Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zostaną wprowadzone poważniejsze ograniczenia związane przede wszystkim z masowymi zgromadzeniami i mobilnością. (…) Szkoły też są takim miejscem, które trzeba będzie pod tym kątem rozważyć. Tu trzeba być elastycznym, nie przyzwyczajać się do jednego rozwiązania. Jeśli wokół szkoły pojawią się zakażenia, to należy przejść na dwa-trzy tygodnie na nauczanie zdalne. Wystarczy tych kilka tygodni, aby przerwać łańcuch transmisji wirusa.
Z dr. Pawłem Grzesiowskim, immunologiem, lekarzem pediatrą, ekspertem profilaktyki zakażeń, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Czy epidemia koronawirusa nabiera rozpędu?
– Niestety, po okresie wyciszenia jesteśmy w tej chwili na tzw. szybko wznoszącym się ramieniu krzywej epidemicznej. Generalnie nie zwiększyliśmy liczby testów, więc wygląda na to, że nie tylko zwiększyła się wykrywalność, ale wyraźnie większa jest także liczba zachorowań. To bardzo martwi. Przy małej liczbie hospitalizacji jakoś damy radę, ale przy wzroście liczby ciężko chorych pacjentów będzie źle, bo już zaczyna brakować łóżek w oddziałach zakaźnych.
Mija miesiąc od otwarcia szkół. Przybywa ciągle placówek, które przeszły na nauczanie zdalne bądź mieszane.
– Nie mam żadnych złudzeń, że jeśli przybywa w Polsce zakażonych, to ma w tym również swój udział obecność dzieci w szkołach. Dzieci mogą chorować bezobjawowo i przenosić wirusa. Mamy już na to liczne dowody. Już kilkaset szkół doświadczyło zakażenia czy to nauczycieli, czy uczniów. To pokazuje, że szkoła jest miejscem, gdzie będzie dochodziło do zakażeń. Musimy to brać pod uwagę. Dlatego w tych regionach, gdzie widać wyraźne zwiększenie zachorowalności, trzeba rozważać wprowadzenie alternatywnych metod nauczania. Każde skupisko ludzi – szkoła, szpital, fabryka czy kościół – zawsze będzie sprzyjać przenoszeniu zakażeń. W pewnym momencie konieczne będą zmiany strategii, jak np. zmniejszenie liczby uczniów w szkołach, a może nawet zawieszenie w nich stacjonarnej nauki na pewien czas.
W czerwonych strefach?
– Szczególnie w tych regionach, gdzie jest dużo zachorowań, bo oczywiście bez sensu jest narzucać takie obostrzenia w miejscowościach, powiatach, gdzie ich nie ma. W moim odczuciu najgorzej jest w dużych miastach. I tu jest problem, bo dużych miast nie ma ani w strefach żółtych ani czerwonych ze względu na duże zagęszczenie ludności. Duże miasta nie spełniają tych parametrów sanitarnych, mimo że zakażeń jest tam bardzo dużo. Już widzimy, że powiaty wielkomiejskie skupiają większość zakażeń – na liście powiatów przodują Warszawa, Kraków, Trójmiasto, Wrocław, Łódź, Poznań, Kielce.
Czy ta jesień będzie gorsza od wiosny?
– Na pewno. Już jest gorsza, wystarczy spojrzeć na statystyki. Wiosną było po 300 zakażeń w ciągu doby, a teraz mamy ich już ok. 1500. Jest zdecydowanie gorzej, tym bardziej że Polska jest krajem, który miał wcześnie wprowadzony lockdown, czym oczywiście początkowo bardzo obniżono liczbę zachorowań. Niestety, obecnie praktycznie nie mamy żadnych ograniczeń, więc choroba szerzy się tak, jakbyśmy mieli wiosnę, ale bez lockdownu. Nie namawiam do wprowadzenia lockdownu, ale te statystyki to jest skutek tego, że ludzie mogą się gromadzić właściwie w nieograniczony sposób podczas imprez rodzinnych, w klubach, dyskotekach, na festynach, odpustach. Do tego jesteśmy po wakacjach i urlopach.
Wszystko przed nami?
– Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zostaną wprowadzone poważniejsze ograniczenia związane przede wszystkim z masowymi zgromadzeniami i mobilnością. Wirus wykorzystuje to, że kontaktujemy się ze sobą, a więc trzeba ograniczać wszelkiego rodzaju imprezy, nie paraliżując gospodarki. Szkoły też są takim miejscem, które trzeba będzie pod tym kątem rozważyć. Tu trzeba być elastycznym, nie przyzwyczajać się do jednego rozwiązania. Jeśli wokół szkoły pojawią się zakażenia, to należy przejść na dwa-trzy tygodnie na nauczanie zdalne. Wystarczy tych kilka tygodni, aby przerwać łańcuch transmisji wirusa.
Czy skrócenie kwarantanny do 10 dni było dobrym pomysłem?
– Dopóki nie będziemy mieli danych szczegółowych, nie bardzo mogę to komentować na zasadzie dobry czy zły pomysł. Istnieje jednak pewne ryzyko, że skrócona kwarantanna i niewykonywanie testów przed powrotem do pracy, do szkoły jest takim momentem ryzyka. Nie wiemy przecież, u kogo wirus wylęgał się dwa tygodnie, a u kogo 10 dni. Ten ruch ze skróceniem kwarantanny jest zarazem odważny i ryzykowny, ale trzeba by się zastanowić, czy ma sens w chwili, kiedy rośnie liczba chorych.
Dyrektorzy szkół mają ogromne wątpliwości, bo po skróconej kwarantannie wracają do szkół nauczyciele oraz uczniowie po kwarantannie, ale bez wymazów. To niepotrzebne ryzyko?
– Zgadzam się z tym. Uważam, że wymazy powinny być robione u osób wracających ze skróconej kwarantanny, a za taką uważam okres 10 dni. Jest zbyt krótka, krótsza niż okres wylęgania choroby, dlatego należy robić testy, by sprawdzić, czy osoby powracające nie są przypadkiem bezobjawowo chore. Powinniśmy wiedzieć, czy mogą zakażać. Albo skrócona kwarantanna i testowanie przed powrotem do pracy, albo wydłużenie kwarantanny co najmniej do 14 dni.
(…)
To jest fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 40-41 z 1-7 października br. Cały wywiad dostępny w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym (ewydanie.glos.pl)
Fot. Materiały prasowe