Prof. Robert Alberski: „Jedynka” dawała Annie Zalewskiej mandat niemal z automatu

Generalnie elektorat PiS jest zwarty i zdyscyplinowany. On głosuje na „jedynki”. To przesądziło o wyborze minister edukacji do Parlamentu Europejskiego…

Z dr hab. prof. nadzw. Robertem Alberskim, dyrektorem Instytutu Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego, rozmawia Jarosław Karpiński

Minister Zalewska była chyba najbardziej krytykowaną osobą wśród wszystkich kandydatów do PE. Kilka dni przed wyborami ukazał się raport NIK, który nie zostawił suchej nitki na jej reformie edukacji. Pomimo tego przeprowadza się do Brukseli, choć dużo lepszy wynik od niej zdobyła  Beata Kempa, czyli „dwójka” na liście PiS…

– Od samego początku byłem zdania, że minister Zalewska zdobędzie mandat, dlatego że to wszystko o czym pan powiedział nie przeszkadza wyborcom, którzy głosowali na listę PiS. Generalnie elektorat PiS jest zwarty i zdyscyplinowany. On głosuje na „jedynki”. Tutaj można powiedzieć, że symbolicznie minister Zalewską wyprzedziła Beata Kempa, która startowała z drugiego miejsca na liście PiS. Ale kampania była tak prowadzona, żeby te dwa nazwiska były od samego początku w tym okręgu eksponowane. Cała reszta listy PiS de facto nie istniała. Ta partia zawsze otrzymuje w tym okręgu dwa mandaty, więc politycy PiS nastawili się na wypromowanie dwóch kandydatek. I w takiej sytuacji nie było siły, żeby takie kandydatury „utrącić”. Te dwie kandydatury, niezależnie od wszystkiego, od początku były pewniakami.

Czyli przesądziła mobilizacja elektoratu, a nie taka, czy inna ocena pracy minister edukacji?

– Tak to przesądziło oraz miejsce na liście. „Jedynka” na liście PiS dawała mandat niemal z automatu. PiS zdawało sobie sprawę, że minister Zalewska może mieć problemy, stąd była „podpórka” w postaci „dwójki” na liście dla pani Kempy. Ale dwa zaplanowane do zdobycia mandaty zostały zdobyte.

Czy kampania minister Zalewskiej w okręgu jakoś się wyróżniała na tle kampanii innych kandydatów?

– Ta kampania wyglądała trochę tak jakby „jedynką” była Beata Kempa. To ona była eksponowana w większych miastach, natomiast minister edukacji pojawiała się raczej w mniejszych ośrodkach. I raczej starała się unikać bezpośrednich konfrontacji z nauczycielami. Była taka sytuacja, że nauczyciele zmobilizowali się przed spotkaniem z panią minister w jakiejś mniejszej miejscowości, a pani minister, gdy się o tym dowiedziała, pojechała gdzie indziej. Anna Zalewska unikała więc dużych miast i spotykała się głównie ze „swoimi” wyborcami. Świadomie nie prowokowała trudnych sytuacji wyborczych. To pani Kempa była od trudnych zadań kampanijnych. Tak to zostało podzielone.

Kto według Pana może zastąpić Zalewską w MEN?

– Naturalnym rozwiązaniem byłoby po prostu przekazanie MEN któremuś z wiceministrów albo kuratorów. Zostało kilka miesięcy do wyborów parlamentarnych i nikt w PiS  nie będzie chciał wystawiać się na strzał. Już lepiej zaczekać na nowe rozdanie wyborcze. A dodatkowo kierowanie MEN to jest trochę gorące krzesło. Od września nauczyciele mogą odwiesić strajk, a na pewno pojawią się komplikacje związane z podwójnym rocznikiem uczniów i rekrutacją do szkół średnich. Wrzesień będzie więc dla szkół trudny. Nie sądzę więc żeby ktoś z zewnątrz, spoza systemu, akurat chciał się na te kilka miesięcy przenieść do MEN. Teraz jest chyba nawet gorzej być ministrem edukacji niż ministrem zdrowia. Nie spodziewam się więc wysypu kandydatów.

Dziękuję za rozmowę.