Cięcia w oświacie – budżety spinane agrafką. Wiceprezydent Bydgoszczy: „Bardzo niebezpieczna sytuacja”

Najdłużej przetrwają najsilniejsi. Niektóre samorządy już mają finanse dopięte na styk. Takich jest naprawdę sporo. Dopinanie agrafką budżetów to teraz norma. Dalsze zmuszanie samorządów do łożenia coraz większych pieniędzy na oświatę może być tragiczne w skutkach.

Z Iwoną Waszkiewicz, zastępcą prezydenta Bydgoszczy oraz przewodniczącą zespołu ds. edukacji, kultury i sportu Unii Metropolii Polskich, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

 Samorządy ostrzegają, że w 2020 r. budżety gminne czeka katastrofa. Chociaż subwencja oświatowa w przyszłym roku będzie wyższa o 2,8 mld zł od tegorocznej, to ten wzrost i tak jest za mały, żeby sfinansować tzw. koszty przechodzące podwyżek z września br. Jak wygląda to w Bydgoszczy, ta nieco wyższa subwencja Was satysfakcjonuje?

– Niestety, subwencja planowana na 2020 r. absolutnie nie wystarcza nawet na sfinansowanie wzrostu wydatków obowiązkowych na oświatę, czyli tych, które musimy jako samorząd ponieść. Co roku szukamy pieniędzy na rosnący wkład własny do finansów oświaty. W przypadku Bydgoszczy udział środków własnych w oświacie wzrośnie w przyszłym roku o ponad 23 mln zł.

(…)

Czyli 2020 r. będzie trudniejszy od bieżącego. Uda się spiąć budżet miasta?

– Podliczmy: 23 mln zł więcej musimy przygotować na 2020 r. w stosunku do tego, co dopłacaliśmy już w 2019 r., a w okresie od września do grudnia tego roku musieliśmy jeszcze dodatkowo wyasygnować ponad 7 mln zł. Można więc powiedzieć, że nagle musimy znaleźć 30 mln zł. My nie jesteśmy prywatnym przedsiębiorstwem i mamy ograniczone środki. Zresztą także i dla sektora prywatnego podwyżka pensji minimalnej będzie poważnym wyzwaniem. Z tego, co wiem, w wielu branżach może dojść do redukcji zatrudnienia.

W szkołach również?

– Trudno powiedzieć. Planujemy reorganizację zatrudnienia.

Reorganizacja zawsze wiąże się ze zwolnieniami.

– W Bydgoszczy mamy ok. 2 tys. pracowników administracji i obsługi, a samo wyrównanie do kwoty minimalnego wynagrodzenia będzie nas kosztować 9,3 mln zł, i to bez podwyżek dla pozostałych grup pracowników. Dlatego być może będziemy przeprowadzać reorganizację. Chodzi także o to, że po podniesieniu najniższej płacy do kwoty 2,6 tys. zł okaże się, że np. pracownicy administracyjni szkół zarabiają zaledwie 100-200 zł brutto więcej, niż wynosi najniższa krajowa. Chcielibyśmy im podwyższyć wynagrodzenia, ponieważ to jest inna kategoria pracy i obowiązków niż w przypadku pracowników obsługi. Ale pieniędzy na podwyższenie wynagrodzeń pracowników na wyższych stanowiskach brakuje.

(…)

Jak więc samorządy wyobrażają sobie początek przyszłego roku, czy poza reorganizacją zatrudnienia, o którym Pani mówiła, powstają jeszcze jakieś inne awaryjne scenariusze?

– Do 15 listopada br. właściwie w każdym samorządzie zostały już przygotowane budżety na przyszły rok. Samorządy zaplanowały bardzo różne rozwiązania. Większość z nich zamierza wprowadzić ograniczenia w wydatkach, nie planując np. realizacji niektórych inwestycji, a zwłaszcza tych, które jeszcze nie zostały rozpoczęte bądź nie mają dofinansowania z zewnątrz. Likwidują też niektóre nieobowiązkowe działania społeczne, np. zajęcia dodatkowe dla dzieci, tną fundusze na kulturę i sport. Praktycznie w każdym samorządzie są redukowane rozmaite wydatki bieżące oraz inwestycyjne, żeby w ogóle można było jakoś ułożyć przyszłoroczny budżet.

