My ciągle robimy swoje, pracujemy nad kodyfikacją. Pomału idziemy do przodu. Tempo jest wolniejsze, bo nie mamy zasobów. Większość osób, które zajmują się językiem śląskim, robi to po godzinach. W porównaniu z innymi językami, tzw. dużymi, jesteśmy jeszcze w powijakach. Gdyby nie weto prezydenta, mielibyśmy wysyp możliwości i środków do pracy nad językiem śląskim.
Z Grzegorzem Kulikiem, przewodniczącym Rady Języka Śląskiego, śląskim tłumaczem i popularyzatorem języka śląskiego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
„Mały Princ”, „Godniŏ Pieśń”, „Niedźwiodek Puch”, „Przigody ôd Alicyje we Kraju Dziwōw”, „Hobit, abo tam i nazŏd” – to śląskie tłumaczenia Pana autorstwa „Małego księcia”, „Opowieści wigilijnej”, „Kubusia Puchatka”, „Alicji w Krainie Czarów”, „Hobbita, czyli tam i z powrotem”. Dlaczego „Gwiezdne wojny” nie doczekały się śląskiej wersji tytułu, skoro i tak Pan przetłumaczył napisy filmu na język śląski?
– Bo „Gwiezdne wojny” po śląsku brzmią tak samo. Różnice w tytułach wynikają z tego, że zdarzają się słowa, które po śląsku są praktycznie takie same, ale są też takie, które są zupełnie inne, mimo że brzmią pokrewnie. Sprawa jest ciekawa, bo po śląsku „gwiazda” to jest „gwiozda”, ale jeżeli chcemy stworzyć przymiotnik, to jest podobny do polskiego – „gwiezdny”. Słowo „wojna” jest zaś tak powszechne w językach słowiańskich, że wszędzie brzmi podobnie.
Od jak dawna zajmuje się Pan tłumaczeniami na język śląski?
– Od 11 lat tłumaczę. Żeby pani wiedziała, jaką mam z tego frajdę… Najwięcej dała mi praca nad „Alicyjo we Kraju Dziwōw”. Kiedy już udaje mi się rozwiązać ileś łamigłówek językowych, przełożyć z angielskiego na śląski, to jest taki zastrzyk dopaminy…
Aż trudno sobie wyobrazić, z jak wieloma przesunięciami znaczeniowymi słów i zwrotów trzeba się zmagać.
Skąd się wziął język śląski?
– To jest dość skomplikowana sprawa, jeśli chodzi o kontekst historyczny, dlatego że jeszcze nie mamy wypracowanych odpowiednich metod i narzędzi do tego, żeby tak naprawdę rozpoznać, w którym miejscu kończy się język polski, a zaczyna się język śląski. Szczególnie w piśmie. Dlatego, że standard piśmienniczy polski i śląski, np. w XV w., był bardzo podobny. Żeby rozpoznać, czy Ślązak pisał, myśląc po śląsku, mając na myśli, żeby to tak zostało przeczytane – to jeszcze takich metod oficjalnych nie ma. Na swoje potrzeby sam sobie taką stworzyłem, a raczej posiłkowałem się wiele razy metodą angielską, którą wykorzystują językoznawcy kiedy chcą wiedzieć, jak np. za Henryka VIII wymawiano jakieś słowo.
Bierze się teksty z danego okresu, najlepiej rymowane i sprawdza się, z jakimi innymi one się rymują. W różnych starych śląskich poematach widać wyraźnie, że po polsku coś się nie rymuje, a po śląsku już tak.
Większość z nas nie kojarzy języka śląskiego z poematami spisanymi przed wiekami. Tak niewiele wiemy?
– Niestety tak, bo nie są łatwo rozpoznawalne graficznie. Najstarszy znany tekst literacki w języku śląskim to „Płacz a narzykani predykantuw ze Ślonska wygnanych w Namysłowskim Kraju”. Nie wiemy dokładnie, kiedy powstał, ale prawdopodobnie zaraz po wypędzeniu protestantów z powiatu namysłowskiego w drugiej połowie XVII w. Po tym tekście widać, że to jest po śląsku. Mamy też inny poemat – „Stary kościół miechowski” Norberta Bończyka albo Bontzeka, zależnie od tego, jak to nazwisko próbuje się przeczytać. Tam podtytuł jest w narzeczu „górnośląskiem”. Na pierwszy rzut oka wygląda jak literacki polski, ale kiedy przyjrzymy się bliżej, to widzimy, że często rymuje się tylko, gdy się go czyta po śląsku. Czasami ten śląski jest mocno zakamuflowany.
Może Pan to omówić na konkretnym przykładzie?
– Do jednej z gazet w 1915 r. czytelnik przysłał wiersz do druku. Redakcja mu odpowiedziała, że to się nie rymuje. Chodzi o fragment: „Już zima dobra była na ziemi, pola i lasy pokrywał śnieg, gospodarz gwarzy przez dzień z krewnymi, w dal było słychać jelenia ryk”. Tymczasem Ślązak przeczytałby to tak: „Już zima dobro była na ziymi, pola i lasy pokrywoł śniyg, gospodorz gwarzi bez dziyń z krewnymi, w dal było słychać jelynia ryk”. Wtedy się rymuje.
📊 Ankieta Głosu. Zapraszamy do udziału w głosowaniu i życzymy pogodnych, spokojnych sierpniowych dni!
20 lat już trwa debata o statusie języka śląskiego. Czy Pan może powiedzieć, że już wszystko wie o języku śląskim?
