Oferujemy pomoc na miarę naszych możliwości. Może i są przepisy, które dają możliwość zwiększenia liczby dzieci w oddziale, ale w szkole specjalnej nie można tego naginać na siłę. Dokładanie uczniów niczego nie rozwiązuje. Musimy pamiętać o tym, że każde dziecko jest inne, każde wymaga zindywidualizowanej opieki.
Z Sebastianem Zielińskim, dyrektorem Zespołu Szkół Specjalnych nr 2 w Łodzi, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Miliony ludzi wydostały się z Ukrainy, w tym wiele dzieci, które są niepełnosprawne. Jak zapewnić im pomoc?
– Ten rok szkolny był ciężki pod tym względem, a o tym, jak będzie od września, nie mamy pojęcia. W tej chwili mamy już obłożone wszystkie miejsca. Czy będziemy mogli jeszcze kogoś przyjąć? Wszystko będzie zależało od tego, czy powstaną dodatkowe oddziały. Tych, które mamy, nie da się na siłę powiększać. Musimy brać pod uwagę wszystkie czynniki, także ten związany z bezpieczeństwem dzieci. Tak było i przez ostatnie miesiące roku szkolnego, kiedy przyjmowaliśmy uczniów niepełnosprawnych z Ukrainy.
Zostali po prostu przyjęci na wolne miejsca w już istniejących oddziałach. Dzieci przyjmowaliśmy bez orzeczeń, bo nie było innego wyjścia. Natomiast sami wypracowaliśmy szybką ścieżkę dokonywania diagnozy, w tym przygotowania orzeczeń w poradni psychologiczno-pedagogicznej.
Na czym polegała ta szybka ścieżka?
– Każdy rodzic z Ukrainy mógł od razu w szkole wypełnić druki i dokumenty, takie jak w poradni. Odbierał je pracownik poradni i wchodził na zajęcia, gdzie obserwował, jak funkcjonuje dziecko. W ciągu ustawowego terminu, czyli tych 30 dni, orzeczenie było gotowe. Problem jest duży, bo w przypadku dzieci niepełnosprawnych z Ukrainy komunikacja z nimi jest utrudniona. Z ich rodzicami często rozmawiamy z pomocą translatora w telefonie, ale większość dzieci, które przyjęliśmy do szkoły, nie komunikuje się werbalnie.
Szkole udało się znaleźć do pomocy asystentów z językiem ukraińskim?
– Zatrudniliśmy jedną osobę w porozumieniu z powiatowym urzędem pracy. Asystentka jest łącznikiem między dzieckiem a nami, ale także między rodzicem a szkołą. Wspiera rodziców. Niestety, nie włada biegle językiem polskim, co stanowi dla nas dodatkową trudność. Kiedy szukaliśmy wśród Ukraińców osoby do pomocy, w bazie powiatowego urzędu pracy nie było nikogo z dobrą znajomością polskiego. Nasza asystentka próbuje jednak nauczyć się języka jak najlepiej.
Czy w tych warunkach udało się zaoferować pomoc adekwatną do potrzeb?
– Oferujemy pomoc na miarę naszych możliwości. Może i są przepisy, które dają możliwość zwiększenia liczby dzieci w oddziale, ale w szkole specjalnej nie można tego naginać na siłę. Dokładanie uczniów niczego nie rozwiązuje. Musimy pamiętać o tym, że każde dziecko jest inne, każde wymaga zindywidualizowanej opieki. To są często dzieci z wielorakimi niepełnosprawnościami, ze sprzężeniami, np. autyzm, niedosłyszenie, niepełnosprawność ruchowa u jednego dziecka.
Każde z nich wymaga oddzielnego podejścia, oddzielnych pomocy dydaktycznych, które są kosztowne. Na nauczycielach spoczywa jeszcze więcej obowiązków, ale bez gratyfikacji.
Czy liczba dzieci się zmienia? Jak duża jest rotacja?
