Dorota Gardias: Płaca minimalna musi rosnąć, ale niech to wynika z negocjacji

Płaca minimalna musi rosnąć. Takie decyzje powinny być jednak podejmowane w atmosferze społecznego konsensusu, a nie na konwencjach wyborczych partii politycznych.

Z Dorotą Gardias, przewodniczącą Rady Dialogu Społecznego oraz przewodniczącą Forum Związków Zawodowych rozmawia Jarosław Karpiński

W sprawie nawet symbolicznych podwyżek płacy minimalnej toczyły się zawsze wielkie batalie między pracownikami, pracodawcami i rządem, a i tak głos związków zawodowych był bardzo często lekceważony. Teraz płaca minimalna rośnie i to wyraźnie, np. z 2250 zł do 2600 zł w przyszłym roku. PiS obiecuje przed październikowymi wyborami, że w perspektywie kilku lat najniższe wynagrodzenie ma wynieść aż 4 tys. zł. Co Pani na to?

– To co zostało obiecane podczas konwencji Zjednoczonej Prawicy to ciężki orzech do zgryzienia, szczególnie dla związkowców. My nigdy nie byliśmy przecież przeciwko podwyżkom pensji minimalnej. Ona powinna rosnąć i musi rosnąć. Zresztą FZZ zabiegało o wprowadzenie zasady, zgodnie z którą płaca minimalna wynosiłaby 50 proc. średniego wynagrodzenie w gospodarce narodowej. Takie decyzje powinny być jednak podejmowane w atmosferze społecznego konsensusu. A co mamy? Otóż PiS pod rękę z „Solidarnością” próbuje dominować nad pozostałymi partnerami tworząc de facto nową stronę społeczną, w zasadzie stronę oligarchiczną.

Mocne słowa.

– Tak, ale tak to wygląda. Są pewne uprzywilejowane grupy, które spotykają się za zamkniętymi drzwiami i podejmują decyzje. Tak było np. gdy „Solidarność” podpisywała z rządem porozumienie w sprawie oświaty. Podobnie jest z płacą minimalną. Uważam, że o wiele bardziej korzystnym rozwiązaniem dla pracowników byłoby dojście do kwoty np. 3200 złotych, ale niech to będzie rozwiązanie oparte na kompromisie, wypracowane w drodze negocjacji wśród pełnoprawnych partnerów. Tymczasem PiS woli sobie robić kampanię i obiecuje 4 tys. za cztery lata, a przecież nie wiemy jakie będą wtedy uwarunkowania. Przypominam sobie takie stwierdzenie z dawnych lat: „kiedy partia mówi, że nie da to nie da, a kiedy mówi, że da to mówi”.

Obietnica skokowego wzrostu pensji minimalnej wywołuje wiele emocji. Związkowcom trudno ją jednak krytykować.

– Tak, ale związkowiec to nie jest osoba, która powinna mówić tylko „daj”. Przyzwoity związkowiec to nie jest populista, wie na czym polega rynek pracy i jak funkcjonuje gospodarka. Wie, że realizacja takich obietnic może spowodować skok inflacji, obcinanie etatów. To uderzy w małe firmy. Drobni przedsiębiorcy będą zatrudniać na pół etatu, na trzy czwarte etatu, bo będą się bać, że padną im firmy. Pojawi się jeszcze więcej umów śmieciowych i jeszcze więcej ludzi będzie zmuszanych do samozatrudnienia. Walka między pracownikami a pracodawcami się zaostrzy. Poza tym wzrosną też zapewne ceny.

A co z budżetówką?

– Moim zdaniem partia władzy pozostawi tych pracowników na pastwę losu. Płace, w tym płace minimalne, takich grup zawodowych jak administracja publiczna, mundurówka, nauczyciele i pracownicy oświaty, pielęgniarki i inni pracownicy medyczni, pracownicy sądów i prokuratur, są regulowane na bazie oddzielnych ustaw i tak zostanie. Stworzy to jeszcze większy rozdźwięk między bogatymi a biednymi.

Nie wierzy Pani, że najniższe pensje tych grup zawodowych będą równać do poziomu obiecywanej płacy minimalnej?

– Nie wierzę. Dlatego, że brałam udział w negocjacjach z rządem na temat podwyżek pensji w oświacie i słyszałam jak ministrowie z PiS wojowali o każdą złotówkę. A teraz nagle na potrzeby kampanii wyborczej obiecują złote góry. To jest chwytliwe dla ludzi, ale może nas do zaprowadzić na manowce.

Z tego co Pani mówi wynika, że dialog społeczny w Polsce został zredukowany do dialogu rządu z „zaprzyjaźnionymi” związkami?

– Tak, sama mówię o stronie oligarchicznej. Rząd lekceważy Radę Dialogu Społecznego. Natomiast związki zawodowe nie mogą postępować tak jak robi to „Solidarność”. Nie było jeszcze w ostatnich 30 latach takiej „przyjaźni” związku z rządem.

Dziękuję za rozmowę.

Fot. FZZ