W szkole pracuje tylu doświadczonych nauczycieli, że nie czekamy na to, co zrobi system, bo najczęściej nie robi nic. A jeżeli nawet cokolwiek robi, to niewiarygodnie rzadko dostrzega szkoły specjalne. Sami organizujemy pomoc dla dzieci, bo jakbyśmy czekali na to, co zrobi centrala, to do dzisiaj w polskich szkołach nie byłoby żadnego dziecka z Ukrainy. Sami musimy sobie pomóc. Nauczyliśmy się tego przez lata pracy.
Z Iwoną Pasznicką-Longą, psychologiem, oligofrenopedagogiem oraz dyrektorem Zespołu Szkół Specjalnych nr 4 w Krakowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Czy uczniowie niepełnosprawni z Ukrainy trafiają do szkół specjalnych? Nie znalazłam takich danych w materiałach MEiN.
– Mogę powiedzieć tylko o swojej szkole. Przyjęłam piątkę dzieci z Ukrainy. Nie ma dnia, żeby nie dzwoniła mama ukraińskiego dziecka lub ktoś, u kogo aktualnie mieszkają uchodźcy. Nie jesteśmy jednak w stanie, z racji ograniczeń, przyjąć do szkoły wszystkich dzieci. Te ograniczenia w szkole specjalnej są dużo większe niż w ogólnodostępnej. Brakuje miejsc, a nie ma dnia bez telefonu. Od drzwi odbijają się również rodzice, którzy chcą posłać dzieci do przedszkola.
Jest mi przykro, że muszę im odmawiać, dlatego czasami zapraszam rodziców do swojego gabinetu i wydzwaniam po publicznych przedszkolach specjalnych w Krakowie. Bez skutku, bo tam miejsc też nie ma.
MEiN znowelizował rozporządzenie w sprawie szczegółowej organizacji publicznych szkół i przedszkoli, określając liczbę dzieci ukraińskich w oddziałach. Czy ktoś pomyślał o szkołach specjalnych?
– Zostaliśmy ujęci dopiero w późniejszym rozporządzeniu z 21 marca br., które mówi o opiece, wychowaniu i organizacji nauczania dzieci będących obywatelami Ukrainy. Pomyślano o nas w drugim rzucie. We wcześniejszych regulacjach nie było słowa na temat szkół specjalnych. Dlatego niemal od początku prowadziłam rozmowy z Wydziałem Edukacji Miasta Krakowa, by tak jak w szkołach ogólnodostępnych, także w szkołach specjalnych otworzyć oddziały przygotowawcze. Opracowałam innowację pedagogiczno-organizacyjną dotyczącą takiego rozwiązania. Uważam, że takie oddziały sprawdziłyby się u nas nawet lepiej niż w szkołach ogólnodostępnych.
Przychodzą do nas dzieci z różnymi zaburzeniami, o których nic nie wiemy. W przypadku polskich dzieci mamy całą teczkę dokumentów, natomiast w przypadku dziecka z Ukrainy jego historia jest niedostępna. Sami takiej diagnozy nie zrobimy.
Co się stało z tą innowacją pedagogiczną? Skoro nie ma w szkole miejsc, to domyślam się, że nie została wdrożona?
– Władze Krakowa były przychylne, ale ponieważ prawo oświatowe tego nie przewidywało, samorząd skierował zapytanie do ministerstwa edukacji. Chodziło o to, by ukraińskie dzieci były w oddziałach przygotowawczych do końca roku szkolnego pod okiem nauczyciela oligofrenopedagoga. Prowadziłby z nimi zajęcia ogólnorozwojowe, równocześnie obserwując, jak dziecko funkcjonuje, żeby od września można było je umieścić we właściwym oddziale.
Jaka odpowiedź przyszła z MEiN?
– Ministerstwo Edukacji i Nauki odpowiedziało, że nie przewiduje takich oddziałów w szkołach specjalnych. Nie powstały. Tymczasem rozporządzenie o organizacji pracy szkół i przedszkoli mówi, że każdy oddział może być zwiększony o dwoje dzieci z Ukrainy. To oznacza, że wrzucamy je w środowisko, którego nie znają. Mimo najlepszych chęci nauczycieli i specjalistów, którzy prowadzą z nimi zajęcia, te dzieci mają duże trudności z odnalezieniem się. Pojawiają się u nich dodatkowe zaburzenia zachowania.
Inne niż te związane z traumą wojenną?
– Dzieci nie rozumieją sytuacji, w której się znalazły. Najczęściej ich reakcją są zachowania agresywne albo autoagresywne. Bardzo często dziecko nie umie inaczej wyrazić niepokoju i lęku, jak poprzez bicie, a nawet uderzanie głową w ścianę. Mamy w tej chwili dziecko autystyczne z Ukrainy, które tak reaguje. Ono nie jest w stanie poradzić sobie z emocjami.
Tragiczne.