– Im dłużej nad tym siedzę, tym mam więcej pytań niż odpowiedzi. My ciągle robimy swoje, pracujemy nad kodyfikacją. Pomału idziemy do przodu. Tempo jest wolniejsze, bo nie mamy zasobów. Większość osób, które zajmują się językiem śląskim, robi to po godzinach. W porównaniu z innymi językami, tzw. dużymi, jesteśmy jeszcze w powijakach. Gdyby nie weto prezydenta, mielibyśmy wysyp możliwości i środków do pracy nad językiem śląskim.
To była ogromna szansa. Ustawa była, poparcie dla idei jest coraz większe, ale skończyło się jak zwykle, chociaż tym razem już na ostatniej prostej, w gabinecie prezydenta. Brak tego jednego podpisu podziałał jak blokada?
– I tak bardzo dużo zrobiliśmy, zwłaszcza wtedy, kiedy państwo aktywnie zwalczało język śląski. Jest to blokada, ale i tak robimy więcej niż wcześniej i w porównaniu z innymi językami – nazwijmy to – wspieranymi przez państwo.
Musicie więcej pracować, żeby udowadniać swoje racje?
– Oczywiście, że ta cała nasza praca wynika z naszego zniecierpliwienia i takiego stawania okoniem wobec nieprzychylnych głosów. Od 20 lat mówi się nam ciągle, że absolutnie „nie”, a my nie potrafimy ot tak po prostu odrzucić tych starań o język śląski. Jak się czyta stare analizy i dokumenty sprzed I wojny światowej, to tam jest pełno ubolewania, że Ślązacy są tacy przywiązani do swojej mowy, że trzymają się tego śląskiego uparcie. Ja tłumaczę, że to jest międzypokoleniowe, my nie jesteśmy w stanie w ogóle tego tak porzucić.
O co walczycie?
– Mógłbym znaleźć tysiąc odpowiedzi. Walczymy o to, żeby nasze dzieci znały ten sam język co nasi dziadkowie. Niektóre słowa się w świadomości utrzymują, jak słynna klopsztanga i szmaterlok, ale eroduje gramatyka śląska. Wzorce odmian, cała fleksja zaczynają się rozjeżdżać.
Ile czasu wam zostało?
– Trudno powiedzieć, konkurencją jest internet i generowanie angielskich zwrotów. Wzorce gramatyczne z angielskiego przedostają się do polskiego i śląskiego. Na ulicy słychać angielskie kalki językowe, np. „zrobiłaś mi dzień”.
Nie pomogły media społecznościowe po śląsku, podręczniki, słowniki, internetowe translatory, śląski tryb do obsługi telefonu?
– To wszystko jest też po polsku, a nie pomaga.
Mowa, gwara, godka, dialekt, etnolekt, odmiana czy język śląski? Przyzna Pan, że ludzie spoza Śląska mogą się w tym wszystkim pogubić.
– Wszystkim można go nazwać, tylko nie „gwarą”. Gwara to jest jedyne określenie, które ma odcień pejoratywny w naszych uszach. Dlatego, że przez całe dekady, odkąd polski system edukacji funkcjonuje na Śląsku, dzieci były karcone albo wręcz cieleśnie karane za mówienie swoim językiem.
To „nie mów gwarą” tak bardzo wrosło w świadomość śląską, że my nie chcemy już słyszeć tego określenia „gwara”. U wielu osób ono wiąże się wręcz z bólem fizycznym.
(…)
Czy w tych planach na rozpropagowanie języka śląskiego myślicie o nauczycielach, którzy chcą się go uczyć?
– Byłoby prościej, gdyby nie było weta. Na razie nie wiemy, gdzie będą mogli się go uczyć, bo teoretycznie i według prawa – nie ma takiego języka. Mamy parę pomysłów, pojawiły się np. mikropoświadczenia. To idea krótkich kursów na uczelniach, po których wydaje się poświadczenie pewnych umiejętności. Z kolei w ramach samej Rady Języka Śląskiego można by było uruchomić kursy i testy. Warunek jest jeden: państwo musi uznać nasze certyfikaty, bo jesteśmy nadal instytucją quasi-oficjalną, mimo że na koniec roku szkolnego nasz zespół ds. edukacji przedstawił gotowe podstawy programowe. Kwestię podręczników, rzecz jasna z powodu weta zawieszamy.
MEN widziało te podstawy programowe?
– W styczniu w MEN rozmawialiśmy z wiceminister Katarzyną Lubnauer, omówiliśmy terminy. Przekazaliśmy wstępne projekty podstaw programowych nauczania języka śląskiego w przedszkolach, w klasach I-III i IV-VIII szkoły podstawowej oraz w szkołach ponadpodstawowych.
Dużo wysiłku w to włożyliśmy. Nauka języka polega przecież m.in. na analizie tekstów literackich. W ostatniej dekadzie powstało ich tyle, że było w czym wybierać. Mamy materiał do nauki.
I kanon lektur śląskich?
– Mamy! Są nawet tytuły, które pokrywają się z lekturami polskimi. Jak „Niedźwiodek Puch” i „Mały Princ”. Jest też moje tłumaczenie „Janka Muzykanta”, czyli „Jōnek Muzykant”.
Spotkaliście się w MEN z przychylnością?
– Tak, jak najbardziej. W porównaniu z tym, co było w minionych latach, widać zmianę postaw. Strony tworzące obecną koalicję rządzącą są nam przychylne. Niestety, prezydent jest nam nieprzychylny. Mimo to działamy dalej. Język śląski nie został uznany za język regionalny, ale MEN obiecało fundusze na jego promocję. Nasz zespół ds. kodyfikacji też nie przestaje pracować.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Ewa Zielińska
>> Wywiad ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 27-28 z 3-10 lipca 2024 r. Przedstawiamy skrót rozmowy, całość – w wydaniu drukowanym i elektronicznym – e.glos.pl