Staramy się nie oszczędzać, ale… Wiceszef Wydziału Oświaty w Poznaniu: Może nie będziemy już bogatym samorządem

Z Wiesławem Banasiem, zastępcą dyrektora Wydziału Oświaty Urzędu Miasta w Poznaniu oraz byłym dyrektorem gimnazjum, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Proszę uchylić rąbka tajemnicy: o czym rozmawiacie podczas cotygodniowych narad w wydziale oświaty?

– Omawiamy każdy miniony oraz nadchodzący tydzień naszej poznańskiej oświaty. Teraz musimy jak najszybciej podjąć decyzję o naborze na nowy rok szkolny 2020/2021, przydzielić limity oddziałów do poszczególnych szkół średnich z uwzględnieniem profili i zawodów. Musimy też zdecydować, co dalej z naborem do dwóch liceów, w których ze względu na niewielki nabór, pozostały jedynie pojedyncze oddziały.

Chcecie je zlikwidować?

– W 2017 r. Rada Miasta podjęła dwie uchwały w sprawie zamiaru likwidacji dwóch liceów po 2023 r. Należało uwzględnić sytuację demograficzną oraz tendencje związane z wyborem szkół przez uczniów. Po tym roku szkolnym w liceach nie będzie już uczniów z podwójnego rocznika. Obydwie szkoły znajdują się w zespołach szkół, więc same zespoły nie znikną z sieci placówek.

Z wygaszaniem szkół zawsze wiążą się zwolnienia. Co to oznacza dla nauczycieli i pracowników oświaty?

– Zwolnienia pewnie będą. Z roku na rok uczniów w szkołach ponadpodstawowych będzie mniej i z tego powodu niektóre umowy po prostu ulegną rozwiązaniu. Nie oznacza to jednak, że rynek edukacyjny miasta Poznania nie wchłonie nauczycieli tracących pracę w tych szkołach.

Likwidacja szkół to dla pracowników fatalna wiadomość. Ale skąd się wzięły w Poznaniu licea z małą liczbą oddziałów?

– Nigdy nie były to szkoły samodzielne, ich geneza sięga lat 90., kiedy mieliśmy w kraju boom na licea, młodzieży też było wówczas o wiele więcej. Szkoły zawodowe i technika traciły wtedy na popularności. Większość uczniów chciała uczyć się w liceach. Takie licea mają sens, kiedy dają uczniowi możliwość zdania matury i pójścia na studia, samo kończenie takiej szkoły wyłącznie w celu uzyskania średniego wykształcenia nie ma większego sensu. Dlatego już kolejny rok z rzędu będziemy zachęcać uczniów do wybierania szkół technicznych.

(…)

Doradcy zawodowi, psycholodzy, etycy, pedagodzy – to są te grupy, na których samorządy często oszczędzają…

– Staramy się nie oszczędzać. W każdej szkole zatrudniony jest psycholog i pedagog. Nie chcemy jednak, by to oni głównie zajmowali się doradztwem, mają mnóstwo pracy z młodzieżą. Lepiej by było, żeby doradcą zawodowym w szkole był ekspert na etacie. Oczywiście z tych godzin, które są do dyspozycji szkół, etatu skompletować nie można.

Ekspert będzie oczekiwał etatu i konkretnych pieniędzy na życie.

– Zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego chcemy pozyskać doradców zawodowych kształconych wyłącznie w tym kierunku, a nie nauczycieli przedmiotów, którzy przy okazji są doradcami zawodowymi i bardzo często uzupełniają w ten sposób swoje etaty. Dlatego konieczne są zmiany, trzeba zwiększyć nie tylko liczbę godzin doradztwa zawodowego, konieczne też będą – w ramach subwencji – dodatkowe środki na ten cel. To dla nas priorytet, bo wybór zawodu może się okazać wielką szansą dla ucznia, ale też dla gospodarki.

(…)

Zwiększenie liczby godzin dla doradców zawodowych wiązałoby się też z większymi kosztami. Samorząd ma z czego dołożyć?

– 244 mln zł dopłaciliśmy w ubiegłym roku do wszystkich wydatków związanych z publiczną oświatą. To są naprawdę duże pieniądze. Gdyby MEN przekazywało nam całość pieniędzy na pensje dla nauczycieli, to z pozostałymi wydatkami na oświatę poradzilibyśmy sobie znacznie lepiej. Mielibyśmy m.in. środki na wypłatę wyższych dodatków funkcyjnych, motywacyjnych itp.

I na zajęcia dodatkowe? W zeszłym roku zostały znacząco obcięte.

– W związku z malejącą subwencją liczba zajęć dodatkowych zmniejszyła się w przedszkolach i szkołach o połowę. Mamy nadzieję, że w nowym roku szkolnym 2020/2021 nie będziemy dokonywać kolejnych cięć jak w tym roku szkolnym. Ale na razie nie wiemy, czy będziemy mogli przeznaczyć na zajęcia dodatkowe więcej pieniędzy, czy zostawimy je na tym samym poziomie co teraz. Czekamy na to, co wyniknie z tegorocznego podziału subwencji. Czekamy z decyzjami. O wiele więcej będziemy wiedzieli na przełomie lutego i marca. Zobaczymy, jak zadziałał współczynnik związany z kryterium zamożności miast. To współczynnik w algorytmie podziału subwencji, który spowodował uszczuplenie nam jej o 6 proc. z tego względu, że jesteśmy bogatszym samorządem. Te pieniądze mają trafić do biedniejszych gmin. Już niedługo dowiemy się, jak to wpłynie na wysokość subwencji i o ile mniej pieniędzy na podwyżki dostaniemy.

Jak szacujecie? Wyliczenia na pewno są gotowe.

– Od stycznia tego roku na podwyżki wynagrodzeń dla nauczycieli potrzebujemy 69 mln zł. W zeszłym roku od września do grudnia wzrost wynagrodzeń pochłonął 23 mln zł, a subwencja wyniosła zaledwie 12 mln zł.

Ale sam Pan powiedział, że Poznań jest bogatym samorządem.

– Tak twierdzi resort edukacji. Ale biorąc pod uwagę, że do naszego budżetu wpłynie z podatków aż o 174 mln zł mniej, widać, że pieniędzy w budżecie miasta w tym roku będzie o wiele mniej. Być może nie będziemy już bogatym samorządem.

Dziękuję za rozmowę.

***

To jest fragment wywiadu z Głosu Nauczycielskiego nr 9 z 26 lutego br. Całość w wydaniu papierowym oraz w wydaniu elektronicznym: ewydanie.glos.pl

Fot. UM w Poznaniu