Prof. Maria Gańczak: Prognozy, że epidemia skończy się z nastaniem lata, traktowałabym ostrożnie

Przewiduje się, że prawdopodobnie w ciągu dwóch lat 40-70 proc. mieszkańców globu będzie miało kontakt z tym wirusem. Potem pozostanie on w populacji tak jak inne wirusy, np. wirus grypy. Być może zaobserwowana zostanie sezonowość.

Z prof. Marią Gańczak, epidemiologiem, kierownikiem Katedry Chorób Zakaźnych Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz wiceprezydentem Sekcji Kontroli Zakażeń Europejskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

(…)

Kiedy zdecydowałaby się Pani włożyć  maskę? W jakich warunkach?

– Na pewno będę wkładać maskę, jeśli będę opiekować się zakażonym pacjentem, czyli w ramach kontaktów w ochronie zdrowia. Lekarz, który np. pobiera z gardła materiał do badań, jest bardzo blisko pacjenta i droga transmisji wirusa jest skrócona. Jeszcze gorzej jest w sytuacji, gdy u pacjentów w stanie ciężkim prowadzona jest intubacja dróg oddechowych, wentylacja czy resuscytacja. To są procedury związane z dużym ryzykiem transmisji wirusa przez aerozol. Poza tym włożyłabym maskę, kiedy zaczęłabym kichać albo kaszleć, żeby nie narażać innych.

Wielu nauczycieli zastanawia się, czy nie należałoby zaopatrzyć się w zapas masek – na powrót do szkoły, na egzaminy. Koronawirus szybko nie zniknie, a wielu nauczycieli to osoby z grupy ryzyka ze względu na wiek czy stan zdrowia. Czy powinni się jakoś zabezpieczyć?

– Sama też jestem nauczycielem akademickim, spędzam wiele godzin ze studentami, prowadzę wykłady, ćwiczenia w małych grupach, gdzie ta odległość między mną a słuchaczami jest skrócona. I chcę powiedzieć, że nie ma zaleceń co do stosowania masek.

Nawet teraz?

– Tak, z wielu powodów. Zwykła maska chirurgiczna słabo zabezpiecza przed cząsteczkami wirusa o wielkości ok. 60-100 nanometrów. Poza tym nie przylega szczelnie do twarzy. Chroni co najwyżej w ok. 80 proc., pod warunkiem że jest sucha. Jeśli nauczyciel mówi, to mniej więcej po 15-20 min ta maska staje się zawilgocona, co ułatwia przenikanie materiału zakaźnego. Zasady kontroli zakażeń uczą, że taka maska powinna być prawidłowo zdjęta, tylko za pomocą dotykania troczków, bez dotykania jej przedniej powierzchni, a następnie schowana do plastikowej torebki. Taką torebkę czy woreczek trzeba następnie umieścić w odpowiednim pojemniku na odpady medyczne. W końcu umyć ręce, ponieważ podczas jej zdejmowania mogłyby się na nich znaleźć cząstki wirusa. Dopiero potem można nałożyć kolejną maskę. Zakładając taką maskę, stwarzamy sobie fałszywe poczucie bezpieczeństwa.

Ale chroni w 80 proc.

– Co z tego, jeśli mamy maskę, a nie mamy okularów ochronnych. Jeśli ktoś kicha czy kaszle, to cząsteczki wirusa mogą się dostać również przez spojówki. W związku z tym naprawdę trzeba byłoby się zabezpieczyć poprzez zapewnienie sobie szczelnej ochrony oczu – np. wkładając gogle. I nie wyobrażam sobie, żeby w warunkach szkolnych można było prowadzić lekcje, zmieniając maski co 15 min oraz utylizując je zgodnie z zasadami, za każdym razem wychodząc z klasy, żeby umyć ręce i włożyć kolejną maskę, a potem znowu po 15 min… Okazałoby się, że nauczyciel powinien wyjść z klasy trzy razy w ciągu lekcji.

Może należałoby się wyposażyć w maski N99 i N95, skoro lepiej chronią?

– W założeniu mają chronić lepiej, bo jeśli jest to N95, to nie przepuszcza 95 proc. materiału potencjalnie zakaźnego. Ale proszę zwrócić uwagę, że taka maska musi być dokładnie dopasowana do twarzy i w ramach ochrony zdrowia powinniśmy dobierać te maski indywidualnie. Należałoby przymierzać je tak jak ubranie. Kupowanie takich masek nie powinno odbywać się przypadkowo. Pamiętajmy też, że wirus osiada także na włosach, dlatego osoby pracujące z zakażonymi pacjentami noszą również kombinezony.

(…)

Jakie są rokowania, jeśli chodzi o rozprzestrzenienie się wirusa SARS-CoV-2? Kiedy ta epidemia wygaśnie?

– Bardzo trudne pytanie. To jest zupełnie nowy wirus, o zupełnie nowych właściwościach, charakterystyce, zaraźliwości. Z uwagi na to, że epidemia trwa dopiero trzy miesiące, mało jest badań na ten temat. Możemy się jedynie opierać na tzw. modelowaniu, czyli tworzyć pewne symulacje rozwoju sytuacji na podstawie pewnych cech, które obserwujemy w tej epidemii. Takie modele już się sprawdzają. Na przykład naukowcy węgierscy przewidzieli rozwój epidemii w Europie z wyprzedzeniem kilkutygodniowym. Przewidzieli też, że najbardziej dotkniętym krajem będą Włochy, ale będzie też sporo zachorowań we Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii.

Jakie są więc dalsze przewidywania?

– Z dużą ostrożnością, według danych na połowę marca, przewiduje się, że prawdopodobnie w ciągu dwóch lat 40-70 proc. mieszkańców globu będzie miało kontakt z tym wirusem. Potem pozostanie on w populacji tak jak inne wirusy, np. wirus grypy. Być może zaobserwowana zostanie sezonowość, czyli wygaszanie w okresach ciepłych, w miesiącach letnich. Mówi się, że wirus ginie pod wpływem promieni słonecznych i w wyższej temperaturze, ale na pewno tego nie wiemy. Są oczywiście zespoły badaczy, którzy sądzą, że w okresie letnim epidemia zwolni, żeby uderzyć na nowo w miesiącach jesiennych i zimowych. Takie optymistyczne prognozy, że epidemia skończy się z nastaniem lata, ja bym traktowała bardzo ostrożnie. To jest wielki znak zapytania.

Dziękuję za rozmowę.

***

Publikujemy fragment wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 12 z 18 marca br.

Całość – w wydaniu drukowanym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)