Ks. Damian Wyżkiewicz: Żeby zacząć zasypywać podziały, musielibyśmy odwołać się do pojednania i przebaczenia

Rozmowa i dialog nie oznaczają odrzucenia swojej tożsamości, że można być chrześcijaninem i przyjaźnić z każdym, także z ateistą. Sam mam przyjaciół różnych wyznań i takich, którzy deklarują ateizm. Przyjaźnimy się, lubimy się, co wcale nie oznacza nachalnego nawracania. Jeżeli znam swoją tożsamość, nie muszę się bać. Często u wielu osób, zwłaszcza wierzących, jest lęk, że zetknięcie się z jakimś tematem, rzeczywistością niereligijną, pozbawi ich wiary. Jeśli tak, to ta wiara jest słaba.

Z ks. Damianem Wyżkiewiczem, katechetą, filozofem, Wyróżnionym w Konkursie Nauczyciel Roku 2019, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Okres świąteczny kojarzy nam się z czasem dialogu i pojednania. Tego dialogu i pojednania szczególnie potrzebujemy dziś, kiedy podziały społeczne są głębokie, kiedy tak dzieli nas podejście do pandemii, polityki czy zmian klimatu. Czy nadchodzący czas niesie nadzieję na wyciszenie konfliktów?

– Mam nadzieję, nie tylko jako duchowny, że święta Bożego Narodzenia jak zawsze będą czasem pojednania i pokoju.

Ostatnimi czasy już przechodziliśmy różne niepokoje, dlatego wydaje mi się, że sam okres świąt będzie czasem wyciszenia i refleksji. Pytanie tylko: co dalej? Czy nie będzie tak jak w tej znanej piosence religijnej „Choć tyle żalu w nas”?

Czy po świętach znowu nie wrócą te same resentymenty, te wszystkie trudne sprawy, dotyczące nie tylko pandemii, ale i kryzysu przy granicy polsko-białoruskiej? Kryzys przygraniczny odróżnia ten rok od poprzednich. Odróżnia go też ta przykra, brzydka narracja, wobec dobra związanego z ratowaniem ludzi na granicy, ale także wobec ratowania ludzi poprzez szczepienia. Wszystkiemu się próbuje zaprzeczać i dla interesów politycznych negować pewne rzeczy.

Niechęć do szczepień Księdzem wstrząsnęła?

– Jestem w szoku, że tak wiele osób, w tym czołowych polityków, może być przeciwko nauce, bo przecież szczepienia są efektem pracy naukowców. Nie do pomyślenia jest, żeby w XXI w. szerzyć zabobony i przeciwstawiać je odkryciom medycyny. Takie rzeczy czytało się gazetach sprzed stu lat. Włos się na głowie jeży. I nawet nie dlatego, że politycy próbują zniechęcić do szczepień, ale że mówią o tym w sposób niemal identyczny jak ich XIX-wieczni poprzednicy. Ambiwalentny stosunek do szczepień prezentują nawet przedstawiciele rządu.

(…)

Kolejny trudny temat to projekt znany jako lex Czarnek – chodzi o zacieśnienie nadzoru nad szkołami. Te rozwiązania wzbudzają niepokój?

– Ogromny. Jeżeli to prawo wejdzie w życie, to edukacja może stać się zaprzeczeniem tego, czym powinna być. Bo jak inaczej ocenić to, że w szkole nie będzie można o pewnych tematach mówić? Nie pamiętam takiej sytuacji. Jako dziecko poszedłem do szkoły już po transformacji ustrojowej, w 1992 r., i takie sprawy traktowałem dotąd tylko jako historie z dawnych czasów. Tymczasem mamy XXI w. i okazuje się, że jest problem z mówieniem w szkole o mniejszościach wyznaniowych czy seksualnych. Przecież my, nauczyciele i katecheci, powinniśmy mieć możliwość, żeby swobodnie z uczniami na te tematy rozmawiać. Zakazane tematy w szkole? Jak to w ogóle brzmi! Szkoła nie może być miejscem, gdzie o pewnych rzeczach się nie mówi, bo to może się komuś nie spodobać. To, co ma wpływ na stan edukacji, nie może być tabu.

Z jednej strony mamy próbę ograniczenia autonomii szkół, z drugiej – próby rozbicia wspólnoty nauczycielskiej. Katecheci się w tym odnajdują?

– Boję się, że tak jak pozostałych nauczycieli, tak i mnie mogą dotknąć sankcje. Już kiedyś mnie to spotkało. W czasie przygotowania do strajku w 2019 r. zamieściłem w mediach społecznościowych, na stronie szkolnej, którą się zajmowałem, apel nauczycielki, by rodzice wspierali nauczycieli w tym strajku. Sprawa została skierowana do kuratorium oświaty. Dostałem, na szczęście, tylko upomnienie, ale podobno groziło mi więcej. Uznano, że nie mam prawa się angażować i wspierać nauczycieli, ponieważ według donosiciela, to było przekroczenie jakichś norm. Nie wiem jakich, ale tak to zostało uzasadnione. To wszystko działo się przed samym strajkiem.

Efekt mrożący – to określenie, w którym zawiera się obecne podejście do wielu spraw w szkołach. Ważnym kryterium w ocenie szkolnych projektów nagle staje się to, jak taki projekt będzie odebrany przez nadzór pedagogiczny, a nie czy jest dobry dla uczniów.

– Nie dziwi mnie, że pojawia się pewna ostrożność, skoro nie można pójść nawet na „Dziady” do krakowskiego Teatru Słowackiego, bo kurator to „odradza”. W głowie się nie mieści…

Nad zaproszeniem kogo do szkoły Ksiądz by się zastanawiał?

– Kontrowersyjne tematy zawsze będą. Ja zastanowiłbym się ze 20 razy, czy zaprosić jakiegoś antyszczepionkowca do dyskusji w szkole. Obawiałbym się – i podejrzewam, że słusznie – czy nie zostałoby to przez niego wykorzystane do propagowania treści niepopartych medycznie. Ale jeżeli nauczyciele zapraszają ekspertów do udziału w spotkaniach poświęconych konstytucji i demokracji, to ja nie rozumiem, w czym problem.

Kiedy byłem uczniem, miałem takie pogadanki w szkole. Pamiętam je do dziś. Dyrektorzy czuli się swobodnie, nauczyciele także, kiedy zapraszali kogoś z zewnątrz. Teraz wiąże się z tym lęk. Boję się tego, bo zaczynamy także pewne rzeczy mieszać.

Jeśli minister edukacji mówi, że jego celem jest zbawienie uczniów, to ja się zastanawiam, po co ja tu jestem jako ksiądz. To mi przypomina zdanie z Ewangelii: „Oddajcie Bogu, co boskie, a cezarowi, co cesarskie”. Powtarzam zawsze, że religia w szkole jest przywilejem obywatelskim, nie przymusem. Nie róbmy ze szkoły kościoła.

Ankieta Głosu. Zapraszamy do głosowania:

Żegnamy 2021 r. - kolejny bardzo trudny dla nas wszystkich. Nauczycielu, co było Twoim zdaniem, najgorsze, najtrudniejsze w mijającym roku dla edukacji? (można wybrać 2 odpowiedzi)

Zobacz wyniki

Loading ... Loading ...

Prowadzi Ksiądz lekcje religii w czasach, kiedy w kościołach spada liczba wiernych, a wielu uczniów rezygnuje z katechezy. To nie demobilizuje?

