Wywiady Głosu. Gorzko o sytuacji nauczycieli akademickich. Prof. Arkadiusz Rojczyk: Grozi nam degradacja

Niskie pensje przekładają się np. na problemy z naborem doktorantów. Zostają nam pasjonaci, jak mój doktorant z USA, który był wziętym informatykiem. Zarabiał kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie, a teraz będzie w Polsce pisał doktorat. Fajne i romantyczne podejście, ale ilu ludzi w naszym kraju może sobie na coś takiego pozwolić? Nam grozi odpływ z polskich uczelni młodych naukowców.

Z prof. Arkadiuszem Rojczykiem, nauczycielem akademickim na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, specjalistą w zakresie przetwarzania mowy i fonetyki, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

Jak pracuje się na uczelni po kilku latach od wejścia w życie ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, zwanej ustawą 2.0? Jakie oceny zbiera ta reforma?

Nastroje na uczelniach nie są najlepsze. Mamy dwa główne problemy. Pierwszy to właśnie reforma szkolnictwa wyższego, która w swoim założeniu była dobra. Ja sam byłem jej zwolennikiem. Natomiast po odejściu ministra Gowina i po przetasowaniach w ministerstwach oraz połączeniu ich w jedno – Ministerstwo Edukacji i Nauki zaczęło się deformowanie tej reformy. Obecnie mamy horrendalny chaos. Nie wiemy, jakie strategie publikacyjne wprowadzać. Zaczęło się sztuczne manipulowanie punktacją czasopism.

Kto na tym traci, a kto zyskuje?

Od tego jest uzależniona ocena naszej pracy oraz kategoryzacja jednostek naukowych. Wraz z ustawą 2.0 wprowadzono tzw. prestiż czasopisma, czyli listę najlepszych i najczęściej cytowanych periodyków. To jest bardzo ważne z punktu widzenia rektora uczelni wyższej, bo od tego zależy pozycja uczelni. Trzeba wiedzieć, że w początkach reformy ta punktacja w miarę odzwierciedlała ten prestiż w świecie, czyli za publikację w najlepszych czasopismach, jak „Nature” i „Science”, miało się po 200 pkt. W czasopismach lokalnych, czyli krajowych, punktacja była znacznie niższa, np. po 40 czy 70 pkt za publikację. Obecnie, po ręcznych korektach w ministerstwie, mamy taką sytuację, że prestiżowe amerykańskie czasopismo specjalizujące się w problematyce akustyki mowy ma taką samą punktację jak czasopismo o zasięgu krajowym. Wszyscy na tym tracimy.

(…)

Od wielu lat środowisko akademickie próbuje przekonać decydentów, że podniesienie prestiżu nauki jest priorytetem. Co zostało z ustawy 2.0?

Z ustawy został szkielet, bo po zmianie ministra nastąpił nacisk środowisk, które uznały, że są poszkodowane przez umiędzynarodowienie nauki. Grano do nut narodowych, że cudze chwalicie, swego nie znacie, a minister krok po kroku zmieniał punktację. Żeby było jasne, w ustawie jest zapis, że minister zasięga opinii Komisji Ewaluacji Nauki, ale i tak sam decyduje. Czyli pyta o rekomendacje, ale potem nie musi ich uwzględniać.

I tak możemy mieć samodzielnych pracowników naukowych z habilitacją, którzy w bazach bibliometrycznych w ogóle nie funkcjonują.

Co wtedy z prestiżem naukowca?

To jest groteska. Powtórzmy – jeśli publikacja ukaże się na poziomie krajowym, kto spoza Polski o niej usłyszy? A będzie za to tyle samo punktów, co w czasopiśmie o międzynarodowym zasięgu. Jeśli ja robię badania, to niech Amerykanie, Brytyjczycy czy Holendrzy też się o tym dowiedzą. Dokonania w nauce przekładają się na ekonomię, inwestycje, szansę na granty europejskie oraz miejsce naszych uczelni w rankingu szanghajskim, na którym nam tak bardzo zależy. My nie możemy siedzieć w zaciszu swoich gabinetów i szukać łatwych rozwiązań, my musimy spotykać się z nauką na tym najwyższym pułapie.

Co jest tym drugim, głównym problemem w szkolnictwie wyższym?

Pensje. Minister wspomniał gdzieś mimochodem o jakichś 4 proc. podwyżki od października, ale przy takiej inflacji mówienie o wzroście pensji byłoby nadużyciem. Pensja profesora uczelni jest niższa niż średnia krajowa. Studia skończyłem w 2004 r. Potem habilitacja i doktorat. Na uczelni pracuję 18 lat. Publikuję w czasopismach o zasięgu międzynarodowym, uczestniczę w konferencjach międzynarodowych.

Byłem niedawno w Kanadzie, gdzie usłyszałem, że profesor taki jak ja zarabia ponad 13 tys. dolarów kanadyjskich miesięcznie. A ja mu na to, że zarabiam 1,5 tys. dol. kanadyjskich miesięcznie.

