Dominika Pochylska: Świadomie wybrałam tę szkołę, w której mogę realizować swoje pomysły, nawet nieco szalone

Moi uczniowie nie boją się „wyrwania” do tablicy. Uczę też fizyki, którą mogę przedstawić w sposób bardzo przystępny na przykładach z codziennego życia, np. pieczemy ciasto w mikrofalówce i opowiadamy o mikrofalach. Na matematyce wychodzimy z klasy, bawimy się w berka i przy okazji rozwiązujemy działania z liczb całkowitych.

Z Dominiką Pochylską, nauczycielką matematyki i fizyki w Szkole Podstawowej nr 323 im. Polskich Olimpijczyków w Warszawie, Nominowaną do tytułu Nauczyciel Roku 2022, rozmawia Halina Drachal

Dziewczynka, która nie radziła sobie z matematyką, wręcz jej nie znosiła, po kilku miesiącach zdaje na 100 proc. egzamin ósmoklasisty. To Pani największy dotychczasowy sukces?

– Mam wielu uczniów, którzy mieli problemy z matematyką, lecz potem osiągali wysokie wyniki z egzaminów, a teraz dobrze sobie radzą w liceach i nie potrzebują żadnych korepetycji.

W klasach, w których Pani uczy, normą jest ponad 80 proc. punktów na egzaminach z matematyki. Jak się to Pani udaje po sześciu latach pracy?

– W tej chwili uczę już siódmy rok, przez ostatnie cztery lata w klasach VII i VIII. W maju maturę zdawali moi pierwsi absolwenci. Na nasz bal ósmoklasisty przyszła moja była uczennica, informując, że zdawała rozszerzoną maturę z matematyki i złożyła dokumenty na kierunek matematyka na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego.

Osobiście uważam, że wszystkie dzieciaki są zdolne, tylko trzeba odpowiednio do nich podejść i wspierać ich mocne strony.

Czyli jak, gdzie jest ten kluczyk?

– Jestem wymagająca, ale też na moich lekcjach jest wesoło i dość głośno. Jednak gdy wprowadzam coś nowego i proszę o ciszę, dzieciaki milkną. Wyjaśniam, powtarzamy do skutku i idziemy dalej. Dzieci się nauczyły, że mają pytać, a ja będę tłumaczyć tyle razy, ile trzeba.

Nauczyciel Roku 2023 i Nauczyciel Jutr@. Szukamy Najlepszych z Najlepszych!

Wzywa Pani do tablicy?

– Czasem zdarza mi się kogoś wywołać, najczęściej wybieram spośród chętnych lub losując. Zawsze jest las rąk. Moi uczniowie nie boją się „wyrwania” do tablicy. Uczę też fizyki, którą mogę przedstawić w sposób bardzo przystępny na przykładach z codziennego życia, np. pieczemy ciasto w mikrofalówce i opowiadamy o mikrofalach.

Na matematyce wychodzimy z klasy, bawimy się w berka i przy okazji rozwiązujemy działania z liczb całkowitych.

Nauczanie matematyki kojarzy się bardziej z mozolnym ślęczeniem nad rozwiązywaniem zadań niż z zajęciami poza salą szkolną. Tymczasem Pani wybiera pracę w ruchu. Dlaczego?

– Całe moje życie jest związane ze sportem, sama mam bardzo dużo energii, nie lubię siedzieć w miejscu, więc doskonale rozumiem, jak trudno jest usiedzieć dziecku w ławce przez 45 minut. Z matematyki zdają egzamin na zakończenie podstawówki, więc musimy mieć też standardowe lekcje. Ale przynajmniej raz na jakiś czas wychodzimy na zewnątrz – na korytarz, boisko albo zsuwamy ławki, rozkładamy koce i pracujemy na podłodze, czasem mamy lekcje odwrócone, tworzymy różne gry, dzieciaki wymieniają się nimi w grupach.

W ten sposób łatwiej im przyswoić sobie matematyczne prawidła. Sama tak byłam uczona przez mojego dziadka, zanim jeszcze poszłam do szkoły.

Lubi Pani pracować metodą projektów – zrealizowała ich Pani ponad 50 w szkole, do tego dochodzi udział w sześciu ogólnopolskich i trzech międzynarodowych.

Teraz już więcej. Metoda projektów jest przyjazna dla dzieci, zwłaszcza jeśli nie narzuca się im zbyt wielu zasad. Wystarczy dać temat i pozwolić być kreatywnymi. W klasie VII zakończyliśmy w maju projekt „Matematyka w moim wymarzonym zawodzie”. Uczniowie musieli wykonać test predyspozycji zawodowych, napisać uzasadnienie, dlaczego wybierają ten, a nie inny zawód, gdzie jest w nim matematyka, poszukać ciekawostek. Ucząc matematyki i fizyki, muszę działać interdyscyplinarnie. Uczę też w klasach dwujęzycznych. Tworząc matematyczne karty świąteczne, dzieciaki musiały narysować np. św. Mikołaja z figur geometrycznych i w środku napisać życzenia po angielsku do partnerów projektu z granicy.