Jak będzie w Bydgoszczy?

– Na pewno nasze miasto ograniczy wydatki w różnych obszarach, w tym również wydatki oświatowe. Na przykład zrezygnujemy z dotychczasowej formuły dodatkowych zajęć z pływania w klasach trzecich szkół podstawowych. Jest program rządowy „Umiem pływać”, który oczywiście będziemy kontynuować, ale naszą dodatkową miejską inicjatywę ograniczymy.

Olsztyn tak zrobił, co wzbudziło niepokój rodziców i protesty.

– U nas jest inaczej, będziemy nadal uczyć dzieci pływać, korzystając z programu rządowego „Umiem pływać”, a nasz miejski program zmodyfikujemy na mniej kosztowny, nie mamy innego wyjścia. Z budowy basenu, który miał powstać przy jednej ze szkół, też musieliśmy zrezygnować w projekcie nowego budżetu. Koszt takiego basenu to ok. 25 mln zł, czyli można powiedzieć, że 30 mln zł, które dokładamy do edukacji, to jest co najmniej ten basen. Prace nad budżetem wciąż trwają, więc może jeszcze coś się zmieni, ale zawsze kosztem innych wydatków.

Wnioski o dofinansowanie do MEN i resortu sportu nie pomogły?

– Piszemy je od dawna. Chcieliśmy np. uzyskać dofinansowanie do budowy nowej przystani dla bydgoskich wioślarzy, którzy od 27 lat są mistrzami drużynowymi Polski, mają medale olimpijskie, ale Ministerstwo Sportu najpierw uznało, że nie można tej przystani zakwalifikować jako obiektu strategicznego dla polskiego sportu, a tuż przed wyborami parlamentarnymi przyznało niewielką kwotę 10 proc. wartości inwestycji. Podobnie było z halą dla gimnastyków akrobatyków przy szkole mistrzostwa sportowego – jest odmowa. Skoro nie ma funduszy na obiekty dla sportowców, to tym bardziej nie liczymy już na basen dla uczniów.

Kiedy system finansowania oświaty może się zawalić? Niewiele już brakuje?

– Najdłużej przetrwają najsilniejsi. Niektóre samorządy już mają finanse dopięte na styk. Takich jest naprawdę sporo. Dopinanie agrafką budżetów to teraz norma. Dalsze zmuszanie samorządów do łożenia coraz większych pieniędzy na oświatę może być tragiczne w skutkach.

Dla kogo?

– Szczególnie dla samorządowców. Nie wiemy, czy nie będzie to dla rządu powodem, by niektóre samorządy uznać za niewydolne: nie radzą sobie, a więc należy im wprowadzić zarządcę komisarycznego. Jest lęk o to, że zostaniemy obarczeni winą np. za nieudolną politykę oświatową. Obawiamy się takich krzywdzących zarzutów.

Jak bardzo realne jest wprowadzenie takiego komisarza?

– W rozmowach kuluarowych słyszy się o takich rozwiązaniach, mówi się o tym, i to coraz głośniej, że samorządy, które nie sprzyjają obecnej władzy, a mają problemy finansowe, mogą spodziewać się takich działań. To nie tylko są plotki.

Różne „siłowe” rozwiązania, brak konsultacji przy wielu ważnych zmianach w kraju, niesłuchanie głosu podmiotu samorządowego pozwala mieć takie obawy. W demokratycznym państwie prawa żaden samorząd nie powinien obawiać się własnego rządu. Teraz tak jest. To jest bardzo niebezpieczna sytuacja dla samorządów. Kiedy samorządy rozpoczynały współfinansowanie oświaty, dopłacały ok. 25 proc. do wszystkich wydatków, obecnie nawet 50-60 proc.

Dziękuję za rozmowę.

***

Fot. Tomasz Czachorowski

Cały wywiad – w Głosie Nauczycielskim nr 49 z 4 grudnia br. i w ewydaniu