Andrzej Król: Pandemia pokazała nam wszystkim, jaką wartością jest szkoła

Ten szum informacyjny wokół naszego zawodu jest ogromny. Aż boli serce. Szkoła to nie tylko lekcja i podręcznik, ale możliwość poznawania różnych światopoglądów, nauka krytycznej oceny, kształtowanie postaw obywatelskich. Bez tego koniec z naszą indywidualną siłą. Takie są obawy starego belfra.

Z Andrzejem Królem, nauczycielem języka polskiego w Uniwersyteckim I Liceum Ogólnokształcącym im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak

„Co zrobiła nam ta pandemia” – w tym kontekście mówi się sporo o uczniach, mniej o nauczycielach. Co konkretnie zrobiła ta pandemia Panu, nauczycielowi, który pracuje w zawodzie od 49 lat?

Przez 49 lat mojej pracy nie przeżywałem takich wahań nastroju. Pandemia trochę nas nauczyła, trochę nas okaleczyła. Zmusiła nas też do uczenia się z wykorzystaniem innych narzędzi w kontaktach z uczniem, z przedmiotem i szkołą. Dla mnie, dla polonisty, który wykorzystywał nie tylko 45 min lekcji w szkole, to było ciężkie doświadczenie. Zajęcia pozalekcyjne miały dla mnie niemal taką samą rangę jak lekcje.

To były wyjścia do teatru, rozmowy, spotkania w plenerach, podróżowanie z młodzieżą do miejsc, do których przynajmniej raz w życiu trzeba pojechać. I nagle to wszystko jeszcze bardziej zyskało na znaczeniu, bo zauważyliśmy, ile straciliśmy przez ten czas.

Nie było Was w teatrze, nie pojechaliście w podróż.

Technologia nam nieco pomogła nadrobić braki. Wędrowaliśmy wirtualnie. „Podróżowaliśmy” na ekranie szlakiem Młodej Polski pod Tatrami, „spotkaliśmy się” z Wyspiańskim w Krakowie, „pojechaliśmy” do Czarnolasu, a nawet do Kazimierza nad Wisłą.

Jak było w tym wirtualnym Kazimierzu nad Wisłą?

Było sympatycznie, słonecznie, kolorowo, jak na widokówkach. Oglądaliśmy go tak, jakbyśmy sobie przewracali karty folderu. Smaczków nie było. Przeżyłem różne sytuacje przez te lata pracy, ale pandemia pokazała chyba nam wszystkim, jaką wartością jest szkoła. W naszej Kawiarence Literackiej, którą prowadzę od 36 lat, skomponowany został hymn szkoły „Testament mój” do słów Juliusza Słowackiego. Niektórzy moi absolwenci już dawno temu opuścili kraj, jeden z nich – kompozytor muzyki do hymnu – mieszka w Niemczech, jest lekarzem.

W maju 2020 r. nagraliśmy wersję pandemiczną z udziałem dawnych bardów śpiewających „Testament” w chorzowskim Słowaku, na Zaolziu i w Krzemieńcu. Ma już kilka tysięcy wyświetleń w internecie. Trafiła do całej Europejskiej Rodziny Szkół Słowackiego. Może więc ta pandemia aż takiej wyrwy w życiorysach nam nie zrobiła.

A w wiedzy? Co pokazała tegoroczna matura?

To jest tragiczne, bo pokolenie, które w tym roku zdawało egzamin maturalny, jest z pewnością grupą szczególną, o której będziemy długo pamiętać. Może niekonieczne w kontekście samej matury. Nigdy nie zapomnę, jak pomagali nam, nauczycielom, wdrażać się w organizację zdalnej nauki, a my robiliśmy wszystko, żeby pomóc im przetrwać ten trudny czas, żeby ułatwić przygotowanie się do matury. We wrześniu zorganizowałem nawet próbną ustną maturę. Było losowanie pytań, przygotowywanie się i odpowiedź przy stoliku. To było dobre doświadczenie, mimo że z matury ustnej zrezygnowano.

Nie miał Pan żalu, że te decyzje MEiN zapadały z opóźnieniem?

Nieraz pomyślałem sobie: oj, chciałbym, żeby to wszystko się już skończyło. Właściwie to każdego dnia o tym marzę. Brakowało mi twarzy uczniów, ich reakcji, a nie muszę mówić, jak człowiek się czuje, kiedy produkuje się zdalnie przez dłuższy czas, a potem słyszy od uczniów: cały czas coś przerywało.

Ta relacja mistrz–uczeń ma jeszcze rację bytu w szkole?

To nadal się gdzieś tli. Mam takie sytuacje, kiedy uczniowie przychodzą ze swoimi tekstami literackimi i pytają, czy są dobre. Wydaje się, że o autorytetach i mistrzach można mówić, kiedy w szkole jest czas i miejsce na rozmowę.

Pan ma takie miejsce?

Niedawno odremontowano nam pracownię polonistyczną, uczniowie często wpadali tam na herbatę i rozmowę. Młodzież nazwała ją „Królewską Pracownią Polonistyczną” (od nazwiska nauczyciela – red.). To autorski projekt pracowni przedmiotowej. Nazwa już mocno utrwaliła się w tradycji Słowaka. To jest takie miejsce w starym stylu, które łączy tradycję Liceum Słowackiego z naszymi zainteresowaniami. Są tam przedwojenne meble. Niedawno zostały odrestaurowane. I to jest sukces z czasu pandemii. Bo w czasie kiedy my uczyliśmy zdalnie, nasza dyrekcja odnawiała szkołę.

Mam więc pracownię, która gromadzi nie meblościanki z lat 70., tylko meble z lat 20. i 30. XX wieku. Jest też budka telefoniczna i fortepian, a także gabloty z pamiątkami, szafy z książkami i rekwizyty teatralne.

(…)

Kiedy Pan słyszy opinie o pracy nauczycieli, o tym, co wam wolno, a czego nie, to co Pan myśli?

Tak mówią „teoretycy”. Oni nawet nie wiedzą, ile poświęcamy szkole, uczniom, przedmiotowi i własnej edukacji. My musimy za uczniami nadążyć, żeby z nimi rozmawiać. To nie jest zawód dla każdego. Trzeba go kochać. Trzeba stwarzać przestrzeń do rozwoju młodych ludzi, prowokować ich do działań. Lekcja to nie tylko lekcja, ale spotkanie, to nie praca, lecz rozmowa. Nie wiem, czy po pandemii nasz zawód nadal będzie się wiązał z tym, o czym mówię.

Skąd takie wątpliwości?

Ten szum informacyjny wokół naszego zawodu jest ogromny. Aż boli serce. Szkoła to nie tylko lekcja i podręcznik, ale możliwość poznawania różnych światopoglądów, nauka krytycznej oceny, kształtowanie postaw obywatelskich. Bez tego koniec z naszą indywidualną siłą. Takie są obawy starego belfra.

Dziękuję za rozmowę.

***

Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 20-21 z 19-26 maja br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)

Fot. Sebastian Dudek