Wrześniowa podwyżka nie spełnia wszystkich oczekiwań środowiska. Związek nie rezygnuje z postulatu 30-proc. wzrostu płac. – mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP w wywiadzie dla Głosu. Dodaje, że do strajku nie musi dojść, jeśli rząd podejdzie do rozmów z nauczycielami w sposób odpowiedzialny. I jeszcze jedna ważna deklaracja: Związek nie zgodzi się na likwidację średniego wynagrodzenia nauczycieli ani na podniesienie pensum.
Nie rezygnujemy z protestu. TAK dla wyższych płac, NIE dla wyższego pensum
Ze Sławomirem Broniarzem, prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego, rozmawia Piotr Skura
Minister Dariusz Piontkowski podpisał rozporządzenie z nowymi stawkami wynagrodzenia zasadniczego wprowadzające obiecaną podwyżkę 9,6 proc. od września. Czy to kończy tegoroczną walkę o nauczycielskie podwyżki, której kulminacją był kwietniowy strajk?
– Oczywiście, że nie. Sięgnijmy do nieodległej historii. Założenia dotyczące wzrostu płac nauczycieli w tym roku były przecież inne. Pierwotnie minister Anna Zalewska zapowiadała, że w styczniu 2019 r. nauczyciele otrzymają podwyżkę w wysokości 5 proc., a kolejną zaplanowano dopiero na styczeń 2020 r. – też w wysokości 5 proc. Stało się inaczej. W wyniku strajku podwyżka ze stycznia 2020 r. została przesunięta na wrzesień 2019 r. Rząd dorzucił też kolejne 4,6 proc.
Niestety, to wszystko za mało. Wrześniowa podwyżka 9,6 proc. nie spełnia wszystkich oczekiwań środowiska, bo mamy do czynienia z wieloletnimi zaniechaniami płacowymi, na skutek których startujemy z niskiego pułapu. W porównaniu z innymi grupami zawodowymi wynagrodzenia w oświacie są bardzo niskie – mimo ostatnich podwyżek.
ZNP nie rezygnuje z postulatu 30-procentowej podwyżki w 2019 r.?
– Nie rezygnujemy. Postulat strajkowy nie został zmieniony i nie wycofujemy się z niego. Gdybym chciał zażartować, powiedziałbym za klasykiem, że nauczycielom to się po prostu należy. Choć we wrześniu wielu nauczycieli może być do pewnego stopnia zadowolonych, ponieważ w ich portfelu znajdzie się kilkaset złotych więcej. To jednak nie przekreśla naszych postulatów i nie zamyka oczekiwań. Domagamy się zwiększenia nakładów na edukację, które w odniesieniu do produktu krajowego brutto spadają, a nie rosną. Bez tego nie uda się poprawić sytuacji materialnej nauczycieli. Wszystko w szkole zaczyna się od dobrego nauczyciela. Jeżeli nie zainwestujemy w tę grupę zawodową, to nie osiągniemy dobrej jakości edukacji.
WALKA TRWA. CO Z PROTESTEM JESIENIĄ?
Jak w tej sytuacji będzie przebiegał protest ZNP?
– Długo pracowaliśmy nad wrześniowym scenariuszem i nie chcemy od razu wykładać wszystkich kart na stół. Nie zamierzamy rezygnować z akcji protestacyjnej, tym bardziej że rząd eksperymentuje na uczniach i nauczycielach. Obecnie mamy do czynienia z bardzo trudną sytuacją dla dziecka, ucznia, rodziców związaną z tzw. podwójnym rocznikiem w szkołach średnich. Nie jest to też sytuacja łatwa dla nauczycieli. Wielu dyrektorów ostrzega, że właściwie nie może rozpocząć nowego roku szkolnego, ponieważ nadal nie wiedzą tak podstawowych rzeczy jak to, ilu uczniów trafi do ich placówek, czy znajdą się dla nich klasy i nauczyciele, w jakich warunkach będą się uczyli itp. To budzi ogromne emocje.
Miejmy świadomość, że winę za ten stan rzeczy nie ponosi szkoła czy nauczyciel, ale była już minister edukacji Anna Zalewska oraz obecna ekipa kierująca MEN. Dlatego w naszym proteście istotne miejsce zajmuje postulat poprawy polskiej edukacji, w którym zawiera się poprawa sytuacji materialnej nauczycieli. Chcemy podjąć działania, dzięki którym będziemy wiedzieli, czy nauczyciele podejmą kolejny wysiłek akcji strajkowej, czy nie.
Co się za tym kryje?
– Chcemy we wrześniu przeprowadzić wśród nauczycieli badanie dotyczące preferowanych form protestu. Jeżeli postulat akcji strajkowej będzie dominujący, to wtedy – w konsekwencji – przeprowadzimy referendum strajkowe. Referendum jest niezbędne, żeby uruchomić strajk.
Czyli strajk nie jest przesądzony?
– Do tego nie musi dojść, jeśli rząd podejdzie do rozmów z nauczycielami w sposób odpowiedzialny – z poczuciem odpowiedzialności za edukację, uczniów i za sytuację w polskiej oświacie. Zwracamy uwagę na napięcia w szkole związane z podwójnym rocznikiem, z potrzebą naprawy polskiego systemu oświaty i poprawy sytuacji nauczycieli oraz pracowników, którzy nie są nauczycielami. Dodam, że oczekiwania tej ostatniej grupy w jakiejś części zostały zaspokojone, ponieważ prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wyłączającą z płacy minimalnej dodatek stażowy. Zabiegaliśmy o to i jest to spełnienie postulatu ZNP. Tym samym wielu pracowników administracji i obsługi otrzyma od 2020 r. wynagrodzenie zwiększone o wartość dodatku stażowego. Powtarzam jednak: nie rezygnujemy z akcji protestacyjnej. Jej harmonogram i scenariusz określą sami nauczyciele i pracownicy oświaty.
Sądzi Pan, że nastroje w środowisku pozwalają na powtórzenie kwietniowego zrywu?
– Nastroje są bardzo zróżnicowane. Badanie, które niedawno wykonał prof. Michał Bilewicz, wprawdzie przeprowadzone z udziałem nauczycieli z dużych miast, pokazuje poziom determinacji: 41 proc. osób chce wejść w akcję strajkową. Z jednej strony to nie jest mało, z drugiej – nie daje podstaw do podjęcia akcji strajkowej. Z tego badania wynika też, że ponad 80 proc. nauczycieli uważa, że nie możemy nic nie robić, że trzeba walczyć o dobrą edukację.
Jeśli więc nie strajk, to jakie formy protestu można rozważyć?
– O to zapytamy w badaniu. Pomysłów jest wiele. Począwszy od klasycznej akcji strajkowej, poprzez manifestacje, niektórzy wspominają o strajkach okupacyjnych, strajku rotacyjnym czy o strajku włoskim. Ważne, by wybrać tę formę protestu, którą zaakceptuje największa liczba zainteresowanych osób.
NAUCZYCIELE ODCHODZĄ. KTO BĘDZIE UCZYŁ?
Część nauczycieli wybrało formę protestu polegającą na… odejściu z zawodu. W wielu szkołach w Polsce brakuje nauczycieli, a dyrektorzy w ostatnich dniach sierpnia otrzymują kolejne rezygnacje z pracy.
– To rzeczywiście problem. Mamy do czynienia z pozornie dziwną sytuacją. Z jednej strony ministerstwo edukacji co roku ucieka od jednoznacznej odpowiedzi, ilu nauczycieli zwolniono z pracy. Na podstawie różnych statystyk można powiedzieć, że to dotyczy każdego roku ok. 7 tys. nauczycieli. Z drugiej strony duża grupa nauczycieli odchodzi ze szkoły, ponieważ np. nie odnowiono z nimi czasowych umów o pracę. Tymczasem w wielu miejscach nauczycieli brakuje.
Paradoks.
– Czym go tłumaczymy? To efekt likwidacji gimnazjów. Szkoły te przestały istnieć, a więc pracujący tam nauczyciele stracili pracę, z których część nie znalazła jej w innych placówkach. Nie do końca mamy też jasną sytuację co do liczby i rodzajów klas w szkołach średnich. Dyrektorzy szkół branżowych nie wiedzą, kogo będą mogli zatrudnić i w jakim wymiarze godzinowym. Niemała grupa nauczycieli ma dość: nieudanych reform, atmosfery w pracy, niskich zarobków, braku szacunku ze strony rządzących, nagonki, hejtu. Wynagrodzenia w oświacie wydają się mizerne nie tylko na tle innych zawodów, gdzie wymaga się wyższego wykształcenia, ale także na tle zawodów, gdzie nie wymaga się wysokich kwalifikacji i nie oczekuje od pracownika ponoszenia dużej odpowiedzialności.
Nic dziwnego, że nauczyciele, którzy mają inne możliwości i inne oferty, rozważają rezygnację z pracy w tym zawodzie. I czasami podejmują taką decyzję tuż przed pierwszym dzwonkiem, co komplikuje sytuację.
Co by Pan powiedział nauczycielom, którzy wahają się co do swojej przyszłości w szkole? Zachęcałby ich Pan do podjęcia kolejnego wysiłku?
– Oczywiście każda sytuacja jest inna, a za decyzjami nauczycieli kryją się dramatyczne wybory. Problem polega na tym, że jeśli odejdą najbardziej kreatywni, mobilni, twórczy, to jakie wzory będą mieli nauczyciele dopiero wchodzący do zawodu? Czym będzie się kierował młody nauczyciel rozpoczynający pracę, gdy zobaczy, że jego starszy kolega po prostu zostawił szkołę i poszedł „za chlebem”? Ja mogę zapewnić jedno: Związek Nauczycielstwa Polskiego będzie walczył o poprawę sytuacji oświaty, poprawę warunków pracy oraz wyższe wynagrodzenia nauczycieli oraz pracowników oświaty. Ostatni strajk pokazał, że jesteśmy naprawdę zdeterminowani, zjednoczeni i nie unikamy podejmowania odważnych i trudnych decyzji.
