Lekcje dla uchodźców w Oddziale ZNP w Częstochowie. Edyta Książek: Najpierw trzeba było zdobyć zaufanie dzieci

Dostawianie ławek i krzeseł oraz liczenie na to, że te ogromne pokłady empatii, solidarności wystarczą. Nauczyciele i rodzice polskich dzieci organizują dla koleżanek i kolegów z Ukrainy plecaki, wyposażenie piórników, zeszyty, worki szkolne. Nauczyciele przynoszą ubrania po swoich dzieciach i w ten sposób tworzy się oddolny, wewnętrzny ruch samopomocy. To wszystko jest fantastyczne, napawa optymizmem, tylko nie na dłuższą metę i nie na taką skalę.

Z Edytą Książek, członkinią Zarządu Głównego ZNP, wiceprezes Zarządu Oddziału ZNP w Częstochowie, nauczycielką z wieloletnim stażem, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

W Polsce jest ok. 11 tys. nauczycieli ze znajomością języka rosyjskiego i ukraińskiego – tak podaje MEiN. Obecnie naukę w polskich szkołach podjęło kilkadziesiąt tysięcy ukraińskich dzieci, ale wiadomo, że będzie ich dziesięć rady tyle. Czy możemy jakoś ten niedobór nauczycieli uzupełnić?

Ministerstwo powinno przede wszystkim zadbać o to, aby nauczycieli polonistów przygotować do nauczania języka polskiego jako języka obcego oraz zapewnić podręczniki i materiały do nauczania polskiego jako obcego. Tym, co teraz powinno wysunąć się na plan pierwszy w działaniach MEiN, jest zwiększenie subwencji oświatowej na 2022 r. Ja naprawdę podziwiam optymizm ministra Czarnka, który twierdzi, że za chwilę, najdalej za kilka tygodni dzieci ukraińskie wrócą do swojego kraju i swoich ławek szkolnych.

Wielu szkół i przedszkoli ukraińskich już nie ma. W połowie marca władze Ukrainy podawały, że 379 szkół, uniwersytetów, przedszkoli czy sierocińców zostało całkowicie zniszczonych lub uszkodzonych.

– Niestety, na razie nic nie wskazuje na to, żeby wojna w Ukrainie miała szybko się skończyć. Ministerstwo powinno wprowadzić rozwiązania systemowe i kompleksowe. Nie jest żadną tajemnicą, że od dłuższego już czasu zmagamy się z niedoborem nauczycieli w Polsce. Polityka oświatowa MEiN prowadzi do tego, że nauczyciele bardzo często muszą łączyć etaty, „wędrować” pomiędzy szkołami, czasami nawet pomiędzy gminami. Nie mówiąc już o tym, że młodzi nauczyciele mają stawkę mniejszą niż płaca minimalna. To wszystko powoduje, że warunki pracy w oświacie są złe. Na ten temat Związek Nauczycielstwa Polskiego mówi od dawna.

Wielokrotnie, jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie, apelowaliśmy, aby zatrzymać nauczycieli w zawodzie, stworzyć im warunki do godnej pracy i płacy. Tymczasem nauczyciele uciekają ze szkół, a nowych trudno przyciągnąć do zawodu.

W dodatku Polski Ład uderzył nauczycieli po kieszeniach. Jest nas mało. I będzie coraz mniej, a uczniów zaczęło nam lawinowo przybywać oraz zbliża się kumulacja rocznika w szkołach średnich.

Minister tymczasem zachęca do tworzenia oddziałów przygotowawczych, ale one wcale nie powstają tak masowo. Brakuje pieniędzy?

– Liczba oddziałów przygotowawczych w szkołach jest marginalna. Dzieje się tak, bo za każdym takim oddziałem powinny pójść konkretne pieniądze. Subwencja w przypadku oddziałów przygotowawczych jest wyższa. Tych pieniędzy jednak realnie nie ma, co oznacza, że ich finansowanie musiałyby przejąć samorządy, wypłukane finansowo po pandemii. I właściwie jedynym pomysłem stało się „dopychanie” dzieci ukraińskich do klas.

Dostawianie ławek i krzeseł oraz liczenie na to, że te ogromne pokłady empatii, solidarności wystarczą. Nauczyciele i rodzice polskich dzieci organizują dla koleżanek i kolegów z Ukrainy plecaki, wyposażenie piórników, zeszyty, worki szkolne.

Nauczyciele przynoszą ubrania po swoich dzieciach i w ten sposób tworzy się oddolny, wewnętrzny ruch samopomocy. To wszystko jest fantastyczne, napawa optymizmem, tylko nie na dłuższą metę i nie na taką skalę. Jeżeli z wyliczeń widzimy, że w szkołach nie zarejestrowało się ok. 90 proc. ukraińskich dzieci, to proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby z dnia na dzień taka grupa zameldowała się nagle w gabinecie dyrektora szkoły czy przedszkola.

(…)

8 marca w Częstochowie ruszyły lekcje języka polskiego dla uchodźców. Jak duże są te potrzeby? Spróbujmy je ocenić na podstawie jednego miasta.

– Zapotrzebowanie na tę formę pomocy jest ogromne. Będąc na Dworcu Centralnym w Warszawie, zetknęłam się z falą uchodźców, głównie z zagubionymi i zrozpaczonymi kobietami, obarczonymi płaczącymi dziećmi. Nie potrafiły znaleźć drogi do właściwego pociągu, nie wiedziały, gdzie i jak kupić bilet. Zorientowałam się, że oprócz pomocy materialnej, która jest niezmiernie ważna, potrzebna jest im pilnie znajomość języka, przynajmniej na podstawowym poziomie. Bez znajomości języka są bezradne. Podstawowe rzeczy stały się barierą nie do pokonania. Do tego stres, trauma i zmęczenie. U nas już po kilku dniach pierwsze grupy poznawały pierwsze zwroty po polsku.

Kto udziela tych lekcji?

– Ja je prowadzę. Jestem nauczycielem języka polskiego i dzięki wsparciu zaprzyjaźnionej szkoły mam tablicę, a prezeska ogniska ZNP z tej samej szkoły pożyczyła mi pomoce dydaktyczne. Zajęcia organizowane są w naszej siedzibie w Klubie Nauczyciela, który do tej pory służył jako miejsce zebrań, a który szybko udało się przerobić na klasopracownię.

Jak tylko rozesłaliśmy informację o kursie bezpłatnym, rozdzwoniły się telefony. Dzwonili sami zainteresowani, bo ogłoszenie było też przygotowane w języku ukraińskim.

Innym razem chętnych zgłaszali dyrektorzy szkół, gdzie trafiały dzieci ukraińskie. Dzwonili też częstochowianie i mieszkańcy okolicznych gmin, którzy goszczą u siebie Ukraińców. W ciągu dwóch dni listy wypełniły się.

Do ilu osób?

– Mam w tej chwili na liście 150 osób. Odzew był błyskawiczny. Podzieleni są na kilka grup – dzieci młodsze między szóstym a 10 rokiem życia, młodzież szkolna i dorośli, w większości kobiety. Łącznie mam pięć grup po 30 osób. Spotykamy się o różnych godzinach, rano i popołudniami, bo część kobiet już szuka pracy bądź ją znalazła. Kurs jest całkowicie bezpłatny.

Zna Pani język ukraiński?

– Na lekcjach posiłkuję się językiem rosyjskim i angielskim. Determinacja kursantów z Ukrainy jest ogromna, wśród dzieci również. Oczywiście do pracy z nimi dobieram inne metody. Bez względu jednak na wiek motywacja jest bardzo wysoka. Są wyjątkowo zaangażowani. Kiedy mija 60 minut zajęć, nie zbierają się do wyjścia. Podchodzą, dopytują, okazują wdzięczność. Ich chęć do pracy rekompensuje cały wysiłek i daje siłę. To jest niesamowite.

Dużą trudność sprawia dzieciom przejście z cyrylicy na alfabet łaciński?

–Staram się, aby poznawanie polskich liter odbywało się bezstresowo. Nie jest to aż tak trudne, bo większość dzieci uczyła się języka angielskiego. Alfabet łaciński nie jest dla nich całkowitą nowością. Zdarza się, że polskie litery próbują odczytywać po angielsku. Staram się, aby zajęcia były atrakcyjne. Każdy uczestnik dostaje od nas zeszyt, długopis, a dzieci dodatkowo jeszcze kredki, pisaki, kolorowanki. Do tego soki i zdrowe przekąski. Dbam o życzliwą atmosferę, która służy pracy i dobrym efektom.

(…)

Jak dzieci radzą sobie z emocjami?

– Miałam dzieci, które na pierwszych zajęciach z języka polskiego siedziały pod stołem. Bały się wejść do sali, bały się podnieść wzrok.

Musiało minąć trochę czasu, żeby nabrały zaufania, wyszły spod stołu, usiadły, zbliżyły się i w końcu uśmiechnęły, podały rękę. Dało się odczuć, że ich zaufanie do dorosłego zostało zburzone, że zaznały niewyobrażalnej krzywdy.

Z każdym naszym spotkaniem te relacje coraz bardziej się zacieśniają. Mam ogromną satysfakcję, kiedy widzę postępy wśród dzieci, nie tylko językowe, ale także te emocjonalne. Wśród starszych również. Te spotkania dają nam wiele siły, zwłaszcza kiedy mamy chwilę, by wspólnie wypić kawę czy herbatę i porozmawiać. Drobne gesty są bardzo ważne. Powinniśmy o tym pamiętać.

Zainteresowanie kursem ciągle rośnie?

– Grup przybywa. Organizacja i prowadzenie bezpłatnego kursu jest kosztowne. Część kosztów ponosi nasz oddział, ale nasze środki są ograniczone. Chcę bardzo podziękować tym wszystkim osobom fizycznym i firmom, które nas sponsorują. Ktoś kupił tonery, ktoś papier do ksero itd. To jest współpraca wielu osób o dobrym sercu.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 12 z 23 marca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne