Osobiście żadnego wsparcia z MEN nie czuję, tylko życzeniowość. Urzędnicy powinni dziękować dyrektorom i nauczycielom, bo sami poza wydaniem wytycznych, które nie są podstawą prawną, nic nie zrobili. Szkoły jak zwykle muszą sobie radzić same. Zapisaliśmy w regulaminie naszej szkoły konieczność przestrzeganie pewnych zasad bezpieczeństwa. Temperatury uczniom nie mierzymy, chyba że pojawi się jakieś uzasadnione podejrzenie, ale to znajduje się w gestii szkolnej pielęgniarki. Noszenie maseczek zalecamy szczególnie w przestrzeniach wspólnych. Jednak nie ma podstawy prawnej by tego wymagać.
Z Jackiem Rudnikiem, wicedyrektorem w Szkole Podstawowej nr 11 im. Henryka Sienkiewicza w Puławach, członkiem zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, rozmawia Jarosław Karpiński
Mija drugi tydzień od rozpoczęcia roku szkolnego. Czy zapewnienie bezpieczeństwa w Pana szkole było, a może nadal jest dużym wyzwaniem?
– Oczywiście zapewnianie bezpieczeństwa nie odbywa się bezproblemowo. Musieliśmy włożyć dużo wysiłku żeby wszystko przemyśleć, zaplanować, a szkołę odpowiednio przygotować na rozpoczęcie roku. I tak wszystkich wytycznych, zaleceń sanitarnych przedłożonych przez MEN, MZ i GIS nie jesteśmy w stanie spełnić. Szkoła, w której pracuję jest duża, liczy 891 uczniów, ma 130 pracowników. Natomiast udało się nam naukę zorganizować w ten sposób, że zerówki i klasy I-III mają danego dnia lekcje w tych samych salach. Nie muszą się przenosić do innych pomieszczeń.
Wprowadziliśmy oczywiście przerwy na wietrzenie sal, a wychowawcy pilnują uczniów w trakcie tych przerw. Funkcjonuje system bezdzwonkowy co daje pewną swobodę wychowawcom. Nie udało się wprowadzić podobnych rozwiązań w klasach starszych ponieważ mamy za mało sal. Ale przyjęliśmy taka zasadę, że wszyscy nauczyciele dyżurują, nie ma harmonogramu, tak jak to było wcześniej. Po zakończonej lekcji nauczyciel wyprowadza klasę przed salę i zaprowadza do kolejnej, po czym wraca na swoje stanowisko pracy.
Proszę wymienić główne problemy z jakimi zderzają się dyrekcja i nauczyciele? Mają Państwo np. problem z rodzicami, którzy nie chcą by ich dzieci stosowały się do reżimu sanitarnego?
– Rodziców w ogóle nie wpuszczamy na teren szkoły. Pozostawiają dzieci przed budynkiem. Są osobne wejścia dla uczniów z podziałem na klasy I-V oraz VI-VIII. Dzieci są odbierane przez pracowników administracji i obsługi, przechodzą dezynfekcję. Młodsze dzieci czekają na wychowawców w szatni, a potem razem udają się do sal lekcyjnych. Na początku był problem z najmłodszymi dziećmi, które nie znały szkoły, a rodzicom nie było łatwo rozstać się z nimi przed wejściem do budynku. Rodzice szybko przyzwyczaili się jednak do tego, że zostają przed drzwiami.
Nadal jest jednak problem z odbieraniem dzieci. Część uczniów korzysta z opieki świetlicowej, część nie korzysta. Rodzice muszą nieraz poczekać 5-10 minut na dziecko, więc niektórzy trochę narzekają na te niedogodności. Z biegiem czasu powinno się to unormować.
Spory kłopot jest natomiast z obsługą szkoły zaangażowaną do sprzątania sal i korytarzy po zajęciach, bo po prostu brakuje rąk do pracy. Dużym wyzwaniem są też obiady wydawane w systemie ciągłym. Wcześniej mieliśmy dwie długie przerwy, w tej chwili przerwy trwają tylko po 10 minut. Uczniowie wychodzą wiec z niektórych lekcji by móc zjeść obiad. Inaczej nie da się tego zorganizować, bo stołówka wydaje kilkaset obiadów dziennie.
Dyrektorzy w całej Polsce w ostatnich tygodniach dokładali starań, by w szkołach i przedszkolach było bezpiecznie. W takiej sytuacji ważne jest, by mieli wsparcie władz dla swoich działań. Zwłaszcza, że część rodziców kontestuje zasady sanitarne w szkołach. Czy Pan jako dyrektor odczuwa jakieś wsparcie ze strony MEN? Czy te wskazówki płynące z ust ministra Piontkowskiego na codziennych konferencjach prasowych są użyteczne?
– Osobiście żadnego wsparcia z MEN nie czuję, tylko życzeniowość. Urzędnicy powinni dziękować dyrektorom i nauczycielom, bo sami poza wydaniem wytycznych, które nie są podstawą prawną, nic nie zrobili. Szkoły jak zwykle muszą sobie radzić same. Zapisaliśmy w regulaminie naszej szkoły konieczność przestrzeganie pewnych zasad bezpieczeństwa. Temperatury uczniom nie mierzymy, chyba że pojawi się jakieś uzasadnione podejrzenie, ale to znajduje się w gestii szkolnej pielęgniarki. Noszenie maseczek zalecamy szczególnie w przestrzeniach wspólnych. Jednak nie ma podstawy prawnej by tego wymagać.
Szef MEN przekonuje, że nie ma problemów ze stacjonarnym nauczaniem. Dodaje, że 150 placówek, które według stanu na 10 września br. prowadzą zajęcia w trybie zdalnym lub mieszanym to poniżej 0,01 proc. wszystkich. Według MEN szkoły nie są poważnym ogniskiem przenoszenia zakażeń.
– Na razie tych szkół, które przeszły na pozastacjonarny tryb nauczania jest faktycznie niewiele, pogoda nam sprzyja, co ma zapewne wpływ na ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa. Ale zobaczymy co się będzie działo gdy wejdziemy w sezon grypowy? Pojawią się słoty jesienne i tych infekcji i zachorowań może być więcej, trudno będzie też odróżnić grypę od koronawirusa. Duży problem może się więc pojawić już za kilka tygodni czy miesięcy.
A w szerszej perspektywie pojawi się też zapewne kłopot z egzaminem ósmoklasisty. Podstawa programowa jest przeładowana, od marca MEN nie zrobiło nic by ją odchudzić, lekcje odbywają się w warunkach pandemii, a ósmoklasiści będą zdawać egzamin z całej podstawy i bez żadnej taryfy ulgowej. Wyniki przyszłorocznych egzaminów mogą bardzo negatywnie zaskoczyć.
Dziękuję za rozmowę