Nadal wierzę w to, że wiele będzie zależało ode mnie, bo w końcu to ja jestem na co dzień w klasie z uczniami, to ja podejmuję działania. I widząc, jakie one wywołują emocje, jak dobrze wpływają na uczniów i nauczycieli, jestem w stanie obronić to, co robię. Przecież nam, nauczycielom, zależy na dobru uczniów. Oczywiście martwię się, bo jak każdy wiem, co oznacza lex Czarnek dla dyrektora i szkół, ale mam też w sobie przekonanie, że na pewno się nie poddam.
Z Martą Florkiewicz-Borkowską*, edukatorką, arteterapeutką, nauczycielką języka niemieckiego w Szkole Podstawowej im. Karola Miarki w Pielgrzymowicach, Nauczycielem Roku 2017, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Ponad 120 pożeraczy smutków trafiło na licytację 30. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Komu one się najbardziej przydadzą w dzisiejszych czasach?
– Każdemu z nas. Nawet już w procesie tworzenia przydały się tym osobom, które je szyły. Okazało się, że praca nad pożeraczem smutków to forma relaksu, trening cierpliwości, okazja do zatrzymania się na chwilę. To rodzaj autoterapii i uważności w patrzeniu na siebie oraz na swoje sprawy. Z drugiej strony jest to też sposób na spędzenie czasu z bliskimi osobami i przyjaciółmi. Pożeracze szyło ponad 100 nauczycieli z całego kraju. Spotykali się w szkołach, a nawet w domach, gdzie szyła cała rodzina pod czujnym okiem obserwujących ich dzieci. W szkołach zaangażowanie nauczycieli obserwowali uczniowie.
Akcja wciągnęła wiele osób. Pożeracze smutków już od etapu projektowania spełniają swoją funkcję… Dają radość, bliskość, poczucie wspólnoty, siłę do działania i rozpraszają smutne myśli i emocje.
(…)
Jak przygotowujecie swoje projekty? Każdy pożeracz smutków jest inny.
– Bo każdy pożeracz jest spersonalizowany. Nauczyciele wymyślają i inspirują się różnymi postaciami z bajek, wyglądem emotek albo po prostu wymyślają swoje potworki. Niektórzy nawet przeprowadzili wśród uczniów konkursy na pożeracze, które oni później uszyją. To może być wąż, podusia matematyczna z nóżkami, kameleon, tęcza, por, bakłażan, chmurki, koty, kociska, kocurki, serca itd. Chcę tylko dodać, że opracowaliśmy różne kategorie pożeraczy.
A jak wygląda Pani pożeracz smutków?
– Uszyłam marchewkę o długości ok. 110 cm. Już drugi rok z rzędu. Każda inna.
To ten przekazany przez Panią na licytację dla WOŚP. Ale ja pytałam, czy uszyła też Pani dla siebie taką osobistą maskotkę?
– Mój osobisty pożeracz smutków to kot Filemon, który jest żywym stworzeniem. On zawsze wie, kiedy ma się otrzeć o nogę, kiedy spojrzeć głęboko w oczy, wskoczyć na łóżko, żeby położyć się w nogach. Kiedy czuję, że tych trudnych emocji było dużo, wówczas biorę go na ręce, a on kładzie głowę na moje ramię. Tak go noszę i głaszczę. To mnie bardzo uspokaja. Ale jeśli pani pyta o coś pluszowego… to moim stałym pożeraczem smutków jest marchewka. Chcę powiedzieć, że szycie stworka zajmuje kilka godzin. I nie ma mocnych, każdy oddaje swojemu dziełu serce, cierpliwość, dba o każdy szczegół. Dodam, że wszystko jest ręcznie wykonane.
Nie zdziwiło mnie więc, że to szycie tak mocno wpłynęło na emocje nauczycieli. Ich refleksje po tej akcji na to wskazują, jak wiele dobra i dobrych emocji to przyniosło.
Nauczyciele, zwłaszcza teraz, mówią, jak bardzo brakuje im pozytywnych emocji w związku ze zmianami, jakie zachodzą nie tylko w całym systemie edukacyjnym, ale przede wszystkim w ich szkołach.
– Pisali do mnie, że po tej akcji szycia poczuli znowu sens. Zebrałam wiele takich refleksji i opinii. Wszystko, co robię, jest nastawione przede wszystkim na działanie i oczywiście na efekt końcowy, ale najważniejsze jest to, co się w tym całym procesie zadzieje. Nie jest ważne, czy pracuję akurat z nauczycielami, czy z uczniami, ważne, aby na chwilę się zatrzymać, zastanowić się, co mi to dało, jakie emocje to wyzwoliło. Dostałam wiele fajnych informacji zwrotnych: „wielka frajda z szycia”, „wszędzie nitki, polarki, wypełnienia, ogromna ekscytacja”, „po pierwsze, łączy przyjemne z pożytecznym, po drugie, daje przykład innym do naśladowania, a po trzecie, pokazuje, że nauczyciele to nie takie >>zgredy-profesory<<, ale potrafią mieć do siebie dystans i świetnie się bawić”, „dawno tak dobrze się nie bawiłam – wymyślanie kształtu, ozdobników, imienia dla pożeracza; odkryłam, że szycie mnie niesamowicie relaksuje, uspokaja”, „udział w akcji dał mi poczucie wspólnoty, pewnego rodzaju więzi z ludźmi, którzy w życiu robią to samo co ja, dał mi satysfakcję, że coś, co jest moim dziełem, spodobało się komuś i przy okazji wsparło cudowny cel”.
(…)
Jest Pani ceniona za wprowadzanie nowoczesnych rozwiązań w edukacji. A tuż za rogiem jest lex Czarnek. Czy nie martwi się Pani, że wiele projektów nauczycielskich nie będzie mogło być kontynuowanych w szkole?
– Jasne, że się tym martwię, ale nadal wierzę w to, że wiele będzie zależało ode mnie, bo w końcu to ja jestem na co dzień w klasie z uczniami, to ja podejmuję działania. I widząc, jakie one wywołują emocje, jak dobrze wpływają na uczniów i nauczycieli, jestem w stanie obronić to, co robię.
Przecież nam, nauczycielom, zależy na dobru uczniów. Oczywiście martwię się, bo jak każdy wiem, co oznacza lex Czarnek dla dyrektora i szkół, ale mam też w sobie przekonanie, że na pewno się nie poddam.
Tutaj trzeba dodać, że choć akcja szycia dla WOŚP wychodzi poza szkołę, to ja jestem jej organizatorką i to ja mam największy wpływ na to, co się dzieje. Współpracuję z organizacjami pozarządowymi, pozyskuję granty, ale fizycznie nie każda z tych organizacji wchodzi do szkoły. To ode mnie wiele zależy.
Gdyby chciała Pani zaprosić tych, którzy dają granty, to co wtedy?
– Jeżeli rzeczywiście lex Czarnek wejdzie w życie i pojawi się lista zakazanych czy też niemile widzianych działań w szkole, to pewnie te instytucje do szkół nie wejdą, a ja nie będę mogła realizować pewnych działań. Nie ulega jednak wątpliwości, że wiele się nauczyłam od organizacji pozarządowych. Czerpię inspiracje, szkolę się, współpracuję z nimi. Uważam, że to, co robię, jest dobre, bo widzę, jak to działa na uczniów, a także nauczycieli. Na ten moment osobiście nie widzę żadnych przeszkód.
(…)
Wszyscy znajomi nazywają Panią Flo-Bo. Skąd się to wzięło?
– Moje nazwisko jest dość długie. W związku z tym moi znajomi z grupy Superbelfrów uznali, że Flo-Bo będzie idealne. Podłapali to nawet moi uczniowie, kiedy inni koledzy i koleżanki zaczęli się tak do mnie zwracać. „Czy możemy mówić do pani Flo-Bo?” – pytali mnie uczniowie. I tak już zostało. Chociaż niektórzy robią to jeszcze z dozą takiej dużej niepewności, czy aby na pewno mogą. Czasami próbują sprawdzać, jak będę reagować (śmiech). Mnie się to podoba.
Zapraszamy do głosowania w naszej ankiecie:
Na koniec – dużo Pani mówiła o wolności nauczycielskiej i zastanawiam się, co z tą wolnością będzie dalej?
– Ja też się sporo nad tym zastanawiam, ale mam wolność w sercu, mam tę wolność w sobie, więc myślę, że wiele zależy od nas samych. Tyle mamy wolności, na ile sobie pozwolimy. Zobaczymy, gdzie będzie ta granica, ten moment, w którym uznam, że muszę sama siebie ograniczać. Nie wiem, kiedy to się może stać, ale być może będzie się to wiązało z koniecznością podjęcia jakiejś ważnej decyzji. Na razie mam wolność w sobie.
Dziękuję za rozmowę.
***
*Marta Florkiewicz-Borkowska jest także laureatką Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, którą otrzymała w grudniu 2021 r.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 6-7 z 9-16 lutego br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne