Dr hab. Maciej Jakubowski: Nawet kilkanaście procent uczniów nie uczestniczy w zdalnym nauczaniu

Rząd powinien przeprowadzić badania, żeby sprawdzić jakie są problemy uczniów, dlaczego uczniowie nie chcą się uczyć w warunkach pandemii, powinien się zastanowić jak zmienić program nauczania. Nierówności edukacyjne już wcześniej były duże. Ale dzisiaj według twardych danych z kilku europejskich krajów jest spora grupa uczniów, którzy niczego się nie uczą, tak jakby stanęli z programem w miejscu.

 

Z dr hab. Maciejem Jakubowskim, ekonomistą i socjologiem z UW, prezesem Fundacji Evidence Institute, byłym wiceministrem edukacji i członkiem zespołu zarządzającego badaniem PISA w OECD, rozmawia Jarosław Karpiński

Przywołał Pan na Twitterze badania, które potwierdzają, że w czasie pandemii dzieci z uboższych rodzin dużo stracą pod względem edukacyjnym, ponieważ mają trudne warunki do nauki online i często nie mogą liczyć na wsparcie rodziców. Co to są za badania i czy wiemy jaka jest skala nierówności w dostępie do edukacji w Polsce?

-Dysponujemy wynikami badań na ten temat, choć głównie są to badania przeprowadzone winnych krajach. Nasze ministerstwo edukacji niestety nie kwapi się do tego, żeby takie dane zebrać i stara się udawać, że wszystko jest w porządku. Wiemy jednak z informacji przekazywanych przez różne samorządy, że istnieje spora liczba uczniów, którzy nie uczestniczą w zajęciach online. Jest też trochę nauczycieli, którzy tych zajęć nie prowadzą, z różnych powodów.

O problemie dzieci, które nie uczestniczą w zajęciach online prawie się u nas nie mówi. Jak jest skala tego zjawiska?

-Myślę, że może to dotyczyć nawet kilkunastu procent uczniów, którzy w ogóle nie uczestniczą w zajęciach online lub logują się od czasu do czasu. Dokładnie nie znamy jednak tej skali, bo polskie badania w tym zakresie były przeprowadzane na niereprezentatywnych próbach, czyli na pytania odpowiadali tylko ci respondenci, którzy chcieli. Ale nawet w tych niepełnych badaniach aż kilkadziesiąt procent uczniów deklaruje, że zdalna nauka jest znacznie mniej efektywna niż ta prowadzona tradycyjnie. Są jednak bardziej profesjonalne badania robione w innych krajach.

Np. w Niemczech zapytano rodziców o czas nauki ich dzieci i okazało się, że przy nauczaniu online czas nauki uczniów skrócił się średnio o połowę. Przy czym dla uczniów słabszych, dla tych dla których ta nauka jest trudniejsza,ten czas jest jeszcze krótszy. Choć powinni się uczyć więcej, uczą się jeszcze mniej niż zwykle, bo nie są w stanie samodzielnie pracować i często też mają problemy z motywacją.

Czyli w Polsce nawet kilkanaście procent młodych ludzi w wieku szkolnym może znajdować się poza systemem zdalnej nauki?

-Tak, albo tylko sporadycznie włączają się do systemu. Moim zdaniem jeszcze większym problemem zdalnego nauczania jest jednak to, że wielu uczniów nawet jeśli logują się na platformach edukacyjnych,to wcale nie uczestniczy w zajęciach. Trudno jest bowiem skontrolować ich udział w lekcjach. Nauczyciele nieraz też nie wiedzą jak mogą to sprawdzić. Można to kontrolować, ale wymaga to nieco innej metodyki nauczania niż w tradycyjnej klasie. Niekorzystne jest też to, że lekcje online są krótsze, ponieważ dużo czasu trzeba poświęcać na rozwiązywanie problemów związanych np. z logowaniem, ze zrywanymi połączeniami internetowymi itp.

Nauczyciele często nie są więc w stanie przerobić materiału i zlecają go uczniom do samodzielnej pracy. Efekt jest taki, że uczniowie, którzy są zmotywowani, którym rodzice mogą pomóc, którzy mają do tego warunki,jakoś z tym materiałem nadążają. Ale bardzo wielu młodych ludzi nie jest w stanie samodzielnie przyswoić tego materiału, rodzice nie mogą im pomóc, bo np. są słabo wykształceni albo nie mają na to czasu, w domu nie ma warunków czy odpowiedniego sprzętu i takie dzieci zatrzymują się w rozwoju.

