Władze amerykańskiego stanu Kalifornia nie przebierają w środkach, żeby zdyscyplinować rodziców do tego, by ich dzieci uczestniczyły w zdalnych lekcjach. Jeśli dziecko nie będzie regularnie logowało się do systemu, grozi mu… więzienie. Podobnie zresztą jak rodzicom
Stacja CNN opisała historię Marka Mastrova z Lafayette w Kalifornii, który niedawno otrzymał list ze szkoły, do której uczęszcza jego syn. Ojciec dowiedział się, że siódmoklasista trzy razy opuścił zdalne zajęcia prowadzone na Zoomie. W sumie, chłopak nie był zalogowany przez 30 minut.
To wystarczyło, by jego ojciec otrzymał oficjalne pismo, że zgodnie z nowym prawem stanu Kalifornia, syn został uznany za wagarowicza. Z czym wiążą się poważne konsekwencje, także prawne.
– Może zostać uznany przez stan za wagarowicza i być aresztowany – oświadczył zszokowany Mastrov na antenie CNN.
W liście do Mastrova władze szkoły poinformowały, że po zaliczeniu ucznia do wagarowiczów okręg szkolny musi ich poinstruować, że rodzicom grozi odpowiedzialność przed sądem. No chyba, że zmuszą swojego syna do uczęszczania w zdalnych lekcjach. Syn natomiast może zostać aresztowany.
Betsy Balmat, dyrektorka szkoły, przypomniała o nowym prawie stanu Kalifornia nakładającym na władze placówki obowiązek sporządzenia specjalnego planu obecności uczniów na zdalnych lekcjach. W związku z czym, szkoła musi raportować władzom stanowym o frekwencji uczniów na e-lekcjach.
Szkoły stały się więc bezpośrednio odpowiedzialne za mobilizowanie uczniów do regularnej nauki zdalnej. I dlatego upominają rodziców, którzy mogą nie orientować się w stanowych przepisach.
Dziennikarze CNN przypomnieli, że Kalifornia od lat słynie z surowych przepisów wymierzonych w wagarowiczów. Rodzice uważają je wręcz za „skrajne i bezlitosne”. Kodeks karny Kalifornii przewiduje m.in. 2000 dolarów grzywny oraz rok więzienia dla rodziców, których dziecko opuści więcej niż 10 proc. zajęć w roku szkolnym (bez usprawiedliwienia).
Władze oświatowe skrupulatnie liczą „zaginionych uczniów”, którzy nie biorą udziału w zdalnych lekcjach, a na problemy odpowiada się nie tylko restrykcjami, ale też pomocą. W kalifornijskim okręgu szkolnym Robla (dzielnica Sacramento) problem ten dotyczy nawet co dziesiątego ucznia. Nauczyciele najpierw dzwonią do rodziców i wysyłają im informacje, potem pałeczkę przejmują dyrektorzy szkół, którzy próbują skontaktować się z rodzicami np. za pośrednictwem rodzeństwa, które uczestniczy w zajęciach. Jeśli to nie skutkuje, do pracy przystępują specjalne grupy pracowników socjalnych.
Ci ostatni powiedzieli CNN, że za absencją uczniów stoją problemy ich rodziców – bezrobocie, bieda, utrata mieszkania. Szacuje się, że aż 20 proc. uczniów z dzielnicy Robla nie ma własnego domu, a 90 proc. żyje poniżej federalnego poziomu ubóstwa.
Władze Robli najpierw więc zapewniły wszystkim uczniom sprzęt i internet do pracy zdalnej, a teraz wdrożyły program „poszukiwania uczniów”. Pracownicy opieki społecznej chodzą więc od adresu do adresu próbując ustalić, co się dzieje z każdym uczniem, z którym szkoła straciła kontakt. Czasami uczniowie nie uczestniczą w e-zajęciach z prozaicznych powodów, np. zgubionego kabla do komputera.
Dziennikarze CNN podkreślili, że to problem ogólnokrajowy. W Chicago „ubyło” w czasie zdalnej nauki ok. 15 tys. uczniów, a w Dallas – 13 tys. Absencja dotyczy głównie uczniów z biednych dzielnic i niezamożnych rodzin.
(PS, GN)