Marcin Józefaciuk: Obiegnę księżyc dookoła. 60 km dziennie przez sześć miesięcy z okazji 600-lecia Łodzi

80-90 proc. nauczycieli to ludzie zaangażowani, pasjonaci. Chcą pracować, mają jeszcze siłę, bo to nie są ludzie z przypadku. Najgorsze jest jednak to, że oni również zaczynają się wypalać. To jest ostatni dzwonek, żeby zastopować obecny trend. Bo najgorsza jest chyba niepewna przyszłość oraz ciągłe wmawianie nam, że jesteśmy osobami, które tylko przeszkadzają. Brak szacunku do nas i rozgrywanie nami nie ułatwia sytuacji. Dlatego wielu z nas ogranicza swoją kreatywność z obawy, że to może zostać źle odebrane i będą podlegać jakiejś karze.

Z Marcinem Józefaciukiem, wicedyrektorem Zespołu Szkół Rzemiosła im. Jana Kilińskiego w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Głośno o Panu m.in. za sprawą produkcji telewizyjnej „Nastolatki rządzą… kasą”*. Stał się Pan bardzo popularnym nauczycielem.

– Troszkę rozpoznawalnym.

Taka rozpoznawalność pomaga w codziennym życiu szkolnym?

– Otwiera pewne drzwi. Poza tym ludzie zaczynają patrzeć na mnie i na szkołę jak na twór, który się zmienia, który ma więcej do zaoferowania niż się społeczeństwu wydaje. Pokazuje, że mamy wiele pomysłów i chcemy coś zrobić. Fajne jest to, że większość reakcji z jakimi się spotykam to uśmiech i rozmowa. I o to chodzi. Ludzie powinni zauważać, że wśród nas nauczycieli nie brakuje ludzi, którzy lubią swój zawód, którzy czują, że on jest częścią naszego życia, że szkoła nie jest obok nas, tylko w nas. Wszystkie te aspekty się tutaj połączyły. I bieganie, i program, i szkoła, i dyrektorowanie. Czy pomaga? Na pewno nie przeszkadza.

A już myślałam, że chce mi Pan powiedzieć, że porzuci szkołę.

– Nie ma takiej opcji. Jestem nauczycielem. Od kiedy pamiętam zawsze chciałem być nauczycielem. Mój ojciec nim był, ale także wujek i ciocia. Ja też zawsze chciałem nim być. Jako dziecko stawiałem na łóżku swoje miśki i je nauczałem. Później chciałem jak najszybciej stanąć przy tablicy, więc zanim skończyłem studia, zrobiłem sobie kurs opiekuna kolonijnego, żeby się jakoś zahaczyć.

To jest za duża pasja, żeby z niej zrezygnować. Telewizja to jest dla mnie bardziej epizod, bardzo fajny muszę przyznać, rozwija mnie i daje mi fajnego „powera”, ale to szkoła jest moim miejscem. Nie po to stałem się częścią kadry kierowniczej, żeby teraz odchodzić.

Dyrektorzy szkół nie mają teraz łatwo.

– Ostatnio rzeczywiście sporo się dzieje, wiadomo o czym rozmawiamy. Ale dyrektorzy nie mieli łatwo i nie będą mieli łatwo. Godząc się na to, wiemy, że to nie będzie sielanka, że to będzie walka.

Czy tak powinno być?

– Taką mamy rzeczywistość. To czy nas ktoś nie skontroluje, bo akurat nie spodoba mu się taki czy inny ranking szkół albo czy zdecyduje się mnie zwolnić, bo skrytykuję np. osobę duchowną, której postępowanie z uczniami mi się nie spodoba, nie jest żadną metodą. Pewnie, że tak być nie powinno. Ale to pokazuje, że aby być dyrektorem szkoły trzeba mieć ikrę. Trzeba mieć dużo siły i charakteru.

I grubą skórę?

– W żadnym wypadku. Gruboskórny dyrektor szkoły będzie być może świetnym zarządcą, jednak szkoła to nie korpo. Tu nie chodzi tylko o to, żeby przyjmować na siebie wszystkie ciosy i uderzenia. To jest praca z dziećmi, rodzicami, samorządem, fundacjami, organizacjami pozarządowymi, przedstawicielami środowisk lokalnych. Trzeba posiadać pewne cechy, które umożliwiają współpracę z różnymi ludźmi. Trzeba być przyjaznym i otwartym.

Rok temu powiedział mi Pan, że każdy miesiąc przynosi coś nowego, że co miesiąc szkoły budzą się w nowej rzeczywistości. Jest inaczej?

– Nic się nie zmieniło. Jest tyle nowych przepisów, bliżej nieokreślonych oczekiwań, komentarzy, a do tego niechęci do nas jako do środowiska, że bardzo często zaczynamy się zastanawiać co kto chciał powiedzieć i czy to co powiedział to już jakaś nowa ustawa czy nie. Gubimy się w tym wszystkim. Coraz trudniej jest nam odróżnić to co jest zapisem prawnym, od tego co było tylko elementem konferencji prasowej polityka, który zajmuje się edukacją.

Czy tak szybko zmieniająca się niepewna szkolna rzeczywistość sprzyja rozwojowi zawodowemu?

– I tak, i nie. Ja sam miałem moment kiedy zacząłem się zastanawiać czy nie zrezygnować, nie przejść w spokojniejsze miejsce. Jestem anglistą, uczę też informatyki, języka polskiego, kończę przedmioty optyczne. Nie byłoby problemu, żeby znaleźć sobie coś nowego, mniej obciążającego.

Coraz więcej tych przedmiotów.

– Kończę jeszcze inne, w tym rewalidację. Przez pewien moment byłem na tyle wkurzony na to wszystko co się dzieje, na te różne wypowiedzi pod naszym adresem, że kilka kierunków zacząłem dodatkowo studiować. Kończę jeszcze podstawy przedsiębiorczości i doradztwo zawodowe. To wszystko nie tylko wynika z moich zainteresowań, czy z tego, że chcę zostać w zawodzie, pracować w szkole, ale też z tego, żeby trochę przypiec… Nie wiem komu bardziej, ministrowi, który działa na nerwy czy tylko sobie. Widzę też jak mi brakuje nauczycieli, jak chorują. Z tymi wszystkimi dyplomami są większe szanse, żeby uczniowie mogli uczyć się konkretnego przedmiotu a nie tego, do którego nauczyciela akurat mam.

(…)

Powróćmy do Pana studiów podyplomowych. Dlaczego tak wiele bierze Pan na siebie?

– Nie chodzi mi wcale o to, żeby brać jak najwięcej na siebie, bo kiedy znajduję nauczyciela kierunkowego od razu odstępuję mu godziny. Wolę je dać specjalistom, bo ja nigdy nie będę dobrym fizykiem ani znakomitym polonistą, ale jestem w stanie nauczyć moich uczniów fryzjerstwa –podstaw fizyki. Optyków już bym się nie odważył. Wiem jednak, że kiedyś nauczyciele uczyli różnych przedmiotów.

Nie martwi Pana, że taki może być kierunek zmian w edukacji?

– Czy to jest źle? W żadnym wypadku. Generacja, którą my teraz uczymy czyli generacja Z nie potrzebuje przeładowania wiedzą. Wręcz przeciwnie. Oni potrzebują ukierunkowania na kompetencje i umiejętności związane z pracą metodą projektu czy pracą w grupie. Muszą się uczyć gdzie szukać wiedzy i jak ją kreatywnie wykorzystywać.

Podjąłby się Pan odchudzania podstawy programowej?

– Zdecydowanie, bo dzisiaj mija kolejny dzień, kiedy funkcje trygonometryczne nie przydały mi się w życiu. Ja nie mówię, że one nie są ważne, tylko, że to nie jest system edukacji, który pasuje do tej generacji. W tej chwili żadna reforma już niczego nie załatwi, nam potrzebna jest rewolucja w myśleniu o edukacji.

Musimy zacząć o tym rozmawiać np. w ramach panelu obywatelskiego z udziałem wszystkich stron – nauczycieli, uczniów, rodziców, cechów rzemieślniczych, pracodawców, samorządowców. Wśród nas nie brakuje zaangażowanych nauczycieli.

Jak wielu z nich Pan spotkał na swojej drodze?

– 80-90 proc. nauczycieli to ludzie zaangażowani, pasjonaci. Chcą pracować, mają jeszcze siłę, bo to nie są ludzie z przypadku. Najgorsze jest jednak to, że oni również zaczynają się wypalać. To jest ostatni dzwonek, żeby zastopować obecny trend. Bo najgorsza jest chyba niepewna przyszłość oraz ciągłe wmawianie nam, że jesteśmy osobami, które tylko przeszkadzają. Brak szacunku do nas i rozgrywanie nami nie ułatwia sytuacji. Dlatego wielu z nas ogranicza swoją kreatywność z obawy, że to może zostać źle odebrane i będą podlegać jakiejś karze.

W przyszłość patrzę jednak z nadzieją. Muszę. Mamy uczniów pod opieką. U nas w szkole jest jeszcze setka nastolatków z Ukrainy. Nieco odświeżyli nam spojrzenie na rzeczywistość. Na to co jest ważne.

Jak Pan regeneruje siły przy takiej liczbie obowiązków i pasji?

– Biegam. 60 km dziennie, od jakichś siedmiu tygodni. Zaczynam o trzeciej nad ranem. Ale to raczej nie jest regeneracja sił, tylko rozładowywanie emocji. Od lat próbuję swoich sił w pobijaniu rekordów świata w ultramaratonach. Teraz ustanowiłem sobie swoje własne wydarzenie: 60 km dziennie przez sześć miesięcy z okazji 600-lecia Łodzi. Skończę akurat na dzień przed swoimi urodzinami. Niemal 11 tys. km. Obiegnę księżyc dookoła!

Jestem pod wrażeniem. Czego życzyć tak zapracowanemu nauczycielowi na koniec roku szkolnego?

– Uśmiechu, bo niewiele mam teraz wakatów i tym się nie martwię. Udało się sprowadzić wielu nauczycieli – historyków, wuefistów, informatyka, specjalistów od przedmiotów zawodowych. Nie wiem czy to nie jest po części zasługą tej rozpoznawalności w mediach. Ale zadziałało. Niewiele będzie tych wakatów od września.

Dziękuję za rozmowę.

*Marcin Józefaciuk bierze udział w eksperymencie telewizyjnym „Nastolatki rządzą… kasą”, emitowanym na antenie TVN

***

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 23-24 z 7-14 czerwca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Zapraszamy do głosowania w naszej ankiecie:

Nauczycielu, jak spędzasz w tym roku wakacyjny urlop?

Zobacz wyniki

Loading ... Loading ...