Społeczeństwo musi też zrozumieć, że nauczyciel nie pracuje dla siebie, on uczy, wychowuje, kształci młode pokolenie. Dlatego powinniśmy nauczyciela wspierać, pomagać mu, ale też odpowiednio wynagradzać i zapewnić dobre warunki pracy.
No i do każdego powinna dotrzeć prawda, że strażacy czy leśnicy nie wykształcą ucznia i nie przygotują go do dorosłego życia.
– To bardzo istotny problem. Wszystko, co działo się przed i w czasie ostatnich egzaminów, pokazało, że rząd nie cofa się przed żadnym rozwiązaniem. Nawet najbardziej antywychowawczym i absurdalnym jak kierowanie do przeprowadzania egzaminów policjantów, leśników i zakonnic. Pokazuje się, że nauczyciela może zastąpić praktycznie każdy. To fatalny przykład. W ten sposób rząd pokazał, jak instrumentalnie traktuje polską edukację.
ZAGROŻENIA: PODNIESIENIE PENSUM, LIKWIDACJA ŚREDNICH
Nie obawia się Pan, że w przyszłości może być jeszcze gorzej, a rząd uderzy w wynagrodzenia nauczycieli? Minister Piontkowski wyciągnął niedawno, wydawałoby się zarzucony, pomysł likwidacji pojęcia nauczycielskich średnich wynagrodzeń. Co z kolei doprowadziłoby do sytuacji, że nikt nie potrafiłby zagwarantować nauczycielom nawet dzisiejszych stawek.
– Zastanawia mnie obecna bierność samorządów. One w jakiejś mierze muszą wziąć na siebie ciężar sfinansowania podwyżek, które nie zostały zabezpieczone w subwencji oświatowej. Może rząd chce im to jakoś „zrekompensować”? Mówienie o likwidacji średnich to – moim zdaniem – gest wobec samorządów, ponieważ w ten sposób zlikwiduje się dodatki uzupełniające. Likwidacja średnich zdejmie też z samorządów obowiązek negocjowania wysokości dodatków. Wreszcie, rząd mówi o jakimś wzroście płac w przyszłości, ale unika konkretów, co – patrząc na ostatnie lata rządów – każe spodziewać się najgorszego. Czyli dyskusji o pensum.
Temat ten pojawił się podczas rozmów z rządem w czasie kwietniowego strajku.
– Tak. Nie bez powodu pojawiły się też informacje, że przedstawiciele koalicji rządzącej zastanawiają się, czy warto przywrócić na jakiś czas stary art. 88 Karty Nauczyciela, czyli prawo do wcześniejszej emerytury. Wątpię, by to się kiedykolwiek wydarzyło, ale nawet jeśli takie uprawnienia zostaną przywrócone, to ich zadaniem będzie usunięcie z rynku pracy kilkudziesięciu tysięcy nauczycieli po to, żeby ci, którzy zostaną, pracowali według wyższego pensum: 20-24 godziny, a być może nawet więcej godzin tygodniowo. Rząd chce uniknąć sytuacji, w której musiałby te dziesiątki tysięcy nauczycieli zwolnić w efekcie podniesienia pensum.
Wcześniejsza emerytura, owszem, pozwoliłaby odejść z rynku pracy nawet 100 tys. nauczycieli, w efekcie czego „uwolnione” zostaną miliony roboczogodzin, które trafią do tych pedagogów, którzy zostaną w zawodzie. Z zaoszczędzonych w ten sposób pieniędzy wypłacone zostaną podwyżki. To scenariusz, o którym mówiła była wicepremier Beata Szydło w czasie strajku: jeżeli zgodzicie się na zwiększenie pensum do 24 godzin, to będziecie więcej zarabiać. Ale to nie jest podwyżka.
Obrona średnich wynagrodzeń jest więc niezwykle istotna?
– Związek nie zgodzi się na ich likwidację. Nie godzimy się też na pozorowane ruchy polegające na przesuwaniu środków z jednej kieszeni do drugiej, bo od tego sytuacja materialna nauczycieli się nie poprawia. Związek nie zgodzi się na podniesienie pensum. Ponadto apeluję do nauczycieli o to, by rozważnie i wstrzemięźliwie podejmowali decyzje o swojej zawodowej przyszłości i odejściu na emeryturę. Jeżeli ktoś komuś obiecuje, że przejście na emeryturę pozwoli jednocześnie pracować, to nie jest to prawdą! Tak nie będzie. Odejście na emeryturę oznaczać będzie brak możliwości powrotu do szkoły.
(…)
To jest fragment wywiadu z prezesem ZNP – cały wywiad w Głosie Nauczycielskim nr 35 z 28 sierpnia br.