W ostatnich dniach duże emocje wywoła sprawa używania w Sejmie wobec posłanek określeń z żeńskimi końcówkami. Tymczasem przed wojną nauczycielki miały zagwarantowane prawo do używania należnego im „stosownie do pisma nominacyjnego tytułu urzędowego” właśnie z żeńską końcówką
Grupa posłanek wybranych z list Lewicy (m.in. Magdalena Biejat, Wanda Nowicka i Joanna Scheuring-Wielgus) skierowała do szefowej Kancelarii Sejmu pismo z prośbą o „uwzględnienie ich płci” np. w sejmowej korespondencji. Posłanki chciały, aby w kontakcie z nimi oficjalnie używano żeńskich form (m.in. w dokumentach, na kartach do głosowania, czy tabliczkach z nazwiskami umieszczonymi na sali obrad). „Pragniemy, aby sformułowanie Posłanka było tym, które na wspomnianych przedmiotach oraz dokumentach się pojawi” – podkreśliły autorki pisma do szefowej Kancelarii Sejmu.
Warto tu przypomnieć, że przed II wojną światową nauczycielki miały prawne gwarancje stosowania w relacjach z nimi właśnie żeńskich końcówek. O czym mówił art. 40 ustawa z dnia 1 lipca 1926 r. o stosunkach służbowych nauczycieli (tj. przedwojennej „Karty Nauczyciela”). Artykuł 40 otwiera zresztą rozdział VI ustawy dotyczący praw przysługujących nauczycielom i nauczycielkom.
„Nauczyciel jest uprawniony do używania należnego mu stosownie do pisma nominacyjnego tytułu urzędowego i ma prawo, by zarówno w stosunkach służbowych, jak i w ogłoszeniach urzędowych określać go tym tytułem” – czytamy w art. 40 ustawy.
W następnym zdaniu wymieniono tytuły, jak choćby profesorka, nauczycielka, instruktorka czy wychowawczyni ochronki.
Ustawa o stosunkach służbowych nauczycieli obowiązywała do 8 maja 1956 r. Jej następczyni, tj. ustawa z dnia 27 kwietnia 1956 r. o prawach i obowiązkach nauczycieli nie zawierała już wspomnianego wyżej przepisu, a prawo do używania wobec nauczycielek tytułów zgodnych z ich płcią i wykonywaną funkcją zostało wykreślone.
(PS, GN)