Moje wątpliwości budzi cały cykl przygotowań do uruchomienia edukacji stacjonarnej, bo ja tutaj żadnej strategii nie widzę ani żadnego konkretnego planu. Ogłoszono tylko otwarcie szkół dla klas I-III w całym kraju równocześnie, nie uwzględniając chociażby różnic w zachorowalności w różnych powiatach.
Z dr. Pawłem Grzesiowskim, wakcynologiem, lekarzem pediatrą, ekspertem Naczelnej Rady Lekarskiej do walki z COVID-19, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Jest Pan zwolennikiem przyspieszenia szczepień wśród nauczycieli. Jakie argumenty „za” są istotne dla immunologa?
– Powody są oczywiste. Nauczyciele wracają do szkół, więc muszą być zabezpieczeni. W szkole nie da się uniknąć ekspozycji na zakażenie. Jesienią obserwowaliśmy w szkołach sporo zakażeń, wiele klas zostało wyłączonych. Szkoła sprzyja więc roznoszeniu infekcji, bo wszyscy przebywają w zamkniętych pomieszczeniach. Do tego bliski kontakt.
Szczepienie nauczycieli oraz personelu obsługi powinno być równoznaczne z przygotowaniem się do pracy w szkole. To nie są na tyle duża liczba osób, że mogłaby zrujnować program szczepień.
Mówi Pan o nauczycielach klas I-III czy o wszystkich?
– Na razie o tych, którzy wracają do szkół, czyli nauczycielach klas I-III. Szczepienia w tej grupie zawodowej można rozpocząć od nich. Powinni być szczepieni zaraz po medykach oraz razem z seniorami. Przyjrzyjmy się statystykom, a zrozumiemy, że wielu nauczycieli to osoby w wieku 50+. Te osoby powinny w ogóle wejść z automatu do programu szczepień zaraz po medykach, a zgodnie z harmonogramem wejdą dopiero za kilkanaście tygodni albo jeszcze później, bo na razie szczepienia rozkręcają się dość wolno.
Jak ocenia Pan ryzyko zawodowe pracowników szkół i przedszkoli?
– Równie wysoko jak w przypadku np. pracowników placówek pomocy społecznej. Wiadomo, że wszędzie tam, gdzie jest duże, zamknięte skupisko ludzi i liczne kontakty społeczne koronawirus szybciej się roznosi.
Z danych podawanych przez różne kraje UE wynika, że nauczyciele nawet czterokrotnie bardziej narażeni są na zakażenie niż wiele innych grup zawodowych. Czy Pan to potwierdza?
– Mogę się z tym zgodzić, mimo że trudno to odnieść do danych w Polsce, bo są one mocno niedoszacowane lub ich brakuje. W statystykach w zasadzie nie znajdziemy liczby osób zakażonych i chorych na COVID-19 pogrupowanych według profesji. Z wyjątkiem medyków tego się nie liczy, nie wymienia się rodzaju wykonywanej pracy. Dlaczego? Nikt pacjentów w szpitalu nie pyta o zawód.
Czy zaszczepienie nauczycieli będzie miało wpływ na wzrost tzw. odporności stadnej?
– Oczywiście, że tak. Każda zaszczepiona osoba jak jest cegiełka w murze. Jest liczona jako uodporniona, a jej odporność ma wpływ na całą populację. Dlatego szczepienie nauczycieli, czyli włączenie kolejnej ważnej grupy, zbliża nas do odporności populacyjnej. Dla porównania: pracownik zieleni miejskiej czy programista pracujący non stop przy komputerze nie mają tak szerokich kontaktów jak nauczyciele.
(…)
Nowe mutacje SARS-CoV-2 wywołują duże obawy u wielu osób. Słusznie?
– Niestety, w Polsce nie mamy wiedzy na temat rozprzestrzeniania się mutacji odkrytych w Wielkiej Brytanii czy w Afryce. One prawdopodobnie już są u nas obecne, bo mamy liczne kontakty z wyspiarzami. Inna sprawa to, czy te mutacje będą odpowiedzialne za obecne zakażenia? Może to już się dzieje. Nie wiemy. Można jednak domniemywać, że jeśli te mutanty wysoko zakaźne są już w Polsce, to tym bardziej będą łatwiej zarażać w szkołach.
Jak bardzo mogą być niebezpieczne?