Nie sposób przewidzieć ile może w obecnych uwarunkowaniach pandemicznych potrwać zdalna nauka. Minister Czarnek raz mówi,że jest szansa na powrót do szkół od grudnia, innym razem przebąkuje o przyszłym roku. Wielu nauczycieli oraz ekspertów związanych z oświatą ostrzega, że jeśli rząd nie wprowadzi jakiegoś planu ratunkowego, to nierówności edukacyjne będą się pogłębiały. Dostrzega Pan jakieś działania rządu w tym kierunku?

-Na pewno uczniowie nie wrócą szybko do szkół. Nie dostrzegam żadnych działań ze strony rządu, żeby pomóc najsłabszym. Mamy raczej do czynienia z udawaniem, że wszystko jest w porządku i pod kontrolą. Trudno było przygotować oświatę i nie tylko oświatę do wiosennej fali koronawirusa. Ale było wiadomo, że jesienią nadejdzie druga fala,więc był czas by pomyśleć, co dalej ze szkołami.

Niestety rząd nie zrobił nic by wesprzeć nauczycieli i dyrektorów w tym trudnym czasie. Rząd powinien przeprowadzić badania, żeby sprawdzić jakie są problemy uczniów, dlaczego uczniowie nie chcą się uczyć w warunkach pandemii, powinien się zastanowić jak zmienić program nauczania. Nierówności edukacyjne już wcześniej były duże. Ale dzisiaj według twardych danych z kilku europejskich krajów jest spora grupa uczniów, którzy niczego się nie uczą, tak jakby stanęli z programem w miejscu. I powtórzę, że mówimy nie o kilku, tylko o kilkunastu procentach młodych ludzi, być może jest ich nawet więcej. Gdy w MEN dominuje życzeniowe myślenie, że pandemia się skończy, polskie dzieci się nie uczą lub uczą się znacznie mniej, co może być nie do odrobienia.

Jak sobie z tym problemem radzą inne kraje?

– Na przykład w Wielkiej Brytanii dyskusja na ten temat trwa od dłuższego czasu. Oni opierają się na profesjonalnych badaniach,więc w sposób pogłębiony rozumieją problem. Bo nie jest tak, że jak skończy się pandemia,to łatwo będzie nadrobić zaległości z mniej zdolnymi uczniami. Z takimi uczniami trudniej się pracuje, są mniej zmotywowani. Anglicy mają pomysł by kontraktować dodatkowych nauczycieli. Duże pieniądze mają zostać przeznaczone na dodatkowe zajęcia dla uczniów, którzy zostali w tyle z programem. Nie wiem czy to jest to akurat dobry pomysł. Osobiście poszedłbym raczej w takim kierunku,by przeznaczyć te środki dla nauczycieli, którzy znają tych uczniów, wiedzą jakie braki muszą uzupełnić, to oni powinni dostawać pieniądze na dodatkowe zajęcia z uczniami.

Mówił Pan, że u nas dominuje myślenie życzeniowe. To co należałoby zrobić? Co powinno zrobić MEN?

-Należałoby powołać grupę roboczą, która mogłaby ustalić co z podstaw programowych można uratować, a z czego należałoby zrezygnować. Bo mówienie, że w obecnych warunkach wszystko można przerobić,to jest zupełna niedorzeczność. Już dzisiaj mówimy o kilku miesiącach zaniedbań, takie braki programowe mają niektórzy uczniowie. Dyrektorzy, nauczyciele powinni się skupić na najważniejszych kwestiach. Należałoby się zastanowić jak wspierać tych najsłabszych uczniów a to wcale nie jest proste. Moim zdaniem najefektywniejsze byłyby małe grupy organizowane przez szkoły.

Dodatkowe pieniądze powinny więc popłynąć do szkół. Problemem polskiej szkoły, o którym mówię od lat,jest jedna kto, że nigdy nie było pieniędzy na dodatkowe zajęcia wyrównujące. A to powinien być standard i w wielu systemach edukacyjnych to jest standard. Tak jest w Finlandii, Kanadzie, czy Estonii. Te i wiele innych krajów nie pozwalają swoim uczniom zostawać w tyle i stąd się biorą sukcesy ich systemów edukacyjnych. Kraje te średnie wyniki mają podobne do polskich, ale ich najsłabsi uczniowie potrafią znacznie więcej.Mniejsze są dzięki temu nierówności edukacyjne i to nie jest przypadek, ale rezultat świadomej polityki wspierania najsłabszych uczniów, której u nas bardzo brakuje.

Dziękuję za rozmowę.