Uczniowie z „podwójnego rocznika” rezygnują z nauki w Warszawie, bo nie chcą się kształcić w ekstremalnych warunkach albo dostali się do szkół, które nie odpowiadają ich oczekiwaniom
– Młodzież, która rok czy dwa lata temu nie miałaby problemu, by dostać się do wymarzonej szkoły, teraz nie miała takiej możliwości – tak Renata Kaznowska, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialna za edukację, podsumowała tegoroczny nabór do szkół średnich w Warszawie. Ratusz przedstawił najnowsze dane na temat pierwszego etapu rekrutacji.
Podwójny rocznik, czyli uczniowie klas ósmych szkół podstawowych i klas trzecich gimnazjów, to ogromna, bo ok. 730 tys. grupa, która od września trafi do szkół średnich. Około 47 tys. z nich ubiegało się o miejsca w szkołach w Warszawie. Dla stolicy było to ogromne wyzwanie. – W ubiegłych latach do szkół średnich przyjmowaliśmy ok. 19 tys. uczniów, w tym roku w wyniku podwójnego rocznika potrzebowaliśmy 47 tys. miejsc. Udało nam się przygotować 45 tys. z czego ponad 2 tys. w ostatnim momencie, gdy przypisywaliśmy młodzież do poszczególnych szkół. To było dostawianie ławek, krzeseł, organizowanie dodatkowych oddziałów – mówiła Renata Kaznowska.
Warszawie ostatecznie udało się znaleźć miejsce dla każdego, kto chciał się kształcić w stolicy, ale to nie oznacza, że uczniowie i rodzice mogą czuć się zadowoleni. Szkoły, do których trafią, nie były bowiem tymi, o których marzyli. – Nie byliśmy w stanie podwoić oddziałów w najlepszych szkołach o ponad 1400 osób. To oznacza, że znakomici uczniowie z czerwonymi paskami w liczbie 1400 osób w tym roku „przesunęli się” trochę niżej, do placówek uznawanych za „średnie” – wyjaśniła wiceprezydent Warszawy. Automatycznie „zepchnęli” w ten sposób kolejne grupy uczniów do szkół, które nie odpowiadają ich aspiracjom. – Mówimy o setkach tysięcy dzieci w całej Polsce skrzywdzonych w efekcie reformy edukacji. Mówimy o upychaniu młodzieży w szkołach, to jest bardzo bolesne – przyznała Kaznowska. W stolicy szczególnie odczuło to 3173 kandydatów, którzy po I etapie rekrutacji nie dostali się do żadnej ze szkół.
Kolejni kandydaci byli na tyle niezadowolonych z placówek, w których mieliby się kształcić od września, że ostatecznie nie złożyli w nich dokumentów. Mowa o 3578 osobach. – Nie było problemu z branżówkami, technikami, poza tymi znakomitymi, żeby dostać się do szkół technicznych. Problem był z liceami, bo młodzież nie chciała słuchać Anny Zalewskiej i wybrała naukę w liceach, a nie w szkołach branżowych – oceniła Kaznowska.
Spośród kandydatów, którzy nie złożyli dokumentów do szkół w Warszawie, aż 2619 stanowią osoby rezygnujące ze swojego miejsca w stołecznych liceach. W tej liczbie aż 60 proc., czyli 1570 osób, pochodzi spoza Warszawy. Według władz stolicy, uczniowie ci też są ofiarami reformy. – Tak jak mogliśmy zrobić wszystko, by upchnąć dzieci w szkołach średnich, tak nie mogliśmy np. upchnąć łóżek w bursach. Ok. 500 osób odprawiliśmy z kwitkiem właśnie z burs – przyznała wiceprezydent Warszawy. Miasto było w stanie przygotować w bursach tylko 169 miejsc.
– Drugi powód jest taki, że młodzież będzie się musiała uczyć w szkołach do bardzo późnych godzin. Godzina 17.00 to minimum. Do tego dochodzą zajęcia dodatkowe. W niektórych szkołach nauka potrwa do godziny 19-20. Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby dziecko musiało dojeżdżać do szkoły do Warszawy i wracać do domu o 21-22. To ogromny dyskomfort. A następnego dnia musiało wstać o 4.00 rano, by zdążyć dojechać do szkoły na 7.00 rano. Nic dziwnego, że uczniowie zrezygnowali z nauki w stolicy – wyjaśniła wiceprezydent Warszawy.
Uczniowie ze stołecznym meldunkiem też nie będą mieli lekko. Szczególnie, jeśli mieszkają np. na Ursynowie, a dostali się do szkoły na Targówku. – To ok. 40 km. Upchnięcie uczniów w szkołach to żaden sukces – przyznała Kaznowska.
Efekt jest taki, że mimo początkowego oblężenia stołecznych szkół średnich, nadal jest w nich wolnych 3514 miejsc, w tym ok. 900 w liceach, w szkołach branżowych – ponad 700, a w technikach – prawie 1800.
– Problemem nie jest brak miejsc, ale to, że uczniowie nie dostaną się do tych szkół, do których chcieliby się dostać – stwierdziła Kaznowska.
– Samorząd stanął na wysokości zadania i znalazł wystarczającą liczbę miejsc w szkołach średnich. Brakuje jednak miejsc w szkołach, do których uczniowie szczególnie chcieliby się dostać. Pójdą więc do szkół, które nie ciszyły się dotąd powodzeniem, które do tej pory otwierały np. dwie klasy pierwsze, a teraz uruchomiły ich dwanaście – wyjaśniła Dorota Łoboda, przewodnicząca Komisji Edukacji Rady Miasta St. Warszawy. – My w ogóle nie powinniśmy zajmować się szukaniem krzeseł i sal, by gdzieś upchnąć uczniów! Reforma miała wyrównywać szanse edukacyjne, a stało się dokładnie odwrotnie – dodała.
Łoboda odpowiedziała też na zarzut stawiany rodzicom i uczniom przez niektórych polityków, że źle oszacowali swoje możliwości i aplikowali do nie tych szkół, do których mieli szansę się dostać. – Ósmoklasiści przecież nie mogli oszacować progu trudności w rekrutacji do poszczególnych szkół, bo nie mieli się z czym porównać, nie było historii, tych progów wcześniej dla takiej grupy uczniów po prostu nie było. W poprzednich latach progi były zupełnie inne. To nie wina rodziców czy dzieci – podkreśliła.
To nie koniec problemów z rekrutacją. Według wstępnych danych, na Mazowszu ok. 10 tys. uczniów wystąpiło o wgląd w swoje prace egzaminacyjne. Ratusz uważa, że zdecydowana większość z nich ubiega się o miejsce w stołecznym liceum. W sytuacji, gdy często o powodzeniu w rekrutacji decydowało 0,25 pkt., odwołania mogą wywołać duże perturbacje w tegorocznym naborze. – Może się okazać, że „zabawa” zacznie się od nowa – przyznała wiceprezydent Warszawy. – Te 10 tys. uczniów to olbrzymia niewiadoma – dodała.
(PS, GN)