Mówię mu: zobacz, jak my w Polsce potrafimy, zrobimy niemal dziesięć razy taniej to samo, co wy.

I Pan się dziwi, że nie chcą Wam lepiej płacić…

(śmiech) Tak, tak. Dajemy radę. Jesteśmy bardzo zaradnymi ludźmi. Tylko że mój znajomy nie wierzy, że za taką pensję da się godnie żyć. W Kanadzie stypendium doktoranta jest wyższe niż moja pensja. W tym miejscu warto dodać, że władze uczelni ogólnie starają się nas podtrzymywać na duchu. Zdają sobie sprawę z sytuacji. Wysyłają nam maile o treści, że nasza praca to nie tylko zarobki, to również prestiż.

I podnosi Was to na duchu?

Może by podniosło, tylko nie wiem, gdzie ja mógłbym tym prestiżem zapłacić. Te maile to raczej pocieszenie: zobaczcie, wiadomo, że jest ciężko, ale pamiętajcie, że praca to nie tylko benzyna, jedzenie, woda i prąd. Ważne jest to, jak jesteście postrzegani przez społeczeństwo. To bardzo miłe, że o nas myślą, tylko że niskie pensje przekładają się np. na problemy z naborem doktorantów.

Zostają nam pasjonaci, jak mój doktorant z USA, który był wziętym informatykiem. Zarabiał kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie, a teraz będzie w Polsce pisał doktorat.

Fajne i romantyczne podejście, ale ilu ludzi w naszym kraju może sobie na coś takiego pozwolić? Nam grozi odpływ z polskich uczelni młodych naukowców. Jest bardzo prawdopodobne, że coraz większa grupa będzie wygrywać konkursy na uczelniach zagranicznych i wyjeżdżać.

A Pan? Czy pomyślał Pan: rzucę to wszystko?

Zbudowałem swoje laboratorium z grantów zewnętrznych, które wygrywałem, i jestem z nim emocjonalnie związany. Lubię to miejsce i moją pracę, ale coraz częściej tak sobie myślę: mam 41 lat, zarabiam poniżej średniej, znam ludzi na świecie, umiem wygrywać konkursy.

(…)

Czym grozi takie niedoinwestowanie?

Skończy się rekrutacja talentów. Słabi będą uczyć słabych. Polska nauka odklei się od świata. Kiedy tak rozmawiamy, mam wrażenie, że to jest wręcz nieuniknione. Bo proszę znaleźć doktoranta dla wydziału informatyki.

Najzdolniejszym na wejściu korporacja proponuje 15 tys. zł brutto, podczas gdy uczelnia mówi: a może wziąłby pan magister stypendium w wysokości 3 tys. zł.

Polskim uczelniom grozi degradacja?

W dłuższej perspektywie. Trochę próbowaliśmy temu zapobiec, bo reforma ministra Gowina nie była zła, premiowała tych najlepszych. Dawała nawet szansę, żeby ich lepiej wynagradzać. Teraz jak MEiN zrównało właściwie wszystkie publikacje, to każdy może dostać nagrodę. Wszyscy jesteśmy równi.

Komu nie zależy na rozwoju polskiej nauki i szkolnictwa wyższego?

Ja mam przekonanie, że wszystkim zależy na rozwoju polskiej nauki, tylko że podejście do pensji jest mało naukowe. Pracę na uczelni naprawdę da się lubić. Robisz badania, spotykasz się z ludźmi, współpracujesz i porównujesz badania z innymi w świecie. Nie mamy jednak prawa marzyć i mieć ambicji finansowych. Człowiek zaradny na rynku pracy raczej nie patrzy w naszą stronę.

Czy możemy mówić o kryzysie w nauce?

Mamy kryzys. Pojawiły się sygnały, że oto nie jesteśmy już w stanie być atrakcyjni dla zdolnych młodych potencjalnych doktorantów. Finansowo.

Jako naukowcy czujecie się przegrani?

Tak, i nawet nie wiemy, do kogo mieć pretensje. Pauperyzujemy się.

Nasza pensja realnie obniża się każdego roku o blisko 20 proc. Nie mamy siły nacisku. Nauczyciele ze szkół zawsze mi imponowali. Potrafili zawalczyć.

Środowisko akademickie jest raczej bierne, jeśli chodzi o walkę o swoje prawa. Napiszemy list protestacyjny, ale nie zbierzemy się w większej grupie, żeby pojechać do Warszawy. Nie potrafimy dociskać. Jesteśmy zakładnikami tego etosu profesora wycofanego i gardzącego materialną stroną życia. Nam nie wypada krzyczeć, domagać się głośno swoich praw. Dlatego nie wierzę już w znaczące zmiany zarobków wśród wykładowców. Zabrzmi to gorzko, ale nawet się nie łudzę.

Dziękuję za rozmowę.

***

Nr 29-30/20-27 lipca 2022

Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 29-30 z 20-27 lipca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl 

Fot. Archiwum prywatne