– Sami Brytyjczycy mówią już od dawna, że te warianty wykazują większą zakaźność u dzieci. Pojawienie się ich w Polsce przy otwartych szkołach może spowodować zwiększoną zachorowalność. To powinno być naszym największym zmartwieniem. Sami Brytyjczycy z powodu rozprzestrzeniania się nowej mutacji wirusa po raz pierwszy zamknęli szkoły przed świętami. Wcześniej praktycznie cały czas były otwarte.
To powinno być dla nas sygnałem, że otwieranie szkół w tej sytuacji jest bardzo ryzykowne, szczególnie bez odpowiednich procedur i praktycznych rozwiązań. Niestety, zrobiliśmy szybkie testy wśród nauczycieli, ale tylko antygenowe, a powinno się równolegle wykonać badania serologiczne.
Dane z testowania są niepełne?
– Jednorazowy test genetyczny użyty jako jedyna metoda badań populacji, jest po prostu niepełny. Wykazuje, ile osób ma lub miało zakażenie w określonym dniu. Należało zrobić pełne badania, czyli dowiedzieć się, kto jest zakażony w danym momencie, a kto jest ozdrowieńcem. Do tego konieczne były jednoczesne testy z nosa i krwi. Mielibyśmy pełniejszy obraz, przy okazji część nauczycieli dowiedziałaby się, że są ozdrowieńcami i mogą być spokojniejsi. Po uzyskaniu wyników należało się zaszczepić i wrócić do szkół.
Jednorazowe testowanie niczego nie wniosło przed otwarciem szkół?
– Jako jedyna metoda niewiele wnosi. Można było się spodziewać ok. 2 proc. dodatnich wyników. Niemal 2,5 tys. osób, na blisko 122 tys. badanych. To oznacza, że przy stałej liczbie zachorowań od kilku tygodni w Polsce kolejne 2,5 tys. zakażonych nauczycieli przyjdzie do pracy w pierwszym tygodniu nauki. Do tego mamy znowu to samo, co było po wakacjach. Należało odczekać z powrotem do szkół przynajmniej dwa tygodnie. W takiej sytuacji jeszcze szkół bym nie otwierał.
Podejmowane ostatnio przez MEiN decyzje wzbudzają Pana wątpliwości?
– Moje wątpliwości budzi cały cykl przygotowań do uruchomienia edukacji stacjonarnej, bo ja tutaj żadnej strategii nie widzę ani żadnego konkretnego planu. Ogłoszono tylko otwarcie szkół dla klas I-III w całym kraju równocześnie, nie uwzględniając chociażby różnic w zachorowalności w różnych powiatach.
(…)
Na pewno obserwuje Pan tempo szczepień w innych krajach. Dlaczego Izraelczykom idzie to tak szybko?
– Po prostu zrobili z tego priorytetową akcję w warunkach wojennych. Zaangażowali dodatkowe siły i środki. Szczepią non stop w dużych punktach. Też wyznaczyli sobie priorytety. Jeśli jednak w kolejce pojawi się ktoś spoza grupy, a zostanie jakaś dawka, to potrafią wywołać człowieka i zaszczepić. To jest bardzo mądre podejście. U nas nie ma trybu wojennego, szczepimy praktycznie w normalnym trybie, niemal jak w czasie sezonowej grypy. Kto chce, to przychodzi, a kto nie chce, to nie. Nie ma punktów szczepień czynnych całodobowo. Uważam, że zostało to zorganizowane nieadekwatnie do zagrożenia. Z dostawami też są kłopoty. Była sytuacja, że jak potrzebowałem 90 szczepionek na dziś, a na jutro 30, to okazało się, że mniejsza liczba jest niedostępna. 30 osób trzeba wysłać na szczepienia do innego ośrodka. Agencja Rezerw Materiałowych wydaje szczepionkę jeden – dwa razy w tygodniu, ale tylko w opakowaniu po 90 sztuk. Dlaczego 15 fiolek może przyjechać, a pięć nie?
Przeszkód opóźniających tempo szczepień jest więcej. Nie ma ciągłości dostaw. Pracujemy w trybie zwykłym, a nie wojennym. Do tego doszło w tym tygodniu wstrzymanie dostaw nowych dawek do szpitali. Szczepionki są w magazynie, ale nie dostaniemy nic. To zbytnia asekuracja.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum prywatne
***
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 3-4 z 20-27 stycznia 2021 r. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)