W październikowym numerze Głosu Nauczycielskiego z 1919 r. znalazła się notatka, która z pewnością i dziś zelektryzowałaby czytelników: „Inspektorzy szkolni okręgowi jako szerzyciele anarchii”. Skąd taki tytuł?
„Przez całe dziesiątki lat za czasów austriacko-galicyjskich przywykli byli inspektorzy szkolni okręgowi do takiej samowoli w stosunku do nauczycieli, do takiej bezkarności za wszelakie nadużycia urzędowe, że dzisiaj żadną miarą pogodzić się nie mogą z nowym duchem czasu” – wyjaśniała redakcja.
Oto przykład z powiatu nowosądeckiego. Z końcem kwietnia 1918 r. został zwolniony z wojska nauczyciel Ludwik Szymański, który natychmiast stawił się u inspektora szkolnego Barbackiego z prośbą o przyjęcie do pracy.
Inspektor polecił nauczycielowi, aby wrócił do szkoły, w której pracował przed powołaniem do wojska, to jest w Roztoce-Brzezinach. Ale tam z powodu wojny zajęcia jeszcze się nie odbywały. Była to pierwsza złośliwość inspektora…
Nauczyciel poprosił więc o przeniesienie do innej miejscowości. I wtedy inspektor oświadczył, iż skoro Szymański opuścił samowolnie (!) posadę w Roztoce-Brzezinach, to zatrzymuje mu pensję „i że go więcej za nauczyciela nie uważa”. Ludwik Szymański wniósł więc skargę do Rady Szkolnej Krajowej. I zagroził sądem za doprowadzenie go do ruiny, ale inspektor postawił na swoim i zawiadomił Szymańskiego pismem z 6 lutego 1919 r., że uchwałą Rady Szkolnej Okręgowej został on 1 maja 1918 r. zwolniony z posady nauczycielskiej w powiecie nowosądeckim. Nauczyciel odwołał się więc do Rady Szkolnej Krajowej, która „zbadawszy rzecz dokładnie, przyznaje mu reskryptem z d. 8 lipca 1919 r. zwrot nieprawnie zatrzymanych poborów od 1 maja 1918 r. do 31 lipca 1919 r. i zarazem mianuje go nauczycielem w Radomyślu Wielkim”.
Ale Barbacki udawał, że o niczym nie wie. Nauczyciel więc ponownie zwrócił się o interwencję do Rady Szkolnej Krajowej, która zmusiła nowosądeckiego inspektora do zaakceptowania decyzji.
I na koniec Głos zadaje wcale nie retoryczne pytanie: „Czyż
może być coś potworniejszego
na polu wychowania publicznego jak to, że ci, którzy powołani są przewodniczyć nauczycielstwu w pracy wychowawczej i dawać przykład karności i poszanowania prawa – stają się czynnikami anarchii?”.
Model austriackiego lub pruskiego urzędnika wciąż był żywy w niepodległej Polsce. W marcowym numerze Głosu z 1920 r. ukazała się notatka: „Na zjeździe powiatowym związkowego nauczycielstwa odbytym w Jaśle w dniu 28 września 1919 r. (…) powzięto uchwałę, aby wysłać delegację do nowo mianowanego starosty tudzież do inspektora szkolnego z prośbą o uwzględnienie wyszczególnionych i uzasadnionych postulatów nauczycielstwa. (…) Cóż atoli nastąpiło? Oto Rada Szkolna Okręgowa – jak przypuszczać można, na żądanie inspektora – wydała okólnik, którym wzywa nauczycieli, aby do trzech dni odpowiedzieli, czy w rzeczonym zjeździe powiatowym brali udział i czy głosowali za jego uchwałami”.
Redakcja nazywa rzecz po imieniu: „Jest to niebywały zamach na obywatelskie prawa nauczycieli, przypominający praktyki carskiej żandarmerii lub średniowiecznej inkwizycji”.
Głos w numerze 5-6 z 15-31 marca 1922 r. pisał, że pewien inspektor, przeniesiony z Galicji do powiatu garwolińskiego, „wprowadził do użytku szkół księgę główną uczniów (tzw. katalog) z wykazem stopni nauki, roku, metryki, zachowania się, pilności, postępu w nauce” itd. „Nie w tym zło, że tak drobiazgową księgę trzeba prowadzić, lecz w tym, że przy każdym szczególe znajduje się umieszczony w nawiasach paragraf cesarsko-królewskiego >>Regulaminu<< lub >>Dziennika ustaw i rozporządzeń krajowych<<. (…) Przecieramy oczy i nie wierzymy” – informowało nasze czasopismo.
Utrudnianie życia nauczycielom w złośliwy sposób było specjalnością wielu inspektorów. Niejaki Zontek z Chrzanowa udzielił nauczycielowi urlopu na zdanie egzaminów zawodowych, lecz po egzaminie pisemnym i przed ustnym urlop cofnął z powodu „braku warunków ustawowych”.
Było to zjawisko powszechne. Dlatego Głos nr 13 z 15 września 1922 r. przyznał: „Coraz częściej przychodzi nam notować
objawy złego traktowania i brutalności
ze strony inspektorów w stosunku do nauczycielstwa. (…) Władze utożsamiają najczęściej kapralskie wybryki inspektora z jego gorliwością i za tę cenę dopuszczają do wytwarzania najbardziej niepożądanych rezultatów, to jest do ciągłych zatargów i stałego niepokoju w rejonie takiego brutala”.
Głos również nie wybaczał inspektorom, którzy namawiali nauczycieli do występowania ze Związku jak organizacji zbyt lewicowej. Na tej liście znalazł się inspektor Błoński w Buczaczu (GN nr 15-16 z 31 października 1924 r.).
A inspektor w Lubartowie Bronisław Chłopicki niczym się nie krępował i wydał okólnik zachęcający nauczycieli do utworzenia w Lubartowie Stowarzyszenia Chrześcijańsko-Narodowego (GN nr 18-19 z 30 listopada 1925 r.).
Styl dawnych urzędników c.k. reprezentował niejaki Masłowski, inspektor w Dąbrowie koło Tarnowa. „Traktuje on nauczycielstwo na konferencjach powiatowych w sposób przykry >>po ekonomsku<<. (…) Pan inspektor nakazuje posłuch, nie pozwala mówić, odbiera głos i sprawa skończona” – tak przedstawiał inspektora Głos nr 2 z 9 stycznia 1927 r.
Niebywałym okrucieństwem wobec nauczycieli odznaczał się inspektor Peche z Radomska. Ognisko Związku zaprosiło Pechego na posiedzenie w nadziei dojścia do porozumienia. Przyszedł. Członków zarządu ogniska, którzy zabrali głos na spotkaniu, nazwał „przeklętą piątką”. „O żadnym porozumieniu mowy być nie może, owszem, będzie jeszcze gorzej” – zapowiedział.
Sylwetki takich inspektorów satrapów prezentował Głos nieustannie. Ich działania przynosiły często jednak skutek odwrotny od zamierzonego. Bo prześladowani i krzywdzeni nauczyciele zasilali szeregi Związku.
Witold Salański
Artykuł pochodzi z Głosu Nauczycielskiego nr 31-32 z 4-11 sierpnia br. Głos jest dostępny w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)
Więcej publikacji poświęconych historii polskiej szkoły oraz Związku Nauczycielstwa Polskiego można znaleźć w naszym serwisie:
https://glos.pl/tag/nasza-historia