Dzieci z Ukrainy w polskiej szkole. Urszula Majcher-Legawiec: Stajemy na głowie, żeby wszystko ułatwić…

Dzieci mają naukę języka polskiego zapewnioną ustawowo, ale ich rodzice już nie bardzo. Kłopot polega na tym, że przy tak dużej liczbie uchodźców należy się spodziewać, że wszystkie rezerwy budżetowe samorządów pójdą na zabezpieczenia egzystencjalne. Może zabraknąć pieniędzy na coś więcej, np. na organizację lekcji języka polskiego w szkołach, i nie będzie to niczyja zła wola czy niechęć.

Z Urszulą Majcher-Legawiec, ekspertką ds. edukacji uczniów z doświadczeniem migracji, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Z powodu wojny granicę polsko-ukraińską każdego dnia przekraczają dziesiątki tysięcy uchodźców, głównie kobiety z dziećmi*. Jakie są potrzeby związane z organizacją opieki i nauczania dla dzieci?

– Ogromne. Mieliśmy liczne spotkania w Wydziale Edukacji Urzędu Miasta Krakowa w tej sprawie. Osoby, które przekraczają granicę polsko-ukraińską, w dużej części zostają kierowane do Krakowa czy też same decydują o tym, żeby pojawić się w Krakowie. (…) Mamy plan zapewnienia opieki i nauczania praktycznie każdej liczbie dzieci, które mogą trafić do naszych szkół.

Nasze rozwiązanie opiera się między innymi na zaangażowaniu asystentów międzykulturowych. To ponad 30 osób, w większości pochodzenia ukraińskiego.

Ich liczba oddaje proporcje migracji. Bo prawdą jest, że w naszych szkołach najwięcej dzieci cudzoziemskich to dzieci ukraińskie.

Ile jest obecnie dzieci ukraińskich na terenie Krakowa?

– Wszystkich dzieci cudzoziemskich mamy w Krakowie ok. 4,2-4,3 tys., z czego 70 proc., czyli ok. 3 tys., to są dzieci ukraińskie*. Ale to nie są dane z dzisiaj, tylko z końca 2021 r. Oprócz nich są także dzieci z wielu z innych krajów, w tym z Rosji czy Białorusi.

Szkoły są przygotowane na przyjęcie kolejnej dużej grupy dzieci?

– To jest kwestia organizacji przestrzeni, sal oraz na pewno organizacji pracy samych nauczycieli, co będzie zapewne wiązało się z nowym podziałem godzin.

Musimy uwzględnić wszystkie scenariusze, bo dzieci, które przyjadą do Polski, muszą realizować obowiązek szkolny. Staniemy na głowie, żeby to wszystko im ułatwić.

Chcemy maksymalnie bezpiecznie wprowadzić te dzieci do polskiego systemu edukacji. Myślę o bezpieczeństwie nie tylko dla tych dzieci, ale też dla środowiska przyjmującego. I chcemy skorzystać z doświadczenia naszych asystentów, którzy pracują w ponad 30 szkołach. Z ich pomocą otworzymy oddziały przygotowawcze. Mamy już marzec i trudno będzie wprowadzić drugoklasistę do zwykłej klasy. Nie możemy mu otwierać ścieżki edukacyjnej, która może poprowadzić do porażki. Dziecko niemówiące po polsku nie zostanie dobrze sklasyfikowane, a nawet może nie dostać promocji do następnej klasy. Ono musi się najpierw zmierzyć z traumą, lękami, problemami adaptacyjnymi i nieznajomością języka. Nie jestem entuzjastką oddziałów przygotowawczych, zwłaszcza dla uczniów słowiańskich, ale zdajemy sobie sprawę, że takie rozwiązanie będzie dla nich najlepsze.

Dzieci słowiańskie szybciej adaptują się w polskiej szkole, w grupie rówieśniczej. Ale teraz na przeszkodzie stanęły inne problemy?

– Tak, generalnie szybkie wejście w środowisko polskie przyspiesza przyswajanie języka. Sama widziałam, że to przynosi dobre efekty. Niestety, tutaj dochodzą kwestie psychologiczne, z którymi przecież trzeba będzie się przez dłuższy czas mierzyć. Organizacyjne kwestie też się pojawią, bo te dzieci są ofiarami wojny. W szkołach przebywają również dzieci rosyjskie, przy czym często pochodzące z rodzin, które nie popierają wojny. Wiele z tych rodzin opuściło swój kraj z powodów politycznych. Mamy także Białorusinów. Białoruś, jak wiemy, współpracując z Putinem, jest po stronie agresora. Ale Białorusini już nie. W szkołach mogą się więc skumulować różne problemy i musimy mieć to na uwadze. Nie spodziewam się jakichś szkolnych konfliktów na tym tle, ale trzeba pamiętać, że już świadek agresji jest ofiarą agresji. Bycie świadkiem takiego aktu też jest trudne psychologiczne. Polskie dzieci również to wszystko bardzo przeżywają. Musimy mieć na uwadze, że wprowadzenie dzieci mocno straumatyzowanych do zwykłej klasy może wiązać się trudnościami dla wszystkich.

Nikt nas przecież nie przygotowywał na wojnę, a niestety, bardzo często jest tak, że w domach z dziećmi o tematach trudnych się nie rozmawia.

