Prof. Piotr Długosz: Systemu edukacji nie dostosowano do nowej, pandemicznej rzeczywistości

To, w jakim stopniu pandemia położy się cieniem na edukacji, dowiemy się za rok czy dwa. Można jednak założyć, że dzieci pochodzące z rodzin o niższym statusie będą w gorszej sytuacji, wiele drzwi może być dla nich zamkniętych. Pamiętajmy, że nie wszyscy rodzice mają odpowiednie kompetencje, żeby pomagać swoim dzieciom w nauce.

Z prof. Piotrem Długoszem, socjologiem, wicedyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Każdego dnia drastycznie rośnie wskaźnik zakażeń i zgonów z powodu COVID-19, a Pan zdecydował się badać nierówności w polskim systemie edukacji. Dlaczego akurat teraz?

– Pytanie o wpływ pandemii na nierówności edukacyjne jest jednym z podstawowych pytań, jakie ciągle nasuwało się w związku z COVID-19. Zachodzą zmiany społeczne, których skutków jeszcze do końca nie jesteśmy w stanie ocenić, ale wiemy, że pandemia pogłębia nierówności z każdym dniem. Pokazała nam to wszystkim edukacja zdalna przed wakacjami. A teraz wróciliśmy do zdalnej edukacji  w szkołach średnich i w klasach IV-VIII.

 

Generalnie mówi się o straconym czasie czy wręcz regresie w edukacji z powodu pandemii. W jak dużym stopniu pogłębiły się te nierówności?

– Sprawa jest bardzo skomplikowana. Bez wątpienia w czasach pandemii aktualny system edukacyjny wszelkie nierówności bardziej pogłębia, niż niweluje. To powoduje, że w lepszej sytuacji są uczniowie, którzy mają dobrze uposażonych rodziców, mogących zapewnić im dostęp do dobrego komputera i internetu. To, w jakim stopniu pandemia położy się cieniem na edukacji, dowiemy się za rok czy dwa.

Można jednak założyć, że dzieci pochodzące z rodzin o niższym statusie będą w gorszej sytuacji, wiele drzwi może być dla nich zamkniętych. Pamiętajmy, że nie wszyscy rodzice mają odpowiednie kompetencje, żeby pomagać swoim dzieciom w nauce.

Czyli szanse edukacyjne dziecka będą po części zależne od umiejętności rodziców, np. od tego, czy potrafią rozwiązać zadania z matematyki, fizyki?

– Tak, bo przy nauczaniu zdalnym edukacyjne wsparcie ze strony rodziców jest konieczne. Nauka przed komputerem to w zasadzie zindywidualizowanie kształcenia. W naszych badaniach wyraźnie widać, że osoby z wyższym wykształceniem mają tego świadomość, a pozostałe już niekoniecznie.

Badał Pan system edukacyjny jako całość?

– Tak, badałem wszystko, w tym to, jak szkoły i nauczyciele realizują podstawę programową. Z odpowiedzi respondentów w wieku od 15 lat wzwyż wynika, że dopiero pandemia pokazała, jak obecny system edukacyjny jest niewydolny. I nie chodzi wcale o to, że szkoła nie daje rady, po prostu systemu nie dostosowano do nowej, pandemicznej rzeczywistości. Nie zrobiono nic od miesięcy. Szkoła realizuje więc te zadania publiczne, które są możliwe do zrealizowania. Kiedy jednak ambitny uczeń chce zdobyć szerszą wiedzę, to stara się ją zdobywać poza systemem. Dlaczego?

Bo system nie nadąża, bo jest niedostosowany i mało elastyczny. Czasu wystarcza na realizację podstawy programowej i kropka. A przecież są uczniowie, którzy mają dalekosiężne plany edukacyjne i zdają sobie sprawę, że ich przyszłość zależna jest od dobrych wyników. Dlatego rośnie rynek e-korepetycji.