– Takie problemy są specyfiką szkół specjalnych. Zanim zaczniemy z dzieckiem pracować, pomagać mu, musimy je poznać. Naszą rolą jest bazować na tym, co ono umie, a następnie to rozwijać. W przypadku dzieci z Ukrainy czasami trudno jest nam dowiedzieć się, zaobserwować, co potrafią, bo ich zachowania są mocno zaburzone z powodu zmiany sytuacji. Przeżywamy trudne chwile.
(…)
Skoro nie udało się w szkole otworzyć oddziałów przygotowawczych, to do jakich klas zostały przyporządkowane te dzieci?
– Ministerstwo wydało rozporządzenie o liczbie dzieci z Ukrainy, które można dodatkowo przypisać do klasy. W tym rozporządzeniu są tylko liczby, nie wzięto pod uwagę specyfiki szkół specjalnych. W szkole ogólnodostępnej jest często po ok. 25 uczniów, w naszej maksymalnie dziesięcioro, a w klasie autystycznej nie więcej niż czworo. Jeśli do czwórki dzieci autystycznych, a jest to dominujące zaburzenie, z jakim przychodzą do nas dzieci z Ukrainy, dopiszemy kolejnych dwoje, to mamy nagle o 50 proc. uczniów więcej.
Powstała w szkole grupa z szóstką dzieci autystycznych?
– Nie mogłam się na to zgodzić. Uczciwie mówię rodzicom, że przy czwórce dzieci autystycznych w klasie nie mogę dopisać kolejnych. Dopisujemy je do klas, w których jest najwyżej dwoje lub troje dzieci z autyzmem. Mówię rodzicom, że nie mam miejsca, bo szkoła specjalna nie polega na przechowywaniu dzieci, tylko na nauce i wychowaniu oraz pracy terapeutycznej.
Czy w szkole są jeszcze jakiekolwiek wolne miejsca?
– Mam jeszcze kilka miejsc w klasach dla dzieci z lekką niepełnosprawnością. Nie jest to jednak jedyny problem. W wielu placówkach do klas autystycznych są kolejki polskich dzieci. Sytuacja jest w tej chwili taka, że nie przyjmujemy ich już z braku miejsc. Kiedy weszło w życie rozporządzenie zwiększające liczebność oddziałów, rodzice polskich dzieci pytali: dlaczego nie przyjmujecie naszych? Usłyszałam od nich, że skoro można zwiększyć liczebność oddziałów, to proszą, żeby przyjąć ich dzieci.
I co Pani zrobiła?
– Zadzwoniłam do MEiN z pytaniem, czy mogę przyjąć te dzieci. Ministerstwo odpowiedziało, że nie ma takiej możliwości, ponieważ w samej nazwie rozporządzenia jest napisane, że dotyczy ono dzieci z Ukrainy. Musiałam o tym poinformować rodziców, bo czas oczekiwanie na wolne miejsca się wydłuża. Cała ta sprawa powoduje niesnaski.
Te dwie decyzje MEiN, czyli odmowa w sprawie uruchomienia oddziałów przygotowawczych w szkołach specjalnych oraz wspomniane rozporządzenie, spowodowały, że jeśli w ogóle pojawią się wolne miejsca, to w pierwszej kolejności będziemy przyjmować dzieci ukraińskie.
Jakie są szanse na specjalistyczną diagnozę dzieci z Ukrainy?
– Obecnie wysyłam rodziców z dzieckiem do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Z dokumentami czy bez. W poradni mają pierwszeństwo uzyskania takiego orzeczenia. Jednak w sytuacji, gdy 99 proc. dzieci nie zna języka polskiego, mają różne zaburzenia, w tym intelektualne, możliwości ich przebadania są prawie żadne. Kto miałby to zrobić? Nie każda poradnia ma psychologa z Ukrainy. Poza tym poradnie nie mają narzędzi do zdiagnozowania ukraińskich dzieci, dlatego wysyłają dokumentację przedstawioną przez rodziców do tłumacza a następnie wpisują to wszystko w polskie druki. Tak powstaje orzeczenie. Na dłuższą metę nie da się tego tak prowadzić.
(…)
Czy system edukacji przygotowuje się już na wrzesień?
– Szkoły same się przygotowują. W szkole pracuje tylu doświadczonych nauczycieli, że nie czekamy na to, co zrobi system, bo najczęściej nie robi nic. A jeżeli nawet cokolwiek robi, to niewiarygodnie rzadko dostrzega szkoły specjalne. Sami organizujemy pomoc dla dzieci, bo jakbyśmy czekali na to, co zrobi centrala, to do dzisiaj w polskich szkołach nie byłoby żadnego dziecka z Ukrainy. Sami musimy sobie pomóc. Nauczyliśmy się tego przez lata pracy.
Dziękuję za rozmowę.
***
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 17-18 z 27 kwietnia – 4 maja br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne
Zapraszamy do głosowania w naszej ankiecie: