Błędem jest planowanie reform i zmiany w myśleniu o szkole, jeśli w ślad za tym nie idą zmiany dotyczące funkcjonowania szkół, pewnych standardów komunikacji czy nawet zmiany liczebności klas. Jeśli chcemy poprawić kondycję szkoły, uczniów, ale też nauczycieli, to powinniśmy od podstaw przeanalizować, jak działa system, jaka jest liczebność klas, ilu mamy w szkołach uczniów ze specjalnymi potrzebami, dopiero później można przejść do rozmów o zmianach w podstawach programowych.
Z Iwoną Kupczyk-Dzierbicką, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 65 im. Juliusza Słowackiego w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
To dobry moment na podsumowania działań MEN, zwłaszcza że minął rok od wyodrębnienia obecnego ministerstwa ze struktur MEiN. Jakie wnioski nasuwają się po czasie wypełnionym licznymi zmianami i zapowiedziami zmian?
– Po roku ma się wrażenie, że wszystko jakby się zatrzymało, utknęło w miejscu. Myślę, że po takim czasie powinno być więcej okazji do rozmawiania o pozytywach, zmianach, które nas naprawdę cieszą.
Co było największym zaskoczeniem?
– To, co wydarzyło się w ostatnich tygodniach, czyli zdegradowanie edukacji zdrowotnej do przedmiotu nieobowiązkowego. Ten nowy przedmiot, który był zresztą sztandarowym projektem MEN, mógł pozytywnie zmienić nastawienie społeczne do wielu spraw. Nie wiem, czego bali się politycy, i nie wiem, co to wróży na przyszłość.
Czego potrzeba, żeby zmiany poszły w oczekiwanym przez nauczycieli kierunku?
– Wola MEN jest tutaj bardzo potrzebna. Z drugiej jednak strony może się okazać niewystarczająca, jeśli nie zostanie podparta jakimiś konkretami związanymi z poprawą statusu nauczyciela.
W szkołach publicznych średnia wieku nauczycieli znacząco się podnosi i chociaż wielu z nas zbliża się do emerytury, to jednak mało kto o niej myśli. Czujemy, że nadal będziemy potrzebni.
Sama od 37 lat pracuję w szkole, ale jestem również dyrektorem szkoły i każdego dnia zastanawiam się, co będzie dalej, bo do zawodu trafia coraz mniej młodych ludzi. Bez systemu zachęt my, dyrektorzy szkół, nie zbudujemy kadr.
Co zniechęca młodych do pracy w szkole?
– Do niedawna mówiło się, że zarobki, ale one zmieniły się na korzyść nauczycieli początkujących. Było to posunięcie oczekiwane i potrzebne, ale nie poprawiło sytuacji.
Czynnikiem, który – jak się okazuje – ma decydujące znaczenie, są relacje rodzic – szkoła. Sporo się popsuło. Musimy jakoś wyłagodzić tę społeczną niechęć do zawodu, bo wydaje się, że ma ona kluczowy wpływ na decyzje absolwentów uczelni wyższych, którzy nie chcą podejmować się tej pracy.
Nie widzę chętnych ani ja, ani inni dyrektorzy szkół.
W 2022 r. mówiła nam Pani, że większość kadry w Waszej szkole jest przed sześćdziesiątką. Jak jest obecnie?
– Niedawno pracowałam nad wnioskiem do projektu unijnego i musiałam dołączyć do niego analizę dotyczącą wieku nauczycieli. Łącznie ze mną, bo uczę dwóch przedmiotów, jest nas 48. Ale aż 31 nauczycieli to osoby zdecydowanie powyżej 50 lat. To oznacza, że 65 proc. z nas zbliża się do emerytury. Tylko jedna nauczycielka jest w wieku poniżej 30 lat, a 16 osób między 30 a 50 r.ż.
To, że szkolne kadry są coraz starsze, nie tylko w mojej szkole, nie jest nową informacją. Mówimy o tym od lat, można więc zakładać, że wszystkie te statystki są znane rządzącym. Dlatego na tym etapie chciałabym już poznać dokładne plany na „reanimację” kadr szkolnych.
Musimy podnieść atrakcyjność naszego pięknego zawodu i poszukać przyczyn zmiany zachowań społecznych, które nakładają się na wszystkie problemy, ale też je wywołują. Bo to, na co obecnie jesteśmy narażeni, jest trudne do opisania.
Może jednak Pani spróbuje…
– Rodzice krzyczą na nauczycieli, awanturują się w szkole, mieszają z błotem wszystkich bez żadnych konsekwencji. Spotykamy się z tym coraz częściej. Brak rozwiązań w tym zakresie powoduje, że hejt zaczyna się przekładać na postawy naszych uczniów, czego do tej pory nie było.
Sądzę, że błędem jest planowanie reform i zmiany w myśleniu o szkole, jeśli w ślad za tym nie idą zmiany dotyczące funkcjonowania szkół, pewnych standardów komunikacji czy nawet zmiany liczebności klas.
Jeśli chcemy poprawić kondycję szkoły, uczniów, ale też nauczycieli, to powinniśmy od podstaw przeanalizować, jak działa system, jaka jest liczebność klas, ilu mamy w szkołach uczniów ze specjalnymi potrzebami, dopiero później można przejść do rozmów o zmianach w podstawach programowych.
(…)
To na koniec zapytam: ma Pani wakaty?
– Nie, bo do pomocy namówiłam osiem emerytowanych nauczycielek. Dzięki nim mam zabezpieczoną szkołę i uczniów. Większość rodziców to docenia, ale pojawiają się też niewybredne komentarze. „W tej szkole to same stare baby pracują” – usłyszałyśmy od jednego z rodziców. Straszne! Dlatego kiedy edukacja zdrowotna straciła swoją rangę, zmartwiłam się. To mógł być przedmiot, na którym mogliśmy uczyć dzieci dbania o siebie, a i rodzice mogliby z niego wiele wynieść. Podstawa programowa dotyka przecież wszelkich zagadnień dotyczących relacji międzyludzkich, kryzysów emocjonalnych i społecznych. Szkoda. Wybrano jak widać zły moment na wdrażanie tego przedmiotu.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Archiwum prywatne
Przedstawiamy skróconą wersję wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 5-6 z 5-12 lutego 2025 r. Całość w wydaniu drukowanym oraz elektronicznym Głosu (e.glos.pl)