Ma Pani swoją klasę wychowawczą?

– Tak, od początku dostałam wychowawstwo, czasem się śmieję, że rzucono mnie na głęboką wodę, ale dzięki temu szybciej nauczyłam się rozwiązywać różne problemy wychowawcze. Moja obecna klasa VIII, którą właśnie pożegnałam, była bardzo żywiołowa i głośna, bardzo dobrze sobie radzili społecznie, chętni do wszelkich działań, również edukacyjnie bardzo się rozwinęli – na pierwszym próbnym egzaminie mieli nieco ponad 20 proc., na ostatnim – 60 proc. punktów.

(…)

Jak została przyjęta w środowisku Pani nominacja do Nauczyciela Roku i co się zdarzyło od październikowej Gali na Zamku Królewskim w Warszawie?

– Moja dyrekcja bardzo mnie doceniła, była dumna. Od tamtej pory wzięłam udział w pięciu projektach międzynarodowych. W jednym byłam współorganizatorką i uczestniczyli w nim także nauczyciele spoza Europy. Połowa uczestników pracowała w edukacji formalnej, połowa w nieformalnej.

Projekt dotyczył tego, jak wprowadzać edukację nieformalną w formalną. W trakcie dwóch ośmiodniowych wyjazdów do Czech i na Słowację poznaliśmy wiele metod aktywizujących, prowadziliśmy lekcje w niestandardowy sposób, wymienialiśmy się doświadczeniami.

(…)

Co jako młoda nauczycielka uważa Pani za największy atut tej pracy?

– Dla mnie wszystko jest atutem. Tu nie można się nudzić, trzeba być bardzo kreatywnym i mieć dużo energii, dlatego ja ciągle czuję, że mam 18 lat, moi uczniowie nie pozwalają mi na inne myślenie. Czuję się bardziej mentorem moich uczniów niż groźną belferką.

Co bym zmieniła? Tak naprawdę jako nauczyciele niewiele możemy zmienić w programach, ale możemy uczyć po swojemu, wychodząc poza schematy i to się sprawdza. Nasze dzieciaki są strasznie zmęczone, wręcz przemęczone.

Mają ogrom materiału, a w klasie VIII dochodzi presja egzaminu i świadomość, że do szkół średnich jest ogromna konkurencja. Do tego doszły efekty pandemii, kiedy dużo trudniej było ich upilnować, w dodatku wycofały się społecznie.

W autoprezentacji napisała Pani, że znalazła swoje miejsce na ziemi i nie wyobraża sobie wykonywania innego zawodu. Co powoduje, że rano wstaje Pani z radością i pokonuje ponad 100 km, by dotrzeć do swojej szkoły?

– Atmosfera w niej panująca. Dyrekcja pozwala mi się rozwijać, a dla mnie mój rozwój jest bardzo ważny, bo inaczej zacznę się demotywować. Zmieniam metody, podejście, ciągle szukam czegoś nowego. Każda klasa jest inna i do każdej trzeba się dostosować. Nauczycielem powinno się być z powołania, kochać takie dzieci, jakie się dostaje, przychodzić do pracy uśmiechniętym, dzieci doskonale widzą, kiedy mamy gorszy dzień, jeśli my jesteśmy wyrozumiali dla nich, one nam też wybaczą chwilę słabości. Mnie praca z dziećmi uszczęśliwia.

Całkiem świadomie wybrałam tę szkołę, w której mogę realizować swoje pomysły, nawet nieco szalone. Realizując projekt „Matematyka w parkourze”, ściągnęłam z Rzymu znajomego trenera Johna Profili ze stowarzyszenia Moveway.

Prowadził lekcje dla wszystkich klas ósmych. Skakanie po murkach, trzepakach połączyłam z matematyką. Szkoła znajduje się w środku osiedla. Mnóstwo ludzi stało na balkonach i się nam przyglądało. Nie łamaliśmy żadnych przepisów, a dzieciaki miały mnóstwo frajdy. Przychodziły inne z osiedla, pytając, czy mogą dołączyć. Przy okazji tego parkoura omawialiśmy zagadnienia matematyczne, czy matematyka w ogóle ma tu jakieś zastosowanie. Dzieciaki same potwierdzały. I pytały, kiedy będzie następny raz. A długa droga do pracy? Cóż, mieszkam w małej miejscowości pod Siedlcami. Kocham przyrodę, nie znoszę tłoku, a do dojazdów można się przyzwyczaić.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 27-28 z 5-12 lipca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Rajmund Nafalski