To, co się dzieje, to jest szaleństwo. Już wiemy, że na pewno zabraknie nam pieniędzy na wynagrodzenia dla pracowników oświaty na dwa ostatnie miesiące tego roku.
Z Jakubem Jędrzejczakiem, wicestarostą radomszczańskim ds. oświaty, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Wystosowaliście apel do rządzących. Do jakich przemyśleń chcecie przymusić Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Finansów?
– Nasz przyjęty na sesji Rady Powiatu apel dotyczył dwóch spraw. Po pierwsze, zwracamy w nim uwagę na konieczność zwiększenia subwencji oświatowej do poziomu zapewniającego pokrycie całości wydatków ponoszonych przez powiat. Trzeba też pilnie rozważyć zmianę sposobu finansowania wynagrodzeń pracowników oświaty wraz z ich pochodnymi, czyli dodatkami, ponieważ obecny poziom subwencji nie gwarantuje już pokrycia tych pensji.
Ile brakuje?
– Na przykład do wyrównania do pensji minimalnej potrzebowaliśmy w szkołach 600 tys. zł. Ponadto brakuje nam jeszcze 9 mln zł, a są to braki wprost wynikające z regulacji i podwyżek wynagrodzeń. Boję się kolejnej, wrześniowej, podwyżki, bo już teraz wiemy, że będziemy musieli około 40-60 proc. do tego dopłacić, tak jak się stało w ubiegłym roku.
Jak kształtują się wydatki związane z oświatą w powiecie?
– Jako powiat nie mamy dochodów własnych, dysponujemy tylko tym, co dostajemy w formie subwencji, dotacji i środków celowych. W budżecie na poziomie 118 mln zł wydatki na oświatę i wychowanie stanowią łącznie niemal 60 mln zł, a subwencja to ponad 48 mln zł. To jest kwota, którą musimy rozdysponować między szkoły publiczne ponadpodstawowe i niepubliczne, bursę oraz ośrodek szkolno-wychowawczy i poradnię psychologiczno-pedagogiczną. Jeśli liczymy całość wydatków na ten rok, to nie ma już na czym ciąć i skąd wziąć.
(…)
Komu zabierzecie?
– Już w tym roku szkolnym musieliśmy zwiększyć liczebność klas do 34 uczniów.
Dużo.
– Bardzo dużo. A do tego jeszcze okazuje się, że to było niewystarczające.
Jak to niewystarczające? Co chce Pan przez to powiedzieć?
– Widząc, jak czarne chmury się nad nami zbierają i obawiając się, że będziemy musieli rezygnować z inwestycji, w czerwcu 2019 r. wysłaliśmy do MEN pismo dotyczące wysokości subwencji. W odpowiedzi, w jednym z akapitów, otrzymaliśmy sugestię, że to od organu prowadzącego zależy, jaka jest liczba szkół, oddziałów oraz liczba uczniów w poszczególnych szkołach i klasach.
Czyli wzrost liczby uczniów w klasach jest pokłosiem odpowiedzi MEN? Odczytał to Pan jako sugestię, by w ten sposób zaoszczędzić?
– To jest oczywiste, że im większa liczba uczniów w klasach, tym większe oszczędności. Druga rada w tym samym akapicie miała podobny wydźwięk, to znaczy, zasugerowano, abyśmy rozważali, z jakim stopniem awansu zawodowego nauczycieli zatrudniamy. W domyśle… lepiej zatrudnić tych „najtańszych”, czyli stażystów i kontraktowych.
Dał się Pan przekonać?
– Na razie obliczyłem, że gdybym chciał uniknąć tego dziewięciomilionowego deficytu, to przy średniej pensji rocznej najwyżej uposażonych musiałbym zwolnić 150 nauczycieli. Tyle tylko, że w jednym liceum kadra liczy 50 osób. A więc nawet gdybym zamknął dwie szkoły, to nadal mam deficyt, a pomijam już to, co stałoby się z uczniami.
Otrzymał Pan dwie rady. I co dalej?
– Z jednej z tych rad częściowo skorzystaliśmy, zwiększając liczbę uczniów w klasach, ale mieliśmy na uwadze nie tylko czynnik ekonomiczny, ale też dobro dzieci.
Dobro dzieci w tak licznych klasach?
– W innym wypadku w szkołach średnich zabrakłoby miejsc dla 200 uczniów. Każdego roku mieliśmy w roczniku 1 tys. uczniów, natomiast w wyniku podwójnego rocznika – ich liczba podwoiła się, wzrosła do 2 tys. W pewnym sensie upchnęliśmy ich dzięki zamianie magazynów i zaplecza na klasy. Udało się w ten sposób wygospodarować dziewięć takich pomieszczeń, a wydaliśmy na to własne środki w wysokości 300 tys. zł. Zależało nam, aby z niewielkiego liczącego 120 tys. mieszkańców powiatu dzieci nie wyjeżdżały. Ale… to oczywiście nie rozwiązało wszystkich problemów związanych z finansowaniem oświaty i od września roku szkolnego 2020/2021 trzeba będzie wprowadzić do klas po 38-40 uczniów.
To szaleństwo.
– Bo to, co się dzieje, to jest szaleństwo. Już wiemy, że na pewno zabraknie nam pieniędzy na wynagrodzenia dla pracowników oświaty na dwa ostatnie miesiące tego roku. Dlatego zdecydowaliśmy, że kontynuujemy w powiecie tylko dotychczasowe inwestycje. Rok do roku mieliśmy inwestycje na poziomie 11-17 mln zł, teraz spadną do ok. 3,8 mln zł. Dodatkowo tę oświatową lukę zbilansowaliśmy w ubiegłym roku kredytem w wysokości 4 mln zł, który będziemy spłacać przez 10 lat.
Z kredytu będziecie „wypłacać” pensje nauczycieli?
– Pośrednio, bo wzięcie tego kredytu przez nasz samorząd było spowodowane nierównowagą w finansowaniu szkół. Powtórzę: subwencja nie jest adekwatna do wzrostu kosztów wynagrodzeń.
Kiedy zapadnie decyzja, że będziecie tworzyć od września tego roku klasy 40-osobowe?
– Jeśli będzie taka potrzeba… Bo jakie mamy wyjście?
(…)
Cięcia, cięcia i jeszcze raz cięcia
– Podwyżki i większe stawki za wychowawstwo nauczycielom słusznie się należą, ale z pustego się nie naleje. Samorząd nie ma dodatkowych pieniędzy, żeby to udźwignąć. Dlatego część ludzi straci pracę. To będzie tragedia. Ucierpią na tym uczniowie i nauczyciele.
Dziękuję za rozmowę.
***
To jest fragment wywiadu z Głosu Nauczycielskiego nr 3 z 15 stycznia br. Całość – w wydaniu drukowanym i na ewydanie.glos.pl
Fot. Starostwo w Radomsku