W tej chwili nie mamy się więc do czego odwołać, a poczucie bezpieczeństwa w tej sytuacji należy się każdemu, także polskim dzieciom. Lepiej będzie, jeśli dziećmi uchodźczymi zaopiekujemy się w klasie przygotowawczej i będą włączane stopniowo w proces zapoznawania się ze środowiskiem szkolnym. Oddział przygotowawczy jest formą, która da im poczucie bezpieczeństwa. Łatwiej tam będzie zaprojektować szkolny sukces bez niepotrzebnej presji.

(…)

Nawet migranci, którzy od dawna przebywają w Polsce, wciąż przeżywają ogromną traumę, żyją w stresie. Wojna to teraz wzmacnia…

– Często żyją w rodzinach rozdzielonych od miesięcy, a nawet od lat. Rzadko kiedy zdarza się, że migruje cała rodzina. I wojna obudziła skrywane lęki, traumy i niepokoje. Jak zaczęła się wojna, miałam już wiele rozmów z nimi. Wojna jest źródłem potwornego stresu z powodu braku informacji o rodzinie. Brak informacji o rodzicach jest dramatem. Ci młodzi ludzie, którzy od lat są w Polsce, zostali wystawieni na wielką próbę, żyją w potwornym napięciu.

Z kim Pani rozmawiała o wojnie? Kto prosił o wsparcie?

– Na przykład jedna z nauczycielek pracujących w szkole specjalnej. Jest mamą w rodzinie wielodzietnej. Jej najstarszy 20-letni syn, który studiuje w Polsce, pojechał coś załatwić do Kijowa. I już wiadomo, że nie opuści kraju, bo mężczyźni w wieku od 18 do 60 lat zostali objęci mobilizacją. Jego matka, nauczycielka, odchodzi od zmysłów, bo wie, że on trafi na front. Druga sytuacja dotyczy nastolatki, która przebywa w Polsce sama. Jest dużo takich uczniów ukraińskich w Polsce, mieszkających w bursie, a mających rodziców w Ukrainie. Dziewczyna przeżywa dramat, bo nie ma pojęcia, jak skończy się ta rozłąka, czy połączy się kiedyś z rodziną, czy nie. Rodzice mają w planie ucieczkę przez Rumunię, bo stamtąd jest bliżej, ale przeprawa nie będzie łatwa. Skontaktował się ze mną też chłopak, którego kiedyś uczyłam języka polskiego. Obecnie już studiuje, w Polsce jest sam. Zapytał mnie: „Pani Urszulo, co ja mam robić?”. On zastanawia się, czy pojechać do Ukrainy, gdzie są jego rodzice. To pokazuje, jaką dezorientację wprowadziła ta straszna wojna.

Z pewnością potrzebna jest pomoc psychologiczna. Czy wystarczy specjalistów do jej zorganizowania?

– Kadr nie ma w systemie edukacji od lat. O tym ciągle mówimy, ale nasz głos jest ignorowany. Ale problemem nie jest wyłącznie brak kadr, nie ma też procedur i metod wsparcia. Systemowo to my w Polsce trochę migrację przespaliśmy. Po takim czasie, po tylu wydarzeniach na świecie powinniśmy w tej chwili być bardziej przygotowani jako kraj. Kraków te zdolności kadrowe i kompetencyjne ma, ale są one, co trzeba mocno podkreślić, głównie w organizacjach pozarządowych. To jest nasz potencjał organizacyjny, kompetencyjny. I to są organizacje nie tylko prowadzone przez Polaków, ale także w sporej liczbie przez Ukraińców, Białorusinów. Dlatego Kraków – w rozumieniu struktur miejskich oraz z pomocą organizacji pozarządowych – to udźwignie.

W ostatnich latach sporo mówiło się o tym, że nauka języka polskiego jako obcego to problem nie tylko finansowy, ale też organizacyjny. Migrantów jednak było mniej, a co będzie przy tak dużej liczbie uchodźców?

– Dzieci mają naukę języka polskiego zapewnioną ustawowo, ale ich rodzice już nie bardzo. Kłopot polega na tym, że przy tak dużej liczbie uchodźców należy się spodziewać, że wszystkie rezerwy budżetowe samorządów pójdą na zabezpieczenia egzystencjalne – zapewnienie lokali mieszkalnych, wyżywienie, rynek pracy. Może zabraknąć pieniędzy na coś więcej, np. na organizację lekcji języka polskiego w szkołach, i nie będzie to niczyja zła wola czy niechęć. Musimy jednak zrobić wszystko, aby uniknąć ryzyka zatrudniania wolontariuszy, bo z doświadczeń innych miast wiemy, że to się nie udaje. Nie wystarczy mówić po polsku, żeby uczyć. Zatrudnianie do tego celu wolontariuszy okazało się porażką, spadła motywacja migrantów, pojawiło się przekonanie, że tego języka nie da się opanować. Dlatego języka musi uczyć profesjonalista, czyli lektor, nauczyciel języka polskiego. Musimy pamiętać, że znajomość języka to jedna z płaszczyzn, która pozwala odnieść sukces, daje ludziom poczucie sprawczości i kontroli nad sytuacją. A uchodźcom jest to niesłychanie potrzebne. To ma istotne znacznie psychologiczne. Także dla społeczeństwa goszczącego.

Dziękuję za rozmowę.

***

*Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 9 z 2 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Aleksandra Zapolska

Nr 9/2 marca 2022