Prof. Jacek Raciborski: Uważam, że wielkim zwycięzcą tych wyborów są nauczyciele. Są szanse na normalną politykę

Uważam, że wielkim zwycięzcą tych wyborów są nauczyciele. Obietnica podwyżki o 30 proc., która jest obietnicą flagową, zostanie z całą pewnością zrealizowana, by wzmóc czy potwierdzić wiarygodność nowej władzy. Nauczyciele już wcześniej przebili się z informacjami o swojej krzywdzie. Obietnice te są odległym pokłosiem strajków i protestów, wcześniej jakby stłumionych nie tylko poprzez dalsze reformy, które szkołę zmieniły na gorsze.

Z prof. Jackiem Raciborskim z Katedry Socjologii Polityki w Uniwersytecie Warszawskim, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Po wyborach jest więcej niewiadomych czy nadziei na zmiany?

– Po tych wyborach wyraźnie widać, że nawet jak opozycji się nie powiedzie i będą to rządy krótkotrwałe, to tak naprawdę zostaną zablokowane bardzo już zaawansowane procesy koncentracji władzy w rękach rządu, a właściwie w ośrodku pozakonstytucyjnym, jakim jest prezes rządzącej partii. Także zatrzymany zostanie proces peryferyzacji Polski, wypychania nas z Unii Europejskiej.

Byliśmy całkiem blisko systemu takiego jak np. istniejący na Węgrzech. Różne są nazwy: reżim hybrydowy, demokracja elektoralna, semidemokracja, neoautorytaryzm. Myślę też, że zmieni się klimat polityczny, i nawet jeśli będą napięcia, to polaryzacja jednak osłabnie.

Niemała część powyborczych podsumowań wskazuje wyraźnie, że to najmłodsi wyborcy mieli realny wpływ na kształtowanie się obrazu polskiej polityki. Czy to znajduje odzwierciedlenie w analizach socjologicznych?

– Zdecydowanie tak. Trzy lata temu po wyborach prezydenckich wskazywałem, że w Polsce nastąpiła ważna zmiana wzorów zachowań osób młodych i kobiet. Otóż w odróżnieniu od wcześniejszych elekcji w 2020 r., w drugiej turze do wyborów poszli też młodzi, a zazwyczaj chodzili znacznie rzadziej niż starsze pokolenia. Wskaźnik frekwencji w wyborach prezydenckich w grupie 18-29 lat był mniej więcej taki sam jak w starszej kohorcie, czyli 30-40 lat, i wyniósł 67 proc. I to było novum. Na przykład w wyborach parlamentarnych z 2019 r., czyli rok wcześniej, ta różnica między kohortami wynosiła ponad 14 pkt na niekorzyść młodych.

Teraz okazało się, że ten skok frekwencyjny jest jeszcze większy.

– Ten skok jest spory, bo w wielu wcześniejszych wyborach najmłodsi chodzili głosować najrzadziej i to jest prawidłowość w zasadzie ogólnoświatowa. Wyjątki od tego są nieliczne. Teraz frekwencja wśród najmłodszych wyniosła 71 proc. i była tylko nieco niższa niż w następnej grupie wiekowej. Drugi element tej zmiany, jaka nastąpiła już w 2020 r., to była mobilizacja kobiet. Kobiety wówczas poszły do wyborów istotnie częściej niż mężczyźni, zarówno w pierwszej, jaki w drugiej turze. W drugiej turze ich przewaga była siedmiopunktowa. To było novum na skalę światową. Tylko w bardzo nielicznych demokracjach kobiety chodzą częściej na wybory. Na ogół jest odwrotnie. Aktywniejsze są jedynie kobiety w demokracjach skandynawskich.

(…)

Te wybory pokazują, że nie udało do końca przeformatować młodzieży, wychować sobie wyborcy, jak chcieli tego politycy PiS?

– To jest zupełna klęska PiS. Jeszcze w 2015 r. PiS miał wysokie poparcie w grupie osób 18-29 lat, dwukrotnie wyższe niż PO – 27 do 14 proc., ale już w 2020 r. pojawił się kryzys poparcia w tej grupie. A teraz PiS jest dopiero czwartą – piątą partią w grupie najmłodszych wyborców.

Ogólnie młodzież zdecydowanie się odsunęła od PiS w kierunku centrolewicy, czyli dominującej Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, ale też w kierunku Konfederacji.

Dodam tylko, że w jednym z liceów wrocławskich, gdzie zorganizowano szkolne wybory, PiS zdobył zaledwie sześć głosów.

– Warto o tym pamiętać, bo tych głosowań szkolnych było więcej. I wszędzie głosowała młodzież na progu pełnoletności. PiS był partią najmniej popularną z tej całej oferty. To jest dość znaczące zjawisko.

Młodzież pokazała rządzącym czerwoną kartkę z wielu powodów.

– Raz, że HiT, dwa – nacisk patriotyczno-religijny, trzy – religia w szkole. Ta szkoła została tak zideologizowana, jak szkoła komunistyczna w latach 50. ubiegłego wieku.

Ale odrzucenie tego przez młodzież pokazuje, że nie udało się zideologizować szkoły do cna.

– Tak, efekt był odwrotny od zamierzonego. W latach 50. i 60. młodzi mogli szukać oparcia jedynie w rodzicach i Kościele. Nie było wtedy internetu, innych mediów, tej kultury globalnej, w której młodzież dziś uczestniczy, więc obecnie taka próba indoktrynacji okazała się całkowicie nieskuteczna.

Przekaz rządzących nie trafił do młodzieży?