– Raczej nie. Ten obraz jest zróżnicowany. Uczę obecnie w dwóch wiejskich szkołach podstawowych. Mam zupełnie inną perspektywę, bo wcześniej pracowałem w warszawskim liceum i technikum, a także w postindustrialnych Pabianicach. Mam trzy różne obrazy. I one się nie nakładają. Na wsiach sytuacja frekwencyjna jest w miarę stabilna, a jedynym kryterium nieuczestnictwa w religii jest inne wyznanie. W Ignacowie, gdzie pracuję, mamy dzieci mariawitów i świadków Jehowy. Spotykamy się na różnych uroczystościach. W szkołach średnich w dużych miastach jest nieco inaczej. Młodzi ludzie mają ogromny wpływ na rodziców. Kiedy ich dzieci nie chcą uczestniczyć w lekcjach religii, rodzice nie protestują. A teraz, w wiejskiej szkole, mam nawet trzech uczniów, którzy przychodzą niezobowiązująco na lekcje religii. Może dlatego, że na moich zajęciach są elementy filozofii i etyki.

I to się sprawdza?

– Zdecydowanie tak. Jestem przekonany, że nie możemy robić rozgraniczenia między religią a filozofią. Bo jeżeli po 12 latach religii w szkole młody człowiek nie ma żadnych etycznych podstaw, to jest to ewidentną porażką dla nas, księży. Młody człowiek musi mieć wiedzę o swojej religii, ale i o innych wyznaniach.

W jaki sposób teraz się uczy o innych religiach?

– Mogę mówić o sobie. Lubię te tematy robić w formie projektów, angażować uczniów. Jeśli w szkole są uczniowie innych wyznań, fajnie jest zaprosić kogoś, żeby po prostu przedstawił swoją religię i opowiedział o obyczajowości.

Pamiętam, jak jeden z profesorów, który miał w seminarium wykłady o Biblii, zaprosił naczelnego rabina Krakowa. Od tamtej pory uwielbiam czytać różne tłumaczenia żydowskie Księgi Rodzaju. Uzupełniają naszą wiedzę.

Jak opowiadam klerykom, że za naszych czasów zapraszaliśmy rabina, otwierają oczy… Okazuje się, że to młodsze pokolenie księży jest bardziej radykalne od naszego, jest w nim jakaś tęsknota za czasami papieża Piusa XII. To zaskakuje.

Mówi ksiądz na lekcjach religii o badaniach nad Biblią?

– Przypominam młodym ludziom, że Pismo Święte nie jest księgą naukową, nie jest też księgą historyczną, aczkolwiek zawiera pewne historie, które można sprawdzać metodą historyczno-krytyczną. I tak, mamy opowieść o fikcyjnym Hiobie, która jest dramatem. Ale mamy też historię o proroku Jonaszu, który z jednej strony nawracał Niniwę, a z drugiej został połknięty przez rybę – mamy więc zderzenie rzeczywistości z jakąś legendą. W przypadku powstałej w okresie niewoli babilońskiej Księgi Rodzaju, która jest jedną z najmłodszych ksiąg, mimo że w Biblii jest na pierwszym miejscu, też mamy pewien problem. Gdybyśmy Adama i Ewę uznali za pierwszych ludzi, to mogłoby się okazać, że cały rodzaj ludzki pochodziłby z tego jednego związku. Musimy to inaczej interpretować. Historia Adama i Ewy jest o naturze ludzkiej, która bywa słaba, ułomna. Nie można zapominać, że przy okazji nowych odkryć trzeba to wszystko ze sobą zestawić.

Pismo Święte mówi przecież o stworzeniu świata i o Bogu. Mówi o fundamentach filozoficznych i teologicznych. Jeżeli będziemy to odczytywać w takim sensie, to w żaden sposób nie zaprzecza to nauce, nieważne, w co kto wierzy.

To jest fundament istnienia. Pewna filozofia. Metafizyka. Absolut. Baza, która usensownia nasze istnienie. Znamy przecież teorię Wielkiego Wybuchu. A kto ją wysnuł jako pierwszy? Belgijski ksiądz Georges Lemaitre, w latach 30. XX w., a później rozwijali ją także inni naukowcy. Pismo Święte nie przeszkadza w rozwoju nauki. Popatrzmy na dokonania ks. Michała Hellera.

