Politolog: Rząd, zamiast łagodzić sytuację, jeszcze ją zaostrza. Gra na przetrzymanie…

W kategorii odpowiedzialności i umiejętności zarządzania kryzysem zdecydowanie można postawić obozowi władzy jedynkę. W żadnym aspekcie nie próbuje on rozwiązać kryzysu…

Z dr. Tomaszem Słupikiem, politologiem z Zakładu Teorii Polityki i Myśli Politycznej Uniwersytetu Śląskiego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Pojawiają się opinie, że jest to jeden z najważniejszych strajków ostatnich 25 lat w Polsce. Zgadza się Pan z tym?

– Czytałem list nauczyciela, który pisze o tym, że jest to taki egzamin dojrzałości dla społeczeństwa, że w naszym interesie jest, abyśmy byli solidarni z nauczycielami. Zgadzam się z tym w pełni. Pod tym względem jest to jeden z najważniejszych strajków w kraju, strajk próby.

W całym kraju organizowane są wiece solidarności, widać ogromne poparcie społeczne dla sprawy, o którą walczą nauczyciele. Jak Pan ocenia te pierwsze kwietniowe dni? Czy spotkania z wicepremier ds. społecznych Beatą Szydło w centrum „Dialog” można nazwać negocjacjami?

– Raczej negocjacjami pozorowanymi. Myślę, że gdyby wicepremier otrzymała z Nowogrodzkiej zielone światło do zawarcia kompromisu, to na pewno bylibyśmy tego świadkami. Zabrakło, niestety, takiej elementarnej uczciwości wobec strony społecznej. Negocjacje wymagały, by przedstawić nową/inną propozycję, która może nie byłaby satysfakcjonująca dla obu stron, ale spowodowałaby, że można byłoby wznowić konstruktywne rozmowy.

Zabrakło, niestety, takiej elementarnej uczciwości wobec strony społecznej. Negocjacje wymagały, by przedstawić nową/inną propozycję, która może nie byłaby satysfakcjonująca dla obu stron, ale spowodowałaby, że można byłoby wznowić konstruktywne rozmowy.

O czym świadczy ten brak nowej propozycji?

– Ciągłe przedstawianie tego samego w treści, wskazuje na wyraźną sugestię, że strona rządowa nie za bardzo chce się porozumieć ze środowiskiem oświatowym. To ciąg dalszy gry na przetrzymanie.

Dalszy przegląd socjotechnicznych sztuczek?

– Tak, to jest próba takiego rozmiękczania problemu, rozłożenia w czasie, kalkulacja, że skoro egzaminy jakoś się odbywają, a wkrótce mamy święta i długi weekend majowy, to może uwaga opinii publicznej będzie mniej skoncentrowana na strajku. Na to liczy rząd. Może to za dużo powiedziane, ale moim zdaniem, grając na zwłokę i na rozmycie efektów tego protestu, w pewnym sensie usiłuje się wziąć strajkujących głodem.

Jak długo strona rządowa może udawać, że nic się nie dzieje, i wmawiać nauczycielom, że przecież można pracować dla idei?

– W kategorii odpowiedzialności i umiejętności zarządzania kryzysem zdecydowanie można postawić obozowi władzy jedynkę. W żadnym aspekcie nie próbuje on rozwiązać kryzysu, bo ani interes nauczycieli nie jest realizowany, ani interes uczniów i rodziców. Rząd, zamiast łagodzić sytuację, jeszcze ją zaostrza.

Czy to oznacza, że nie mają pomysłu? Nie chcą mieć?

– Trudno to ocenić. Nawet propozycja premiera Mateusza Morawieckiego zorganizowania okrągłego stołu dla oświaty jest w tym kontekście mało przejrzysta. Można więc uznać, że funkcjonuje wyłącznie w wymiarze PR-owym, bo gdyby miała przynieść jakieś wymierne skutki – nie tylko finansowe, ale i systemowe – to byłaby to może nawet niezła idea, problem w tym, że na obecnym etapie to jest jedynie hasło.

(…)

Wiedza jest najważniejszym z zasobów, bez inwestowania w ten obszar będziemy robić „biedaedukację”. A jeśli będziemy robić „biedaedukację”, to będziemy mieli „biedapaństwo”. Nauczyciele ciągle to powtarzają.

Słychać opinie, że rządzący liczą na to, iż w pewnym momencie cierpliwość rodziców się wyczerpie. Ale teraz nadal wielu rodziców oraz uczniów popiera protest nauczycieli. „Murem za belframi” – jak głoszą transparenty wywieszone na budynkach wielu szkół.

– Dlatego rządzący zadają sobie pytanie, jak długo to może jeszcze potrwać. Stąd od 25 marca ciągle podsuwają stronie społecznej to samo porozumienie i starają się nie zauważać tego, że jest w kraju duży kryzys, a jednocześnie wychodzą z mglistą propozycją okrągłego stołu. Dobra mina do złej gry będzie się utrzymywać. Niemałą rolę odgrywają tu też sondaże bieżące, które na tę chwilę są dla partii rządzącej całkiem niezłe i nie ma paniki na pokładzie. A dla PiS najważniejsze są sondaże. Polityka opierająca się na badaniach nastrojów społecznych to obecnie istotny trend, dlatego jest ich tak wiele. Są to wyjątkowo egoistyczne perspektywy i wyjątkowo egoistyczna strategia, bo nie bierze się w niej pod uwagę ani nauczycieli, ani rodziców, ani dzieci. Liczą się tylko cele polityczne.

Ale jednocześnie rządzący tyle mówią o dobru polskiej rodziny i dzieci.

– To są frazesy, pusta retoryka. Analitycy podkreślają, że rządzący od lat mają na sumieniu edukację. Wprowadza się zmiany, ale nie pochyla się nad wyzwaniami cywilizacyjnymi, nad zmianą systemu, rolą nauczyciela i jego wynagrodzeniem. Wiele krajów Europy takie dyskusje już od dawna ma za sobą. Wydarzenia ostatnich trzech lat w Polsce i wynikający z tego strajk pokazały, że samym zamykaniem gimnazjów i podwyższaniem wieku szkolnego niczego poprawić nie można. To wiedza jest najważniejszym z zasobów, bez inwestowania w ten obszar będziemy robić „biedaedukację”. A jeśli będziemy robić „biedaedukację”, to będziemy mieli „biedapaństwo”. Nauczyciele ciągle to powtarzają. (…)

***

Rozmowa z dr. Tomaszem Słupikiem, politologiem z Uniwersytetu Ślaskiego, ukazała się w GN nr 16-17 z 17-24 kwietnia br. Tutaj przedstawiamy fragmenty wywiadu – całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym Głosu. E-wydanie GN dostępne na stronie http://ewydanie.glos.pl