– To widać już po postawach. Wybory organizowane w liceach przez nauczycieli są bardzo wskaźnikowe dla naszych analiz. Zmiany postaw to efekt m.in. szybkiego procesu laicyzacji. Jego wskaźniki to choćby absencja na lekcjach religii, nieuczestniczenie w mszach. Zauważmy jednak, że PiS i tak miało ogromną umiejętność przeciwdziałania tym trendom kulturowym i podtrzymywania poparcia, może mniej skutecznie w najmłodszych grupach, ale w starszych już tak.

Przemysław Sadura, mój następca w Katedrze Socjologii Polityki w UW, nazywał to „umiejętnością żeglowania pod wiatr”. Mimo globalizacji, mimo laicyzacji, PiS umiał odwoływać się do wartości narodowo-katolickich i podtrzymywać jakoś poparcie. Teraz, jak widzimy, to wszystko się rozpadło.

Czy wynik wyborów ma szansę zabliźnić pęknięcia w społeczeństwie?

– To będzie trudne, podział na PiS i anty-PiS będzie ulegał erozji niezbyt szybko. To jest teraz podstawowy podział socjopolityczny, który formuje swego rodzaju tożsamości wyborców. To znaczy, że nie jest ważne, że się głosowało na Trzecią Drogę, Nową Lewicę czy Koalicję Obywatelską, ważne, że nie na PiS, że było się przeciwko PiS. Jeśli natomiast zacznie się u nas powrót do normalnej polityki, na co są szanse, to wtedy inne tematy będą powodować konflikty i podziały, i wówczas obecne napięcie i polaryzacja się zmniejszą.

Widzi Pan szansę na normalną politykę?

– Tak, widzę. Przekaz obozu, który ma szansę rządzić, czyli takiej szeroko rozumianej centrolewicy, z natury rzeczy jest mniej bojowy niż przekaz patriotyczno-narodowo-katolicki. Pozycje programowe nowej władzy będą sprzyjać łagodzeniu napięć, bo fundamentem przyszłego rządu nie będzie kreowanie wroga, mam nadzieję. Podczas gdy koncepcja marketingowa PiS polegała właśnie na szukaniu społecznego poparcia przez kreowanie wroga, niebezpieczeństw i zarządzanie kryzysami.

To się zużyło. Straszenie Unią i Niemcami też zwróciło się przeciwko PiS, przez co gwałtowanie skurczyły się wcześniej rosnące wpływy tej partii na ścianie zachodniej kraju.

Na dobre?

– Myślę, że tak. Nie będzie to wszystko proste, bo powrotu do normalnej polityki, w sytuacji ogólnie dość trudnej, zwykle nie da się zapewnić poprzez same wybory. Przed Polską i Europą są trudne czasy. Trudniej będzie łagodzić konflikty, ale gorzej już chyba nie będzie. Uważam jednak, że w tym wszystkim jest coś ważniejszego… Uważam, że wielkim zwycięzcą tych wyborów są nauczyciele. Obietnica podwyżki o 30 proc., która jest obietnicą flagową, zostanie z całą pewnością zrealizowana, by wzmóc czy potwierdzić wiarygodność nowej władzy.

Nauczyciele już wcześniej przebili się z informacjami o swojej krzywdzie. Obietnice te są odległym pokłosiem strajków i protestów, wcześniej jakby stłumionych nie tylko poprzez dalsze reformy, które szkołę zmieniły na gorsze.

Za sprawą działań i akcji samych nauczycieli problemy w edukacji stały się bardziej widoczne?

– Problemy szkoły stały się problemem politycznym i od samego początku zostały włączone w kampanię. Od tego praktycznie zaczęły się konkrety KO, czyli od obietnicy wobec całego środowiska nauczycielskiego dotyczącej wzrostu pensji. W przypadku środowiska akademickiego stała się rzecz jeszcze ciekawsza. Okazało się, że odchodząca władza zaproponowała wzrost płac nie o 15 proc., jak we wcześniejszym projekcie, lecz o 30 proc. w nowym projekcie rozporządzenia. O tyle ma wzrosnąć podstawowe wynagrodzenie profesora, od którego liczy się wszystkie inne wynagrodzenia na uczelniach.

„Propagandowy gest ministra Czarnka na pożegnanie z resortem”, „Przemysław Czarnek próbuje ratować reputację” – tak komentuje się ten ruch w środowisku akademickim.

– Można powiedzieć, że w ten sposób odchodząca władza stara się pomniejszyć skutek realizacji tej obietnicy przez nowy rząd, żeby zdjąć następcom chwałę, powiedzieć, że sprawa jest przez nich „klepnięta”. Ja bym zakładał, że w projekcie budżetu, który PiS jeszcze przygotuje, te 30 proc. znajdzie się dla wszystkich nauczycieli. To jest znacząca sprawa, bo przez całe osiem lat PiS budował tzw. selektorat, czyli grupy wyborców, który były faworyzowane i chronione zupełnie według innego kryterium. Cała sfera budżetowa, z wyjątkiem policji i po trosze armii, była pokrzywdzona. Najbardziej zabiegano o emerytów, rolników, pracowników handlu i usług i najniżej zarabiających. Stąd w efekcie doszło do paradoksalnej sytuacji, że wśród najniżej zarabiających są teraz przede wszystkim nauczyciele.

Niezależnie jednak od ogólnej oceny sytuacji te wybory to wielki sukces także środowiska akademickiego. Ono miało spory udział w kształtowaniu politycznego klimatu niekorzystnego dla PiS.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 44-45  z 1-8 listopada br.  Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Uniwersytet Warszawski