Magdalena Rutkowska: Kiedy stoję przy tablicy i słyszę dźwięk syreny, to wiem, że ktoś potrzebuje pomocy

Uwielbiam pracę z dziećmi w szkole. Fascynuje mnie to, że darzą mnie zaufaniem. Chcę być dla nich przyjacielem. Codziennie przyciąga mnie do szkoły to, że mam z nimi dobry kontakt. Lubię to, co robię – prowadzenie lekcji, wymyślanie dzieciom nowych tematów i zadań, wyjścia z nimi w teren, organizowanie wycieczek. Często wychodzimy, dzieci wtedy inaczej funkcjonują – są bardziej zgrane, lepsze dla siebie. Tak, wiążę swoją przyszłość z zawodem nauczyciela.

Z Magdaleną Rutkowską, nauczycielką w Szkole Podstawowej nr 19 w Rybniku oraz strażakiem ochotnikiem i opiekunem Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej przy OSP, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Ile ma Pani czasu na przygotowanie się do wyjazdu na akcję?

– Ubranie specjalne wkładam w niecałe 30 sekund. I do wozu. To przychodzi impulsywnie. Bywa, że jestem w sukience i na wysokich obcasach, ale to nie problem. Raz syrena zawyła, kiedy byłam w kościele. Żeby nie stukać obcasami w czasie mszy, zdjęłam szpilki i wybiegłam boso. Czasem i w środku nocy trzeba wstawać. Człowiek nieraz w piżamie biegnie i wraca tuż przed lekcjami w szkole.

Jak często zamienia Pani dziennik lekcyjny na hełm strażacki?

– Strażakiem jestem tak często, jak często potrzebna jest pomoc. Czasami w tygodniu nie ma żadnego wezwania, a czasami są po trzy wyjazdy dziennie. Wypalanie traw, pożar poszycia leśnego, pożar budynku, wypadek drogowy. Jako strażak OSP w Kłokocinie (dzielnica Rybnika – red.) jestem w dyspozycji Państwowej Straży Pożarnej.

Odbiera Pani telefon i co dalej?

– Zawsze od razu rzucam wszystko i jadę. Ale po kolei: po odebraniu alarmu pożarowego z PSP Rybnik mam wskazać, w jakim czasie mogę dotrzeć do strażnicy, np. w dwie, pięć, 10 minut albo wcale, jeśli nie mogę wziąć udziału w akcji. Jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie mogła, ale takie są procedury.

Jak długo jest Pani strażakiem?

– Od siódmego roku życia, a teraz mam 31 lat. W akcjach biorę udział od 2018 r. Dotychczas nie było dla mnie bardzo trudnych akcji. Jestem człowiekiem, który mało czego się boi. Akcje są przeróżne, czasem wchodzimy gdzieś w aparatach oddechowych, ale zawsze jesteśmy dobrze przygotowani. Najgorszym okresem pod względem liczby wyjazdów jest wiosna. Wypalanie traw to plaga. Na lekcjach w szkole i w ramach zajęć z Młodzieżową Drużyną Pożarniczą, gdzie prowadzę akcje związane z edukacją przeciwpożarową, poświęcam tej sprawie dużo czasu. Mówię o tym, bo nasza szkoła znajduje się na terenach rolniczych i leśnych, a z dziećmi rzadko się o tym rozmawia w domu.

Nikt im nie powie, że przy wypalaniu traw najbardziej cierpią zwierzęta, że odbudowanie zniszczonego w ten sposób przez człowieka środowiska potrwa nawet kilkanaście lat.

To dotyczy także drugiego ważnego tematu – pożarów sadzy w kominach. Zimą jest tego dużo. To bagatelizowany problem. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w kominie temperatura palącej się sadzy może przekraczać 1000 stopni C, to zaczyna się robić niebezpiecznie, zwłaszcza jeśli komin się rozszczelni i tlenek węgla ulatnia się do mieszkania. Wtedy mogą być ofiary. Warto więc inwestować w czujniki czadu.

Jest Pani wyspecjalizowana w określonych zadaniach?

– Wszystko zależy od tego, do jakiej akcji jesteśmy wzywani. Jeśli do wypadku, to mam również uprawnienia ratownika kwalifikowanej pierwszej pomocy. Ratuję, reanimuję. Oprócz prowadzenia zajęć w ramach MDP jestem również członkiem zarządu naszej OSP. Każdy z nas ma jakieś zadania, ale to dowódca na miejscu decyduje, kto i do czego jest przydzielony.

W Polsce jest ok. 16,5 tys. jednostek OSP, przy każdej może powstać Młodzieżowa Drużyna Pożarnicza. W skład Pani drużyny wchodzi blisko 50 uczniów z różnych szkół powiatu rybnickiego. Czego się uczą?

– Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby dzieci uczyć odpowiedzialności, bo na tym polega praca strażaka. Nikt sam do pożaru przecież nigdy nie idzie, zawsze ktoś jest za nami. W szkole i w ramach spotkań z drużyną te nasze zasady staram się przekładać na relacje rówieśnicze. Staram się angażować starsze dzieci do pomocy młodszym, np. kiedy mają do pokonania jakąś przeszkodę w terenie lub na ćwiczeniach. Zauważyłam, że między dziećmi tworzą się później silne więzi, jak w rodzeństwie. Opiekują się sobą. Pandemia to przerwała, był zastój, ale powoli wracamy.

Najpierw była Pani nauczycielem, a potem strażakiem?

– Odwrotnie. Zostałam strażakiem, ponieważ zawsze najwyżej stawiałam dobro drugiego człowieka. Chciałam pomagać, angażować się. Mój dziadek był strażakiem, później mój tata, teraz ja i moje rodzeństwo. Męża też zachęciłam. Taka tradycja rodzinna. Bycie strażakiem to coś więcej niż praca, to bezinteresowna pomoc, bo my, członkowie OSP, nie mamy z tego żadnych pieniędzy. Wypłacany jest ekwiwalent, który jednomyślnie przekazujemy na cele statutowe OSP. Ale uważam, że robienie czegoś bezinteresownie jest ważne.

Kiedy zeszły się te dwie drogi – strażaka i nauczyciela?

– Kiedy powierzono mi opiekę nad Młodzieżową Drużyną Pożarniczą. Odnalazłam w sobie silną chęć pracy z dziećmi w szkole. Zrozumiałam, że można dla nich i z nimi stworzyć cudowne zajęcia. Wystarczy odrobina chęci, wtedy w dzieciach udaje się dużo zaszczepić.

Ta sprawczość daje mi chęć do działania, poczucie, że mogę coś zmienić, przekazać swoją wiedzę, uczyć. Sama ta myśl mi wystarczyła, żeby rozpocząć pracę w szkole.

Teraz prowadzę edukację wczesnoszkolną w drugiej klasie, ale też edukację dla bezpieczeństwa i doradztwo zawodowe. Mogę też uczyć innych przedmiotów, bo mam jeszcze kwalifikacje do techniki, plastyki, chemii. Dodam, że opiekuję się również uchodźcami z Ukrainy, którzy mieszkają w naszej remizie.

(…)

Chce się Pani związać ze szkołą na dłużej?

– Uwielbiam pracę z dziećmi w szkole. Fascynuje mnie to, że darzą mnie zaufaniem. Chcę być dla nich przyjacielem. Codziennie przyciąga mnie do szkoły to, że mam z nimi dobry kontakt. Lubię to, co robię – prowadzenie lekcji, wymyślanie dzieciom nowych tematów i zadań, wyjścia z nimi w teren, organizowanie wycieczek. Często wychodzimy, dzieci wtedy inaczej funkcjonują – są bardziej zgrane, lepsze dla siebie. Tak, wiążę swoją przyszłość z zawodem nauczyciela.

Praca opiekuna Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej nie kończy się wraz z początkiem wakacji.

– W czasie ferii i wakacji dopiero wszystko się rozkręca. Staram się wtedy poświęcić dzieciom dwa tygodnie. Codzienne zbiórki, gry i zabawy, tańce, biegi na orientację, wyjazdy do PSP w Rybniku, żeby dzieci zapoznały się ze sprzętem, jakim dysponują strażacy. W tym roku jedziemy na obóz.

Ilu z nich myśli poważnie o karierze strażaka?

– Dwoje z moich pierwszych wychowanków właśnie ukończyło 18 lat i zostało strażakami. W przyszłym roku dołączy do nich kolejnych ośmiu.

Mój dziadek zawsze powtarza, że jak nie będzie dzieci w straży, to nie będzie strażaków. Zgadzam się z nim. Dodam jeszcze, że w OSP jest coraz więcej kobiet.

Do niedawna byłam sama w Kłokocinie, teraz jest nas trzy. Warto, zachęcam. Człowiek nabiera w straży pożarnej siły i odwagi. Widzę to po sobie. Dlatego chcę zrobić uprawnienia do prowadzenia wozu strażackiego.

A co się dzieje, kiedy syrena zawyje, a Pani właśnie stoi przy tablicy?

– Bardzo mnie ciągnie do akcji, bo jak słyszę dźwięk syreny, to wiem, że ktoś potrzebuje pomocy, ale nie mogę opuścić dzieci. Gdyby w przyszłości zdarzyła się taka sytuacja, że będę brała udział w bardzo dużej akcji i nie będę mogła pojawić się w szkole na czas, wtedy powiadomiona zostanie dyrekcja szkoły, a komenda PSP wystawi mi zaświadczenie, że brałam udział w akcji ratowniczo-gaśniczej.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 22 z 1 czerwca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 22/1 czerwca 2022