież nie mają ani kadr, ani pieniędzy na zajęcia rewalidacyjne czy korekcyjno-kompensacyjne.
Sytuacja jest bardzo trudna. Współpracuję z Wydziałem Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie co roku ponad 400 osób rozpoczyna studia, jednak niewielu z nich zatrudnia się potem w szkole. Wiem doskonale, jak ciężko namówić młodych do pracy w tym zawodzie.
>> Zapraszamy do głosowania w ankiecie Głosu
Nauczyciele coraz częściej biorą na swoje barki kryzysy emocjonalne swoich uczniów. Pani również ma takie doświadczenia?
– Owszem, ale jest i druga strona medalu. Problem pojawia się wtedy, kiedy nauczyciel zastanawia się, jak wrócić ze szkoły do domu, nie mając w głowie problemów swoich uczniów. Przyznaję, że mnie one przygniatały. Sama korzystałam z terapii. W szkole każdy pędził, a młodych, którzy potrzebowali pomocy, lawinowo przybywało. Nawet gdy my, nauczyciele, chcieliśmy ze sobą porozmawiać na przerwach, żeby omówić problemy, to mieliśmy na to zwykle sekundy.
(…)
Kiedy Pani poczuła, że zaczęto nauczycieli degradować?
– Latami to trwało. W Polsce doszło do tego, że kompetencje nauczycielskie zaczęły być coraz silniej podważane. Ja nie mówię, że nauczyciel jest alfą i omegą, ale uważam, że należy zaufać poloniście w sprawie tego, jak poprowadzi lekcje.
Uważam, że w każdej szkole może być miejsce zarówno na tęczowe piątki, jak i na czwartki wyklętych. W każdej szkole może być też miejsce na różne lektury, ale też na omawianie książek i komiksów, które czyta młodzież.
Nie można ganić nauczyciela za to, że rozmawia z uczniami na tematy, o które oni proszą. Przez te wszystkie lata najgorszy był chyba brak zaufania ze strony władzy i próby zamykania nam buzi.
Co pozostało po tych ośmiu latach?
– Wątpliwości. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego odebrano nam prestiż i szacunek dla zawodu. Zrobiono z nas ludzi, którzy nie mają bladego pojęcia, co jest dobre dla uczniów, podczas gdy my poświęcaliśmy tej pracy tak wiele.
Nauczyciele często powtarzają, że ten rosnący brak akceptacji spowodował, że stali się nieco wycofani, czasami może nawet nad wyraz ostrożni.
– Praca nauczyciela stała się pracą ryzykowną, bo jak wspólnie z uczniami czytasz popularny komiks o dwóch chłopcach, którzy odkrywają, że są gejami, a potem przed rodzicami musisz powiedzieć, że więcej tego błędu nie popełnisz, to zaczynasz się zastanawiać nad funkcją, jaką masz pełnić.
Falę odejść ze szkół można jeszcze zatrzymać?
– Sypanie po kilka groszy niczego nie zmieni, to jest chyba już dla wszystkich jasne. Jednak jestem przekonana, że nauczycielom, bardziej niż na opinii rządzących, zależy na społecznej akceptacji. Na tym, by nie doświadczać ataków ze strony społeczeństwa. Skoro niosę pomoc, skoro uczę, skoro opiekuję się młodymi pokoleniami, to nie mogę być ciągle straszona. Tych osiem lat spowodowało, że wszyscy, niezależnie od tego, czy pracowaliśmy w szkole publicznej, czy prywatnej, po prostu zaczęliśmy się w pewnym momencie bać.
(…)
Który rok był najtrudniejszy – 2017 r. czy 2023 r.?
– Reforma i jeszcze okres tuż przed samą pandemią. Atmosfera w szkołach była nawet cięższa niż obecnie. W 2017 r. pojawił się pierwszy strach o naszą przyszłość, a później te obawy tylko narastały. Te lata zabrały nam w pewnym sensie wolność nauczycielską. I godność.
O jakiej szkole marzy Pani po wyborach?
– O takiej, w której wyjście do kina na „Zieloną granicę” nie będzie problemem.
Ale czy nauczyciele będą wracać?
– Jak trzeba będzie, to część na pewno wróci. Ja również. Na początek może na kilka godzin, aby tego fundamentu ideowego nie zatracić. My, nauczyciele, wiemy, że robimy coś dobrego. To właśnie to poczucie robienia czegoś dobrego ma znaczenie.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 42-43 z 18-25października br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne