Jeśli w Parlamencie Europejskim do głosu dojdą partie, które jawnie deklarują, że są przeciwko Unii Europejskiej albo bardziej pokrętnie mówią, że Unia tak, ale tylko gospodarcza lub tylko na wybranych przez nich warunkach, to będzie oznaczało, że Unii Europejskiej nie będzie w ogóle. Sercem UE jest to, że jesteśmy w niej wszyscy razem dla uniwersalnych wartości, że jesteśmy Wspólnotą.
Z dr Karoliną Zioło-Pużuk*, współzałożycielką i członkinią Zarządu ZNP na UKSW w Warszawie, stołeczną radną i kandydatką w wyborach do Parlamentu Europejskiego z ramienia Lewicy, rozmawia Jarosław Karpiński
Wszyscy podkreślają wagę i historyczny wymiar wyborów do Europarlamentu odbywających się 9 czerwca br. Wyjaśnijmy, dlaczego są one tak ważne. Dlaczego są ważne dla Pani?
– Są ważne, bo to jest wybór za Europą albo przeciw Europie. Jeśli w Parlamencie Europejskim do głosu dojdą partie, które jawnie deklarują, że są przeciwko Unii Europejskiej albo bardziej pokrętnie mówią, że Unia tak, ale tylko gospodarcza lub tylko na wybranych przez nich warunkach, to będzie oznaczało, że Unii Europejskiej nie będzie w ogóle. Sercem UE jest to, że jesteśmy w niej wszyscy razem dla uniwersalnych wartości, że jesteśmy Wspólnotą. Tylko wybierając partie proeuropejskie, możemy być pewni, że rozwiązania przyjmowane przez PE przyczynią się do skutecznych reform i będą miały lepsze skutki również dla Polski. Mam na myśli na przykład reformy wzmacniające decyzyjność Unii. To ważne, bo my w Polsce wiemy z doświadczenia, jak szkodliwe jest liberum veto. A w UE są przecież państwa, takie jak choćby Węgry, które chcą wszystko wetować.
Przez takich hamulcowych trudno przeprowadzać ważne zmiany. Jeśli niektóre partie i kandydaci startujący do PE myślą w takich kategoriach, że tylko wybrane elementy w funkcjonowaniu UE im pasują, a inne nie, to tak naprawdę opowiadają się za Unią, której nigdy w Polsce nie chcieliśmy, czyli za Europą dwóch prędkości.
A jako Polska nie powinniśmy mieć złudzeń, jaka prędkość nas obejmie. Prawicowe populizmy w Europie są ponadto realnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski, nie tylko w kontekście wojny w Ukrainie.
Jest Pani nauczycielką akademicką i aktywną związkowczynią, do niedawna prezeską Zarządu Uczelnianego ZNP w UKSW. Z jakim programem startuje Pani w wyborach do PE? Wzięła Pani na sztandary edukację i naukę?
– Tak. Uważam, że także na poziomie europejskim można bardzo wiele zrobić w zakresie nauki i edukacji. Każdy, kto pracuje na uczelni wyższej, zajmuje się na co dzień nauką, dostrzega duże różnice w komforcie pracy między Polską a krajami zachodnimi. Nie chodzi tylko o zarobki, ale także o badania naukowe. Wciąż dużo więcej środków przeznacza się na badania w krajach tzw. starej UE niż w takich krajach jak Polska, choć jesteśmy już w UE od 20 lat. Te dysproporcje trzeba wyrównywać.
Moim zdaniem część środków z Europejskiego Funduszu Spójności należy przeznaczyć na badania naukowe. Ale kiedy ktoś o tym mówi, to technokraci zaczynają być zadowoleni, dlatego że wierzą w taką prosta przekładalność między nauką a czymś, co można spieniężyć i sprzedać do biznesu. Ja natomiast, jako przedstawicielka nauk humanistycznych, widzę, że jeśli dalej będziemy zaniedbywać humanistykę i nauki społeczne, to dalszy rozwój społeczeństwa stanie pod znakiem zapytania. Nie możemy uprawiać nauki tylko dla biznesu, takiej, którą biznes chciałby kupić, w której biznes widzi tylko jej najprostsze zastosowanie, np. w postaci ładniejszej szczotki do polerowania okien.
Co jeszcze chciałaby Pani zmienić w edukacji, nauce, patrząc z tej szerszej, europejskiej perspektywy?
– Bardzo ważne jest dla mnie coś, co roboczo nazywam europejskim dyplomem czy europejskimi standardami jakości kształcenia. Oczywiście nasze dyplomy są uznawane w UE, natomiast wcale nie oznacza to, że te standardy kształcenia są we wszystkich krajach takie same. Mam na myśli nie tylko wiedzę, ale także różne aspekty dydaktyki. Dlatego moim zdaniem powinno powstawać więcej uczelni transgranicznych, takich jak Uniwersytet Europejski Viadrina, ale też różnych sieci dydaktycznych, nie badawczych, które angażowałyby wiele krajów.
A co z Erasmusem, najbardziej chyba znanym w szkołach i na uczelniach?
– Oczywiście program Erasmus, czyli współpraca naukowców z różnych krajów, w tym pomaga. Ale jeśli chodzi w wyjazdy naukowców czy studentów, konieczna jest jednak rewaloryzacja tego programu, bo dzisiaj pieniądze, które otrzymuje student czy wykładowca, nie są wystarczające, żeby w każdym kraju móc się godnie utrzymać bez wsparcia rodziców przez tydzień czy dwa.
Bardzo ważnym projektem dla naukowców jest Europejska Biblioteka Cyfrowa. Chodzi o to, by dla wszystkich dostępne były nie tylko te dzieła, które nie mają już praw autorskich, ale żeby można było jednorazowo wypożyczyć książkę, pracę naukową czy dzieło literackie, które jest tymi prawami objęte. Usprawniłoby to nam bardzo pracę naukową.
Oczywistym postulatem jest zwiększenie nakładów na naukę. ZNP opowiada się za zwiększeniem wysokości finansowania szkolnictwa wyższego i nauki do osiągnięcia poziomu 3 proc. PKB. Obecnie nie zbliżamy się nawet do 2 proc.
Na razie może Pani działać na rzecz rozwoju nauki i edukacji na szczeblu samorządowym. Od 7 maja zasiada Pani w Radzie Warszawy.
– W stołecznym samorządzie będę chciała oczywiście pracować w komisji edukacji Rady Warszawy. W kampanii samorządowej wiele mówiłam o szkolnictwie. Chciałabym, żeby uczniowie mieli dostęp do większej liczby zajęć pozalekcyjnych, tak by rodzice nie musieli płacić za korepetycje, a nauczyciele mogli otrzymać dodatkowe wynagrodzenie. Opowiadam się za większą liczbą zajęć z języków obcych. W ogóle uważam, że w szkołach powinno się dziać więcej, ale przy lepszej organizacji i bez dodatkowych obciążeń dla nauczycieli.
Jak to pogodzić przy takich brakach kadrowych?
– Sama pracuję jako nauczycielka na uczelni wyższej, ale jestem dzieckiem nauczycielki i dyrektorki szkoły podstawowej. Przez 15 lat moja mama była nauczycielką i dyrektorką szkoły na warszawskich Bielanach, więc wiem, z jakimi problemami mierzą się na co dzień nauczyciele. W mojej rodzinie zawód nauczyciela był zawsze stawiany na piedestale, był przedstawiany jako zawód marzeń. To oczywiste, że potrzebujemy większych pieniędzy dla szkół oraz godnych zarobków dla nauczycieli, aby rozwijać edukację.
Bardzo poruszającym momentem był dla mnie strajk nauczycieli w 2019 r. Byłam wtedy na konferencji w Cambridge i mówiłam o obrazie związkowca w polskich mediach. Ktoś z sali zapytał, ile trwa ten strajk. Odparłam, że tydzień – bo to był ten moment podczas strajku – i spotkałam się ze zdziwieniem, że strajk trwa już tydzień i jeszcze nie upadł w Polsce rząd. No ale to były polskie realia, pod rządami PiS, a nie realia krajów, w których dialog społeczny jest na wysokim poziomie. I nie wiem, dlaczego nadal tak świetnie w Polsce ma się opowieść o tym, że związki rzekomo hamują rozwój, szczególnie w sferze edukacji, nauki. Przecież związki wspierają ten rozwój, bo mówią o tym, żeby godnie zarabiali i pracowali ci, którzy mają wychowywać, edukować kolejne pokolenia.
To porozmawiajmy o Pani działalności związkowej. Jak to się stało, że zapisała się Pani do ZNP?
– Do pierwszej związkowej organizacji nauczycielskiej zapisałam się w 2006 r. w Wielkiej Brytanii jako doktorantka na Uniwersytecie w Sheffield i przez cztery lata, do powrotu do Polski, byłam tam członkinią The University and College Union (UCU), płaciłam składki i nawet raz strajkowałam. Jak wróciłam do Polski, to pracując w różnych miejscach, działałam w związkach. W końcu razem z dr. Bartoszem Rydlińskim doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby założyć ZNP na UKSW. Tak też zrobiliśmy, choć trwało to dość długo. Na naszej uczelni działały już dwa związki, ale nie mieliśmy poczucia, żeby któryś z nich w pełni nas reprezentował. Grupa inicjatywna ZNP na UKSW tworzyła się rok.
Powstaliśmy w listopadzie ub.r. i od razu poszliśmy do rektora, żeby się przedstawić. Zdradzę, że rektor nie był tym zaskoczony (śmiech). Przewodniczyłam ZNP na uczelni, ale w związku z tym, że zostałam radną, to mam trochę mniej czasu i prezesem Zarządu Uczelnianego na UKSW został wybrany dr Bartosz Rydliński. Ja jestem obecnie członkinią zarządu i delegatką do RSzWiN ZNP.
Niedawno na UKSW zakończyły się negocjacje płacowe. Jaki jest ich wynik?
– Wcześniej, jak powstawał ZNP na UKSW, to zaczęły się negocjacje na temat regulaminu pracy i braliśmy w nich czynny udział. Braliśmy też oczywiście czynny udział w negocjacjach płacowych. Negocjacje były bardzo długie i szalenie męczące, ale poszło nam bardzo dobrze, zakończyliśmy je z satysfakcjonującym dla wszystkich wynikiem.
Kampania do PE jest na ostatniej prostej. Jak Pani wykorzysta ten czas?
– Chcę się skupić na dwóch kwestiach: na edukacji i na prawach kobiet. Uważam, że UE może być bardziej przyjazna, możemy mieć dzięki Unii lepszą ochronę zdrowotną, takie same prawa na rynku pracy, możemy pracować krócej, zgodnie z europejskimi standardami. A przecież Polacy są dzisiaj jednym z najbardziej zapracowanych narodów w Europie i dotyczy to także nauczycieli.
Dziękuję za rozmowę.
***
Dr Karolina Zioło-Pużuk kandyduje z drugiego miejsca listy Lewicy w okręgu nr 4 (Warszawa i część Mazowsza). Jest absolwentką Uniwersytetu Warszawskiego. Tytuł doktora nauk humanistycznych zdobyła na Uniwersytecie w Sheffield. Managerka, specjalistka w zakresie PR i komunikacji, wykładowczyni, badaczka i polityczka. Jest radną Rady Miasta Warszawa i zastępczynią szefa Kancelarii Senatu. Wykłada na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Adiunktka, prodziekanka ds. studenckich, kierowniczka Centrum Badań nad Dydaktyką Języka i Literatury. Współzałożycielka ZNP na UKSW.
Wywiad ukazał się w Głosie Nauczycielskim nr 22-23 z 29 maja – 5 czerwca br.
Fot. Archiwum prywatne