Uzupełnia Ksiądz lekcje religii np. o astrofizykę?

– Próbuję to robić. Uczniom się podoba, kiedy nawiązuję do teorii atomów. To rozjaśnia im w głowach. Takie samo oddziaływanie mają wszelakie porównania. Na przykład: na czym polega różnica pomiędzy biblijnym a greckim stworzeniem świata? Na tym, że w chrześcijaństwie Bóg jest stwórcą, daje wszystkiemu początek, a w greckim myśleniu to chaos i materia są wieczne. My, katecheci, musimy pokazywać różne punkty widzenia, nie być tacy dogmatyczni, inaczej stworzymy radykałów, którzy będą myśleć, że tylko „moja religia ma rację”.

Mówi Ksiądz „stworzymy”, a może już ich mamy?

– Każdy katecheta może mówić o sobie. Ale wydaje się, że powinniśmy wykorzystać lekcje religii do tego, by powtarzać, że rozmowa i dialog nie oznaczają odrzucenia swojej tożsamości, że można być chrześcijaninem i przyjaźnić z każdym, także z ateistą. Sam mam przyjaciół różnych wyznań i takich, którzy deklarują ateizm. Przyjaźnimy się, lubimy się, co wcale nie oznacza nachalnego nawracania.

Jeżeli znam swoją tożsamość, nie muszę się bać. Często u wielu osób, zwłaszcza wierzących, jest lęk, że zetknięcie się z jakimś tematem, rzeczywistością niereligijną, pozbawi ich wiary. Jeśli tak, to ta wiara jest słaba.

Żeby zacząć zasypywać podziały, musielibyśmy odwołać się do najbardziej podstawowych wartości, do chrześcijańskiej wiedzy humanistycznej, do pojednania i przebaczenia.

W dzisiejszych czasach podstawowe pytanie brzmi: kto przede wszystkim powinien to robić?

– Katecheci. I to już w szkołach. To może się udać, pod warunkiem że katecheta będzie czuł jedność z nauczycielami, że nie będzie kością niezgody, nie będzie się odcinał, nie będzie dzielił, ale poprzez swoją obecność w szkole będzie tworzył relacje przyjaźni.

Katecheta i jego działania nie mogą być powodem konfliktów i niesnasek, bo to zaprzecza całej idei religii w szkole, ale także jego statusowi jako nauczyciela.

Jaki był dla Księdza ten mijający rok?

– Był zdecydowanie najtrudniejszy, pod względem zachowań i postaw. Mam wrażenie, że wszyscy jesteśmy pod bardzo silnym wpływem polityki. Poróżniła nas chyba jeszcze bardziej, choć niektórym wydawało się, że gorzej już być nie może. Jako społeczeństwo jeszcze długie lata będziemy się leczyć po tym czasie. Pewne wyrwy będziemy musieli wyrównać, chociażby dlatego, żeby żyć lepiej. Szkopuł w tym, że szkody są bardzo widoczne. Dlatego wydaje się, że jest to zadanie dla każdego z nas z osobna.

Co w duszy gra duchownemu w czasach pandemii, ale też kryzysu wiary?

– Zdrowotnie człowiek wysiada od tego życia online. Poczułem wstręt do komputera. Zaczynałem go chować, ale kiedy zrobiliśmy rekolekcje online z udziałem księdza breakdance’owca, to mieliśmy 1,5 tys. uczestników. Nawet w kościele nie było takich wyników. Są więc i plusy, i minusy. Niektórych z nas trudności zmusiły do rachunku sumienia, do zastanowienia się, dlaczego młodzież nie chodzi na religię. Ja też mam momenty wahania, ale po refleksji: „no dobrze, nie można płakać”, idę dalej.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 51-52 z 22-29 grudnia br.

Fot. Archiwum prywatne

Nr 51-52/22-29 grudnia 2021