Przemysław Fabjański: Politycy rozliczają nauczycieli z czasu pracy? Spójrzcie w lustro!

Jeżeli chociaż część z tych zapisów wejdzie w życie i będą rygorystycznie przestrzegane, to oczywiście trzeba będzie przez dłuższy czas ubiegać się o możliwość wprowadzenia działań na rzecz uczniów, nawet wtedy kiedy są one realizowane z powodzeniem od lat. Podam przykład. Przy patronacie British Council, która jest organizacją pozarządową, organizowane są zajęcia, które przygotowują uczniów do egzaminów międzynarodowych. Dają im ogromne kompetencje i możliwości. I teraz miałby to być problem? Ja nie wiem, czy to lex Czarnek zostało przemyślane.

Z Przemysławem Fabjańskim, dyrektorem Uniwersyteckiego I Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

To, ile pracuje nauczyciel, jest jednym z wiodących tematów wystąpień i wywodów przedwyborczych niektórych polityków. Nauczyciele próbują obalać rozmaite fake newsy, tłumaczyć, jak wygląda ich tydzień pracy.

– Odniosę się do tych politycznych dywagacji przysłowiem polskim: przyganiał kocioł garnkowi. Idąc takim tokiem rozumowania, można by stwierdzić, że posłowie pracują tylko raz w miesiącu przez trzy dni… My, suweren, przecież obserwujemy obrady Sejmu i Senatu. Odbywają się nieraz przy pustych ławach. Niech więc ci, którzy tak nas krytykują, sami pokażą, ile mają godzin pracy na parlamentarnym „liczniku”. Do tego niektórzy jeszcze nam wypominają wakacje. A posłowie mają znacznie dłuższy czas wypoczynku od nauczycieli.

Może więc zamiast narzekać na nauczycieli, dobrze by było, żeby co poniektórzy spojrzeli w lustro i przeliczyli swój czas pracy. Żeby sprawdzili, jak ta „metodologia”, którą stosują wobec nauczycieli, sprawdza się u nich.

Wasza szkoła od lat przelicza czas pracy swoich nauczycieli. Co z tego wynika?

– Oszczędnie licząc, nauczyciel pracuje 46 godzin w tygodniu, bo przypuszczalnie każdy pracuje dłużej. Pomijamy w tych obliczeniach pewne czynności, np. wychowawcze. Rozmowy z uczniami, rozwiązywanie różnych spraw bieżących, spotkania z rodzicami, konferencje pedagogiczne, doskonalenie zawodowe. Tego w tych 46 godzinach nie ma. To, co wyliczyliśmy, opiera się w swoim założeniu wyłącznie na lekcjach, sprawdzaniu prac, dodatkowych godzinach, zastępstwach. Wzrastający czas pracy to jest poważny problem, bo ma on przełożenie na sytuację kadrową w polskiej oświacie. Jest ciężko i nierzadko brakuje nauczycieli.

A to, że faktycznie szkoły jakoś połatały dziury kadrowe – choć jak wiadomo, nie wszystkie – jest efektem zaangażowania dyrektorów, a także nauczycieli, którzy już powinni cieszyć się emerytalnym odpoczynkiem.

Od emerytowanych nauczycieli słyszymy, że długo nie będą tak pracować, m.in. ze względu na zdrowie. To zaangażowanie ma swoje granice.

– Państwo nie powinno aż do tego stopnia wykorzystywać ich poświęcenia i wozić się na tym w nieskończoność. Oczywiście nauczyciele niezależnie od wieku bardzo często czują się w obowiązku moralnym, by nie porzucać polskich dzieci. Pracują mimo sędziwego wieku, zmęczenia, a czasami wypalenia zawodowego. Jedni pracują jako nauczyciele niepełnozatrudnieni, a niektórzy nawet wzięli na powrót całe etaty. Wielka im za to chwała, ale…

Jak ich namówić do pozostania na dłużej?

– Mam oczywiście emerytów w szkole, wiem, o czym mówię. Wychodzimy z założenia, że nauczyciel jest jak wino… Jeżeli chodzi o umiejętności dydaktyczne, wychowawcze oraz realizację programu nauczania, to wiadomo, że z wiekiem nabywa się doświadczenia. Niestety minusy też są. Każdy z nas z wiekiem traci siłę fizyczną. Słabnie. Ale nie tylko. Praca w szkole jest bardzo mocno obciążająca psychicznie.

Nauczyciele emerytowani może już nie pałają taką energią jak dawniej i nie są entuzjastami wyjazdów czy bycia opiekunami na wycieczkach. Jeżeli się ma 60 czy 70 lat, to trudno fizycznie sprostać nastolatkom, np. podczas wycieczki górskimi szlakami.

Ale co by było bez nich?

– Może my, w Chorzowie, jesteśmy w nieco łatwiejszym położeniu. Rejon, w którym mieszkamy, to konurbacja, zespół wielu dużych miast. W Górnośląskim Związku Metropolitalnym populacja liczy ponad dwa miliony ludzi. Nauczycieli jest więcej w porównaniu z innymi, mniej zurbanizowanymi regionami. Ale nie jest to już taka liczba jak dawniej. Już nawet nie na 100 proc. Niestety to, że potrzeby edukacyjne od lat są realizowane w taki, a nie inny sposób, powoduje, że nauczyciele pracują w kilku placówkach.

Jedna trzecia moich nauczycieli dzieli swój dzień pracy pomiędzy dwie szkoły, co pociąga za sobą ogromne kłopoty organizacyjne i niestety odbija się na uczniach.

(…)

Rynek kadrowy w edukacji został zdewastowany przypadkowo czy celowo?

– Nie potrafię sobie wyobrazić celu osłabiania jakości edukacji, a widzimy, jak powracamy do wzorców, od których odeszliśmy w latach 90. Rząd AWS, czyli ludzie, którzy również obecnie sprawują władzę w Polsce, zrealizował wówczas reformę, której wszyscy się obawialiśmy. Mówię o wprowadzeniu gimnazjów i przeorganizowaniu całego systemu. Jej początki były trudne, ale jak już wszystko się dotarło, a trybiki się pozazębiały, to ten mechanizm dość dobrze zaczął działać. Pracowało się z niewielką awaryjnością. Rolą edukacji jest poprawa i wprowadzanie zmian, więc my jako dyrektorzy i nauczyciele też pracowaliśmy nad tym, by zwiększyć efektywność, uczynić szkołę i lepszą, i bardziej przyjazną dla uczniów, gwarantującą młodzieży nie tylko wszechstronny rozwój, nie tylko intelektualny, ale też to, o czym obecnie się zapomina, czyli rozwój społeczny i umiejętność pracy w społeczeństwie.

Czy potrzebna jest redefinicja zawodu nauczyciela?

– Raczej zmiana wizji, zwiększenie szacunku dla tego zawodu. Przecież tu nie chodzi tylko o pieniądze, bo przy tak dennych zarobkach i tak wielu z nas stawia się każdego dnia w pracy. Stawia się mimo szerzenia różnych opinii na nasz temat. Widzimy przecież, że część polityków to ludzie, którzy dosyć często mijają się z prawdą, szczególnie w okresie kampanii wyborczych.

(…)

Od 31 lat jest Pan dyrektorem szkoły. Kto najbardziej powinien się obawiać kolejnej zmiany, nazywanej lex Czarnek 2.0? Szkoła czy rodzice?

– Społeczeństwo. Jeżeli chociaż część z tych zapisów wejdzie w życie i będą rygorystycznie przestrzegane, to oczywiście trzeba będzie przez dłuższy czas ubiegać się o możliwość wprowadzenia działań na rzecz uczniów, nawet wtedy kiedy są one realizowane z powodzeniem od lat. Podam przykład. Przy patronacie British Council, która jest organizacją pozarządową, organizowane są zajęcia, które przygotowują uczniów do egzaminów międzynarodowych. Dają im ogromne kompetencje i możliwości. I teraz miałby to być problem? Ja nie wiem, czy to lex Czarnek zostało przemyślane.

Negatywnych skutków może być wiele. Tymczasem szkoła powinna być wolna, co nie znaczy, że ma działać niezgodnie z prawem, ale ma uczyć wolności myślenia i działania.

Czy to, co mówi się o nauczycielach, dociera również do uszu uczniów? Zadają niewygodne pytania?

– Na szczęście tak jest, ale od tego są nauczyciele, żeby na te pytania odpowiadać. Z uczniem należy rozmawiać, polemizować, naprowadzać go. Na tym szkoła powinna polegać. My się rozmów z uczniami nie boimy. My, nauczyciele, jesteśmy specjalistami, każdy w swojej dziedzinie. Większość z nas, jak myślę, wysoko wykwalifikowanymi. Taka jest prawda o nas. Co ciekawe, nie usłyszałem tego nigdy od żadnych władz.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję za rozmowę.

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 48  z 30 listopada br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne

Nr 48/30 listopada 2022