Jako dyrektor szkoły nie mogę sobie pozwolić na niepewność i nieprzemyślane decyzje. Wszystko może się zdarzyć, dlatego staramy się przewidzieć wszelakie możliwe scenariusze.
Z Małgorzatą Chełchowską, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 14 z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Armii Krajowej w Tychach, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
To chyba wielki stres otwierać szkołę w czasie pandemii. A może emocje już opadły, skoro rząd luzuje obostrzenia? Noszenie masek odbiera Pani jako zalecenie, obowiązek, a może… obowiązkowe zalecenie?
– Rzeczywiście, trudno się czasem rozeznać w tych przekazach. W szkole jednak musimy się trzymać wytycznych i logicznych rozwiązań. Jako dyrektor szkoły nie mogę sobie pozwolić na niepewność i nieprzemyślane decyzje. Wszystko może się zdarzyć, dlatego staramy się przewidzieć wszelakie możliwe scenariusze. Staramy się realistycznie podchodzić do naszej sytuacji, jednak i tak niektórzy rodzice odebrali to jako… straszenie.
Czego się wystraszyli?
– Wysłaliśmy rodzicom mailem wszystkie oświadczenia do podpisania. Ja ich rozumiem. Ale jeżeli ktoś musi dziecko wysłać do szkoły, to my z jednej strony robimy wszystko, żeby im to ułatwić, ale z drugiej – musimy przypominać o obowiązkach i odpowiedzialności. Wystarczy przecież, że jedno dziecko przyjdzie do szkoły zarażone i od razu nawet 150 osób może znaleźć się na kwarantannie. Momentalnie uruchomiona zostanie cała lawina zdarzeń – sanepid, lekarz, badania, testy, kwarantanna, zamknięcie szkoły itp. Myślę, że o tym trzeba mówić, rząd powinien przypominać, że to jest wielka odpowiedzialność zarówno szkoły, jak i rodziców.
(…)
Dotychczasowe zajęcia online się sprawdzają?
– W tej szczególnej sytuacji, w mojej ocenie, sprawdzają się bardzo dobrze. W ocenie rodziców również. Dostaję nawet maile w tej sprawie. Rodzice umieścili na Facebooku specjalne podziękowania dla naszych nauczycieli. Bardzo się z tego cieszymy, bo od samego początku robiliśmy wszystko, żeby nie były to zajęcia wyłącznie wysyłkowe, żeby dzieci mogły widzieć lub słyszeć nauczyciela, ale także aby rodzice nie byli tak obciążeni. Wypożyczyliśmy im prawie wszystkie nasze laptopy. Na pierwszej lekcji wychowawczej online w aplikacji Microsoft Teams mieliśmy 90-proc. frekwencję.
Jak organizacyjnie będzie to wyglądało w szkole?
– Codziennie przewidujemy co najmniej dwie godziny zegarowe online z przerwami. Zresztą już dawno zauważyliśmy, że lekcje się wydłużyły. Uczniowie często chcą jeszcze porozmawiać, poćwiczyć pisanie itp. Lekcje online nie kończą się równo z dzwonkiem. Zajęcia będą się rozpoczynać o 8.50. Po nich świetlica do ok. 16, ale w tym czasie dzieci będą mogły również wykonywać zadania. W pracę będzie zaangażowanych tylu nauczycieli, ilu mamy na danym poziomie nauczania, w tym nauczyciele wspomagający.
Jeden nauczyciel na grupę?
– Nie, bo wówczas musiałby być w szkole od 7 do 16. Nie ma takiej opcji. Na pewno będzie ich kilku. Muszą się zmieniać choćby ze względu na reżim sanitarny.
Słyszę w Pani głosie obawę.
– Najmniej martwię się o egzamin ósmoklasistów. Mamy jedną, mało liczną klasę. Natomiast boję się, że coś się zadzieje… Zresztą sama już nawet nie wiem, co, ponieważ trochę brakuje mi wyobraźni. Jest tyle niewiadomych. Dopiero zobaczymy, jakie mogą być problemy. Wolałabym, aby szkoła normalnie funkcjonowała i nie wyobrażam sobie zdalnej nauki w kontekście klas I od września, ale jestem optymistką i zakładam, że wrzesień w szkole będzie.
MEN zdecydowało o przedłużeniu lekcji zdalnych do 26 czerwca.
– To jest chyba dobra decyzja, bo jeżeli chodzi o poprzednie, to trochę się w tym wszystkim gubiliśmy. Zastanawiam się jedynie, jak mogłoby wyglądać zakończenie roku szkolnego. Mam nadzieję, że dowiemy się tego w najbliższym czasie. Oczywiście chcielibyśmy zobaczyć uczniów, ale mogłoby się to źle skończyć.
Czy w gronie pedagogicznym są nauczyciele 60+?
– Nie, ale mam nauczycieli wysokiego ryzyka, czyli osoby z poważnymi schorzeniami, które mają prawie 60 lat. Tu widzę trochę taki impas, nie wszystkich będziemy angażować w szkole do końca roku szkolnego. Tylko zdalnie. Mam nadzieję, że to się poukłada….
I nikt nie straci pracy?
– Na pewno nie z tego powodu. Absolutnie to nie wchodzi w grę.
Na koniec chcę zapytać, czy wybiera się Pani na truskawki?
– (śmiech) Po tych słowach ministra rolnictwa od razu przypomniały mi się lata 70., kiedy jeździło się na wykopki. Czyli skoro jest nam za dobrze, to do pola z nami wszystkimi … Oj, chyba komuś się zamarzył powrót do tamtych czasów.
Dziękuję za rozmowę.
***
To jest fragment wywiadu z Głosu Nauczycielskiego nr 23-24 z 3-10 czerwca br. Pełna wersja – w wydaniu drukowanym oraz elektronicznych (ewydanie.glos.pl)
Fot. Archiwum prywatne