Czego udało się Panu dowiedzieć na temat rynku e-korepetycji?

– Szybko się rozwija. Jeszcze przed pandemią badania wskazywały, że ponad 60 proc. licealistów bierze korepetycje. Wydaje się, że coraz więcej nauczycieli i korepetytorów oferuje swoje usługi. Rodzice i uczniowie szukają innych możliwości, bo e-korepetycje – w ich ocenie – dają szanse na poszerzenie wiedzy. Kłopot jednak polega na tym, że pandemia pozbawia pracy, niszczy biznesy, nie wszyscy będą mieli pieniądze, żeby zapłacić ok. 50 zł za lekcję. Z drugiej strony uczniowie mieszkający poza dużymi ośrodkami miejskimi zyskują nowe szanse na kontakt z korepetytorem, nie tylko w kraju, ale też za granicą.

System potrzebuje mądrych zmian, o tym mówi się od dawna. Ale w ostatnich tygodniach ta kwestia zeszła na dalszy plan. Chyba wszyscy zastanawiali się, jak długo będziemy uczyć stacjonarnie…

– Na uczelniach było w zasadzie podobnie. Kiedy zaczęliśmy po przerwie wakacyjnej pierwsze zajęcia stacjonarne, czuliśmy, że siedzimy na bombie zegarowej. Zastanawialiśmy się, ile czasu będziemy się spotykać w realu, zanim ktoś nam powie, że mamy zakażonych i trzeba przejść na tryb zdalny.

Kiedy skończyły się stacjonarne zajęcia ze studentami?

– Znacznie wcześniej, niż ogłosił to rząd. U nas po trzech tygodniach.

Da się zdalnie kształcić studentów na dłuższą metę?

– To zależy. Jedni twierdzą, że to jest fikcja, udawanie, inni – że wdrażane są nowoczesne metody, które od lat funkcjonują w wielu krajach.

Ale, jak sam Pan powiedział, system, w tym podstawy kształcenia, są dostosowane do kształcenia stacjonarnego, a nie zdalnego.

– To fakt. System jest niewydolny, bo nie uwzględnia sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Przez te wszystkie miesiące nic nie zrobiono w tym kierunku. Eksperci powinni od dawna pracować nad adaptacją systemu do sytuacji.

Jakich będziemy mieli studentów po lockdownie?

– Sytuacja jest bardzo ciekawa. Zakładaliśmy przed miesiącami, że może spaść zainteresowanie studiami. Tymczasem popyt na studiowanie nie zmalał. Stały się sposobem na przetrwanie pandemii. Studenci powiedzieli nam, że w tych niepewnych czasach chyba lepiej iść na studia, niż siedzieć w domu, bo pracy i tak nie ma. Poza tym jako studenci objęci są rozmaitymi zniżkami, mogą kupić taniej bilety i – co ważne – mają ubezpieczenie zdrowotne. Liczą też, że będzie łatwiej na studiach przy zdalnej edukacji. Odpadają kwestie związane z kosztami utrzymania w miastach akademickich, bo nie trzeba jeździć na uczelnię ani wynajmować mieszkań. To zadecydowało, że zainteresowanie studiami i nabór jest dużo wyższy niż w ubiegłym roku.

Ale maturę zdało mniej absolwentów niż w poprzednich latach.

– Zastanawialiśmy się nad tym. Widać tu pewien paradoks. Jest więcej studentów przy mniejszej liczbie osób, które zaliczyły maturę. W roku akademickim 2010/11 współczynnik skolaryzacji wyniósł 40,8 proc., a w 2018/19 spadł do 35,6 proc. Obecnie znowu ten współczynnik nieco rośnie, gdyż każdy może studiować, bo chętnych nie brakuje.

(…)

 ***

To jest tylko fragment wywiadu opublikowanego w Głosie Nauczycielskim nr 44-45 z 28 października-4 listopada br. Całość – w wydaniu drukowanym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Archiwum prywatne