Marek Andruch, starosta bieszczadzki: Nie możemy wydawać więcej, niż mamy

Przyszedł czas na ewaluację, rekapitulację, podsumowanie. Powinniśmy ocenić, co się przez te ostatnie kilkadziesiąt lat sprawdziło, a co nie. Co powinien wziąć na siebie rząd, a co samorządy, i z jakimi wydatkami na oświatę z budżetu państwa.

Z Markiem Andruchem, starostą bieszczadzkim, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Po co mierniki jakości powietrza na dachu szkoły w Ustrzykach Dolnych? Przecież to Bieszczady, czyste powietrze…

– Mierniki pojawiły się nie tylko na dachu szkoły, ale też w starostwie i szpitalu. Chcieliśmy sprawdzić, jaki jest stan powietrza w Bieszczadach. Nigdy tego nie mierzyliśmy, a nasze miasto leży w kotlinie.

I co pokazują urządzenia pomiarowe?

– Tak jak się spodziewaliśmy, najgorzej jest wtedy, kiedy zaczyna się sezon grzewczy. Chwilami poziom stężenia pyłu zawieszonego PM2,5, PM10 i benzopirenu jest wysoki. Zdarza się, że oznaczenia świecą się na czerwono lub fioletowo. Są to, na szczęście, wzrosty krótkotrwałe i najczęściej podnoszą się w nocy. W ciągu dnia dużego zagrożenia, to znaczy takiego, które mogłoby nas zmusić do zamykania szkół, nie odnotowujemy.

A gdyby się pojawiło?

– Dzieci nie mogłyby pójść do szkoły. Na razie u nas jeszcze się to nie zdarzyło i nikogo w masce antysmogowej nie widziałem. Chciano jednak zbudować na terenie miasta fabrykę produkującą węgiel drzewny oraz materiały bitumiczne. Zakład nie powstał, ale pobudziło to całą naszą społeczność do zainteresowania się nie tylko stanem powietrza, ale także innymi konsekwencjami takiej produkcji. Musimy trzymać rękę na pulsie, bo niestety, znacząca większość wzrostów wskazywanych przez mierniki jest generowana przez podmioty prywatne.

Co robicie, by zmniejszyć emisję szkodliwych substancji z kominów?

– Inwestujemy w odnawialne źródła energii. Panele fotowoltaiczne pojawiły się na wielu domach oraz na specjalnym ośrodku szkolno-wychowawczym. Ta placówka pobiera najwięcej energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych, ma też najlepszą ekspozycję na południowym stoku. Dysponuje optymalnym położeniem, co w przypadku tej technologii nie jest bez znaczenia.

Fotowoltaika jest godna polecenia?

– Nie minął jeszcze rok od jej wprowadzenia, ale dyrektor placówki mówi, że jest pozytywnie zaskoczony, bo wydatki na energię elektryczną są znacznie niższe. Fotowoltaika jest taką formą OZE, która w oświacie może najlepiej się sprawdzić. Oszczędności są duże i to jest poza dyskusją. Zaplanowalibyśmy podobne rozwiązania na innych obiektach szkolnych, ale ze względu na ich położenie może nam się to nie udać.

Ile kosztuje oświata w Ustrzykach Dolnych?

– W tak słabo zaludnionym terenie koszty funkcjonowania szkół są wysokie. W 2019 r. subwencja oświatowa wyniosła 8,3 mln zł, wydatki na oświatę wyniosły 9,8 mln zł. Dołożyliśmy 1,5 mln zł przy czterech szkołach. Dla nas to sporo. Bieszczady to piękny, ale trudny obszar, jeśli chodzi o utrzymanie szkół, bo wszystko zależy od liczby uczniów. Jeśli będą stosowane te same miary i algorytmy dla dużych aglomeracji i małych gmin, to nasze szkoły nie będą miały żadnych szans na przetrwanie. Nie wytrzymamy tych kosztów. Są granice naszych możliwości. Samorządy, po ponad dwudziestu kilku latach funkcjonowania są w takim momencie, że dochodzą do ściany. Subwencja powinna być różnicowana.

W zależności od czego?

– W zależności od miejsca, gdzie szkoły funkcjonują. Jeśli nie chce się utrzymywać oświaty z budżetu państwa, a można dojść do takich wniosków, skoro samorządom ciągle brakuje pieniędzy, to może trzeba poddać system oświatowy rygorom rynkowym? Wtedy jednak szybko zniknie 40 proc. szkół. Ale przecież nie o to chodzi.

Największym problemem, z jakim się zmagacie, jest mała liczba uczniów?

– W większych miastach można zgromadzić w jednej szkole kilkuset uczniów, tworzyć klasy 20-30-osobowe z podziałem na grupy. Są więc środki na utrzymanie, bo za każdym uczniem idą pieniądze. Oczywiście wiem, że niewystarczające, ale proszę sobie wyobrazić sytuację w małych gminach. Mamy tylko pojedyncze placówki oświatowe z niewielką liczbą dzieci. U nas nie ma już czego racjonalizować. Tak, ich utrzymanie jest dla nas sporym obciążeniem. Dlatego ciągle pytamy, co robić? Czy te najmniejsze likwidować?

Będziecie likwidować?

– Wtedy cała gmina będzie pozbawiona szkoły. To byłoby szaleństwem. Muszą pojawić się regulacje, które na takich terenach jak nasze będą pozwalały zachować przynajmniej jedną szkołę w gminie. Doskonale przecież wszyscy wiemy, że taka szkoła to nie tylko miejsce nauki, ale też jedyny ośrodek kulturotwórczy.

Jak liczne są klasy w Waszych szkołach?

– Klasy są mało liczne, ale taka jest specyfika tego terenu – mała liczba mieszkańców na rozległym obszarze. A nie da się wozić małych dzieci 20-30 km od domu i tworzyć zbiorczych szkół dla kilku miejscowości. Ze względu na duże odległości oraz małą gęstość zaludnienia utrzymanie szkoły jest u nas kilkukrotnie wyższe niż gdzie indziej. W dodatku nie mamy dużych podmiotów gospodarczych, które płaciłyby duże podatki. Pomoc państwa jest dla nas bardzo ważna. Sam jestem nauczycielem, 25 lat pracowałem w szkołach. Widzę więc, jak jest.

Nauczyciele mają u Was pracę?

– Dziś nie ma gwałtownych zmian czy redukcji etatów. Po likwidacji gimnazjów wielu nauczycieli przeszło za uczniami do szkół ponadpodstawowych. Co prawda liczba etatów drastycznie nie spada, ale z każdym rokiem jest ich coraz mniej, nie ma już potrzeby tworzenia nowych miejsc pracy dla nauczycieli. Wszystko przelicza się na pieniądze. Na razie pensum dla większości mamy.

Pytanie, jak długo?

– Nie wiem. Sytuacja jest trudna, bo – tak jak mówiłem – dzieci jest coraz mniej. Już poprzedni burmistrz Ustrzyk Dolnych mówił mi, że kiedyś w jednej szkole było więcej dzieci niż obecnie we wszystkich. To pokazuje skalę tego, co stało się z oświatą w ciągu ponad 20 lat – to jest stosunkowo krótki czas, krótszy niż okres kariery zawodowej nauczyciela. W tym czasie doszło do gigantycznego załamania demograficznego. Kiedyś szkoły pracowały od rana do wieczora, a teraz mamy problem z utworzeniem dwóch-trzech oddziałów w jednym roczniku. A przecież to jest konieczność, jeśli chcemy utrzymać różnorodność oferty edukacyjnej skierowanej do uczniów.

(…)

Coś za coś.

– Zawsze tak było. Większość samorządów w Polsce tak funkcjonuje. Niestety. Jesteśmy w takim momencie, że przyszedł czas na ewaluację, rekapitulację, podsumowanie. Powinniśmy ocenić, co się przez te ostatnie kilkadziesiąt lat sprawdziło, a co nie. Co powinien wziąć na siebie rząd, a co samorządy, i z jakimi wydatkami na oświatę z budżetu państwa. Dojrzeliśmy do tego, ponieważ wydatki inwestycyjne, które są olbrzymie, zablokowały możliwości kredytowania bieżących działań. Nie jesteśmy w stanie wydawać więcej, niż mamy w budżetach lokalnych. A przecież wydawanie pieniędzy na edukację, na prowadzenie lekcji jest koniecznością. W tej chwili wszystko wydaje się trudne. Obawiam się też, że koszty związane z ekologią spowodują, że będziemy mieli jeszcze mniej pieniędzy na oświatę. Koszty oświatowe mogą wzrosnąć i okaże się, że zamiast 1,5 mln zł będziemy musieli dopłacać np. 3 mln zł. A tego możemy już nie wytrzymać.

Dziękuję za rozmowę.

***

Publikujemy obszerny fragment wywiadu, który ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 1-2 z 1-8 stycznia br. Całość – w Głosie oraz na ewydanie.glos.pl

Fot. Czesław Urban