– Teraz mamy pięcioro dzieci z Ukrainy, a w ciągu mijającego roku szkolnego dołączyło do nas również bardzo wiele dzieci polskich. I tak jak mówiłem, jako placówka specjalna mamy ograniczone możliwości, jeśli chodzi o liczebność dzieci w oddziałach. Jeżeli są to dzieci z autyzmem, to w oddziale może ich być od dwojga do czworga, w przypadku dzieci z różnymi sprzężeniami najwyżej pięcioro. Nie mogę ot tak sobie dopisać kolejnych, jak to zapisano w nowelizacji rozporządzenia w marcu br.
To wszystko musi być przemyślane. Nawet dzieci z Ukrainy zostały przyjęte w ramach porozumienia z nauczycielem wychowawcą, który musiał zdecydować, czy może wziąć na siebie dodatkową odpowiedzialność.
Jak przebiegało takie przyjęcie do szkoły?
– Sytuacje były różne. Zdarzyło się, że przyszła matka, mówiła, że jest z Mariupola, błagała o pomoc, a my w pierwszej chwili mogliśmy zapewnić wsparcie psychologiczne, pedagogiczne i dać dziecku ciepły posiłek. Dopiero po tym etapie można było myśleć o pomocy, np. przy załatwieniu formalności związanych z dofinansowaniem do posiłków w MOPS. Nie muszę mówić, że taka pomoc musi być udzielana szybko. Radzimy sobie na tyle, na ile potrafimy.
Brakuje wsparcia z MEiN, jasnych przepisów?
– Są, oczywiście, rozporządzenia, które pan minister podpisuje, jak np. to z marca w sprawie organizacji kształcenia, wychowania i opieki nad dziećmi i młodzieżą z Ukrainy. To są tylko pewne zapisy w akcie prawnym, a życie jest życiem. Bardzo często dziecko przyjeżdża z Ukrainy z jedną parą butów, z jedną bluzką. Jeżeli chcemy, aby uczestniczyło w zajęciach jako pełnoprawny członek naszej społeczności, to też chcemy zadbać, żeby miało to, co inne dzieci – np. obuwie na zmianę, kiedy wchodzi do szkoły czy na lekcje wychowania fizycznego.
Pewne rzeczy udaje nam się pozyskać w szkole. Nasz psycholog wymyślił m.in. szafę, do której można wkładać różne przydatne rzeczy. Każdy może coś dołożyć i każdy może coś z tej szafy wyjąć.
Wprowadziliśmy to rozwiązanie w formie innowacji i uświadomiło nam to, że w obecnych czasach placówka specjalna nie tylko zajmuje się dydaktyką, terapią, opieką, ale także wsparciem socjalnym. Tych zadań socjalnych przybywa, a przecież nie jesteśmy przecież ani ośrodkiem pomocy społecznej, ani internatem. Nie mamy jak tych dzieci zostawić w szkole na noc.
Były takie prośby, żeby przenocować dzieci?
– Mieliśmy taką sytuację z jednym dzieckiem z Ukrainy. Jego mama nie miała gdzie się podziać. Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z księdzem proboszczem w pobliskiej parafii, żeby znaleźć jakieś rozwiązanie. Na szczęście udało się zapewnić nocleg matce z dzieckiem.
Ale to są straszne dylematy. Czasami nie wiadomo, co robić. Mam tu na myśli kwestie natury organizacyjnej, ale też problemy o charakterze etycznym czy moralnym, z którymi się musimy na co dzień zmagać.
(…)
Co z wakacjami?
– Będziemy organizować półkolonie w porozumieniu z samorządem. Pięć grup dla dzieci polskich i ukraińskich. Ile osób ostatecznie się pojawi, ile wytrwa, będzie zależało od decyzji rodziców. Nawet gdyby teraz ktoś zapukał do drzwi szkoły, to jesteśmy w stanie do końca czerwca zaproponować zajęcia świetlicowe i adaptacyjne. Dziecko może być u nas, a rodzice mogą zająć się ważnymi sprawami, np. szukaniem pracy czy załatwianiem spraw urzędowych.
Dziękuję za rozmowę.
Przedstawiamy fragmenty wywiadu opublikowanego w GN nr 25-26 z 22-29 czerwca br. Całość w wydaniu drukowanym i elektronicznym – https://e.glos.pl
Fot. Archiwum prywatne