„Rządzący przerzucają problem niczym gorący kartofel.” M. Pleśniar podsumowuje pierwszy etap rekrutacji

Problem oczywiście jest. I jest on strukturalny. Mamy bardzo dobrych uczniów, którzy zostali poszkodowani. Oni przegrywają w wyścigu o miejsca do szkół pierwszego wyboru, ponieważ tak podwyższono oczekiwania i jest taka konkurencja o miejsca, że się nie przebijają.

Z Markiem Pleśniarem, dyrektorem biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, rozmawia Jarosław Karpiński

Spróbujmy podsumować pierwszy etap rekrutacji do szkół średnich. Minister Piontkowski powtarza, że tak naprawdę nie ma problemu, że jest ponad 100 tys. więcej miejsc w szkołach niż uczniów. Widzimy jednak nerwy rodziców i łzy uczniów, także tych z czerwonymi paskami na świadectwach. To jest problem, czy go nie ma?

– Problem oczywiście jest. I jest on strukturalny. Mamy bardzo dobrych uczniów, którzy zostali poszkodowani. Oni przegrywają w wyścigu o miejsca do szkół pierwszego wyboru, ponieważ tak podwyższono oczekiwania i jest taka konkurencja o miejsca, że się nie przebijają. A gdy się zwracają do szkoły drugiego wyboru okazuje się, że ich miejsca zajęły już dzieci, które miały gorsze wyniki, ale złożyły tam podanie w pierwszej kolejności. To jest bardzo liczna grupa. Bo tych najlepiej uczących się uczniów, olimpijczyków jest oczywiście niewielu, ale tych bardzo dobrze i dobrze się uczących, którzy chcą się dostać do dobrych szkół, jest najwięcej. Ta grupa będzie bardzo zawiedziona. Oni się pewnie gdzieś w końcu dostaną, ale często wbrew swoim aspiracjom. A akurat w oświacie sprawiedliwe docenienie czyjegoś wysiłku jest bardzo ważne.

Na co jeszcze zwrócił pan uwagę przy okazji tegorocznego naboru do szkół średnich?

– Sytuacja na pewno nie jest porównywalna z tą, którą obserwowaliśmy rok temu. Dyrektorzy szkół, z którymi mam kontakt mówią, i to nie tylko ci z największych miast, że podwoili liczbę klas pierwszych. Podwojenie naboru i liczby klas spowodowało podniesienie limitu punktów. Kiedyś wystarczało 120 punktów żeby dostać się do szkoły średniej, a teraz ustala się limit np. na poziomie 150 punktów, co wiąże się z większą konkurencją. Można by przyklasnąć, bo przecież niech dostaną się najlepsi, szkopuł w tym, że warunki naboru nie są równe. Cały tzw. podwójny rocznik na tym cierpi.

Wiemy mniej więcej, jak wygląda sytuacja w dużych miastach, a co z tymi mniejszymi, gdzie jest jedno liceum, bądź technikum?

– Sprawdziłem to i zjawisko, o którym powiedziałem występuje także w miastach średniej większości. Spokojniej jest w małych miastach. W tych najmniejszych miejscowościach, gdzie są szkoły średnie nie ma specjalnego ruchu czy natłoku chętnych. Uczniowie chcą się raczej dostać do większych ośrodków miejskich, chcą zdobyć dobry zawód w szkole technicznej czy pójść do jakiegoś renomowanego liceum. Cierpią więc najbardziej uczniowie ze średnich i dużych miast, ale też całe województwa.

Co ma pan na myśli?

– Chodzi o to, że szczególnie technika są dobrem całego województwa, a nie tylko danego ośrodka miejskiego czy okolic. Dobre technikum elektroniczne, a sam jestem absolwentem technikum, więc wiem o czym mówię, to jest mekka wszystkich uczniów zainteresowanych akurat tą dziedziną i marzących, by zdobyć taki zawód. Kandydaci do takiego technikum wywodzą się często z wszystkich krańców województwa. Podobnie jest np. ze szkołami fototechnicznymi, informatycznymi czy np. uczącymi projektowania gier komputerowych. Dla zdobycia takich zawodów młodzież jest gotowa pokonać setki kilometrów dzielące ich od szkoły. Jeżeli pojawiają się jakieś zaburzenia w rekrutacji do takich placówek, cierpi na tym całe województwo. To jest ogromny problem.

Winę za ten bałagan rząd przerzuca na samorządy, rodziców, dziennikarzy, a nawet uczniów.

– Sytuacja jest nieszczęsna, bo w tym samym roku, w którym „podwójny rocznik” idzie do szkół mamy też wybory. W związku z tym rządzący przerzucają problem niczym gorący kartofel. Ale naprawdę jest bardzo trudno winić samorządy za to, że ma być tak samo świetnie, jak rok temu w sytuacji „podwójnego rocznika”. To jest jednorazowy wysiłek, który nie był potrzebny ani ekonomicznie, ani organizacyjnie. Jako OSKKO przestrzegaliśmy przed dużymi, strukturalnymi zmianami w oświacie, bo nie widzieliśmy ku temu podstaw; one nie dawały żadnej zapowiedzi poprawy jakości edukacji. Wszystko koncentrowało się i koncentruje wyłącznie wokół reorganizacji struktury. Dlatego winę za obecny chaos ponosi rząd.

Co rząd powinien teraz zrobić?

– Trzeba być odpowiedzialnym za to, co się robi z systemem edukacji. Nie przeprowadza się gwałtownych zmian, nie wiedząc po co one są. Dlatego teraz powinniśmy zacząć myśleć o uczniach. A jeśli chodzi o „podwójny rocznik”, to potrzebne są pieniądze. Dyrektorzy mają problem z pozyskaniem kadry, trzeba zapłacić nauczycielom przedmiotów zawodowych, trzeba przekonać ludzi, żeby nie odchodzili na emerytury. Zachęcam do odpowiedzialności, a nie myślenia wyłącznie w kategoriach kampanii wyborczej.

Dziękuję za rozmowę.

Fot: OSKKO