Same podwyżki nie spowodują, że korepetycje przestaną być potrzebne, a na lekcjach pokażą się ciekawe eksperymenty – ogłosił premier Mateusz Morawiecki podczas tzw. edukacyjnego otwartego stołu
Tym jednym zdaniem można podsumować cel, jaki chciał osiągnąć rząd zwołując na Stadionie Narodowym w Warszawie „okrągły stół” – uzasadnienie niskich nakładów na edukację i braku chęci do przyznania nauczycielom godziwych podwyżek wynagrodzeń.
Na stadionie oprócz premiera pojawili się wicepremierzy: Beata Szydło, Jarosław Gowin, minister edukacji Anna Zalewska, minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz, Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta oraz kilkoro wiceministrów. Dobór gości nie zaskoczył. Przy „okrągłym stole” (w rzeczywistości – prostokątnym) znalazło się miejsce np. dla sympatyzującego z obecnym obozem władzy Rzecznika Praw Dziecka Mikołaja Pawlaka, ale zabrakło dla Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara. Zaproszenia nie dostała też m.in. Unia Metropolii Polskich zrzeszająca samorządowców z największych miast (a więc z organów prowadzących tysiące szkół i placówek oświatowych), a Związek Miast Polskich dostał zaproszenie na dzień przed imprezą, a i to tylko dlatego, że wcześniej się głośno o to upomniał. Organizatorzy „okrągłego stołu” nie mieli za to problemu z posadzeniem przy nim np. Janusza Korwin-Mikkego, polityka, który dzieci z niepełnosprawnościami nazywał „debilami” i „idiotami”.
Oprócz nich w gronie uczestników „okrągłego stołu” znalazła się grupa rodziców i nauczycieli wyłoniona – jak zapewnił premier – poprzez losowanie „obiektywnym algorytmem losującym”.
ZNP i FZZ zbojkotowały „okrągły stół” uważając, że to fasada negocjacji służąca skupieniu uwagi opinii publicznej na pobocznych tematach. Podobną decyzję podjęły organizacje pracodawców skupione w Radzie Dialogu Społecznego (Lewiatan, BCC, Pracodawcy RP oraz Związek Rzemiosła Polskiego). Strona społeczna RDS uważała, że rząd powinien przystąpić do normalnego dialogu w ramach instytucji do tego przewidzianej w polskim prawie, czyli właśnie RDS. Oświatowa „Solidarność” natomiast wysłała na „okrągły stół” swoich przedstawicieli.
Mateusz Morawiecki zapewnił, że w dyskusji tej chodzi o szukanie sposobu na polepszenie jakości nauczania i budowę nowoczesnej szkoły. – Spotkaliśmy się, by dalej kontynuować zmiany – stwierdził. Premier długo mówił o tym, że „o sile państwa decydują nie tyle arsenały, ale nowoczesne technologie i poziom wykształcenia obywateli” oraz, że „oświata wymaga inwestycji, ale przede wszystkim reform na miarę XXI wieku” i że „polska szkoła nie może pozostać w epoce kredy”. Rząd nie zamierza jednak do budowy nowoczesnej oświaty dokładać pieniędzy. – Impulsem spotkania są też oczekiwania płacowe. Ale państwo nie może dokładać do niezbyt dobrze funkcjonującego systemu edukacji. Same podwyżki nie spowodują, że korepetycje przestaną być potrzebne, a na lekcjach pokażą się ciekawe eksperymenty. Dodawanie do systemu edukacji pieniędzy nie ma sensu bez poprawy efektywności systemu edukacji. To jak dolewanie paliwa do dziurawego baku – wypalił szef rządu. – Trzeba model edukacji zmienić na lepszy. Dlatego nasz rząd zaproponował podwyżkę płac i jednocześnie zdecydowaliśmy się na cały pakiet zmian, ograniczenie biurokracji, skrócenie ścieżki awansu zawodowego. Interesuje nas skok jakościowy, a nie tylko ilościowy – dodał.
A jakie rząd ma pomysły na „edukację na miarę XXI” wieku? Głównie – powrót do modelu edukacji z okresu PRL i wczesnych lat III RP. Mateusz Morawiecki przytaczał tu badania mające dowodzić społecznego poparcia dla powrotu do systemu z ośmioletnią szkołą podstawową i czteroletnim liceum. Nowoczesnej edukacji ma też pomóc przywrócenie obowiązku nauki od 7. roku życia i odesłanie sześciolatków do przedszkoli. Wspomagała go tu wicepremier Beata Szydło wyjaśniając, że nowocześnie już było – 20 lat temu. – To były reformy oczekiwane przez obywateli. Takie były oczekiwania dotyczące zmiany systemu. Chodziło też o to, by dać prawo wyboru rodzicom w sprawie tego, czy dzieci powinny pójść do szkoły w wieku lat 6 czy 7 – mówiła. Niewykluczone, że kolejnych pomysłów na powrót do tego, co było dawniej, pojawi się więcej. – Dużo zrobiliśmy, dużo zmian nastąpiło, ale dużo więcej przed nami – orzekła Szydło.
– Teraz trzeba iść dalej. I zadać sobie pytanie, dokąd ma iść polska szkoła, kogo ma kształcić, jakich kompetencji potrzeba uczniom, jaka szkoła najlepiej odpowie na wyzwania współczesnej edukacji? – pytał premier. Skromnie dodając: – To z takich dyskusji narodziła się antyczna akademia.
Do pomysłu reformowania oświaty bez pieniędzy odniósł się Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. – Nie da się za wczorajszą cene kupić lepszą jakość edukacji jutro – zauważył. – Dlatego naszym postulatem jest zwiększenie nakładów na edukację z budżetu państwa. Zmiana sposobu dzielenia pieniędzy na samorządy nic nie wniesienie. Trzeba podnieść środki na edukację – dodał. Przypomniał, że Polska w przeliczeniu na jednego obywatela wydaje na oświatę 582 euro, tymczasem średnia unijna to ok. 1400 euro. Kraje skandynawskie przeznaczają zaś na edukację siedmiokrotnie więcej niż Polska. – Bez zwiększenia nakładów na edukację nie da się osiągnąć efektów, o których tu mówiliście – przekonywał Wójcik. Tymczasem w ostatnich latach zmniejszają się nakłady na edukację odnosząc je do PKB i struktury wydatków budżetu państwa. – Rośnie natomiast skala dopłat samorządów do oświaty. W 2004 r. dopłacaliśmy do tego, co otrzymaliśmy z budżetu państwa, ok. 10 mld zł. Dziś dopłacamy 30 mld zł. W 2004 r. to było 32 proc., dziś – 55 proc. – policzył ekspert ZMP. Jego zdaniem, wbrew temu, co mówiła minister edukacji Anna Zalewska, jej reformy były niezwykle kosztowne. Samorządy szacują, że wyniosły aż 7 miliardów złotych!
– Uważam, że dziś decyduje się los polskiej edukacji – ocenił Wójcik. Czemu? Bo okres wysokich wpływów z podatku VAT do budżetu się kończy (głównie z powodu kończących się projektów unijnych), a jednocześnie wzrosną wydatki państwa na programy socjalne (m.in. 500+). – Albo edukacja teraz będzie miała szczęście pozyskać dodatkowe finansowanie, albo będzie ogromnie trudno osiągnąć to w 2021 czy 2023. Budżet państwa się bowiem usztywnia i coraz mniej w nim środków – zdiagnozował przedstawiciel ZMP.
(PS, GN)