Jeśli chodzi o same szkoły, to stoję na stanowisku, że nie można dopuścić do ponownego lockdownu. Dzieci nie mogą dłużej siedzieć w domu. Szkody wynikające z izolacji są nie do odrobienia. I to nawet nie jest kwestia utraconej wiedzy, ale zdecydowanie bardziej relacji międzyludzkich. Nie powinniśmy już tego przerabiać po raz kolejny.
Z dr n. med. Sylwią Serafińską*, specjalistką chorób wewnętrznych i zakaźnych, zastępcą ordynatora I Oddziału Zakaźnego w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Każdego dnia przybywa osób po pierwszej dawce, ale zaszczepionych wciąż jest za mało. To efekt „klimatu”, wakacji, niewiary, niechęci czy braku sensownej kampanii edukacyjnej?
– Niektórzy po trzech poprzednich falach być może zapomnieli o covidzie, czujność innych została uśpiona rozmaitymi wypowiedziami publicznymi. Ja jednak mam na co dzień do czynienia z pacjentami, którym usiłuję tłumaczyć, że trzeba się zaszczepić, żeby nie trafić na oddział covidowy. Moim zdaniem Polacy raczej nie wierzą ekspertom. Ufają kolegom, rodzinie, cioci, wujkowi, mediom społecznościowym, ale nie nam. Wszystko jest kwestią podejścia.
Czy dobra kampania edukacyjna zmieniłaby to podejście? Gros ludzi nie wie, jak działają szczepionki.
– Ludzie najczęściej nie szukają właściwych źródeł informacji, inna sprawa, że w Polsce dotychczasowa kampania nie była zbyt edukacyjna. Nie była nawet dostatecznie edukacyjna. Dziś każdy dorosły Polak, każde dziecko wie, że trzeba się szczepić. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby nic na ten temat. Wiem, że wiele osób ma też różne wątpliwości, ale to już nie czas na wyłącznie kampanie edukacyjne. Takie kampanie to za mało. Doszliśmy do punktu, gdy w takim społeczeństwie jak nasze konieczne jest wprowadzenie konkretnych obostrzeń dla osób niezaszczepionych.
Jest Pani zwolenniczką wprowadzenia takich ograniczeń?
– Tak. Jak już mówiłam, z pacjentami rozmawiam na co dzień. To jest walka z wiatrakami, to ciągłe tłumaczenie im, że szczepionka ich chroni przed ciężkim przebiegiem covidu. „Zobaczymy, co za trzy-cztery lata będzie się działo z tymi zaszczepionymi” – mówią mi pacjenci, którzy chcą uniknąć szczepień. Ja wtedy mówię: „Za rok zachoruje pan na covid. Tego się pan nie boi?”. Pacjent odpowiada: „No to zachoruję albo nie zachoruję, ale zobaczymy, jakie będą te odległe skutki”. Na próżno tłumaczy się, że to, co będzie za kilka lat, nie ma większego znaczenia w sytuacji, gdy tu i teraz walczymy z pandemią. Nawet kiedy się przypomina ludziom, jakie problemy z niej wynikają – lockdowny, upadki firm, problemy socjalne, ekonomiczne, problemy z kondycją psychiczną, także u dzieci. Można mówić w nieskończoność. Te rozmowy są absurdalne, trzeba więc zacząć działać inaczej. Do społeczeństwa powinien pójść przekaz, tak jak to zrobili, np. Francuzi lub Włosi – „Jeśli nie jesteś zaszczepiony, nie masz pełnego dostępu do kina, teatru, spotkań publicznych itp.”.
Zapytam przewrotnie. A do szkoły?
– Jeśli chodzi o same szkoły, to stoję na stanowisku, że nie można dopuścić do ponownego lockdownu. Dzieci nie mogą dłużej siedzieć w domu. Szkody wynikające z izolacji są nie do odrobienia. I to nawet nie jest kwestia utraconej wiedzy, ale zdecydowanie bardziej relacji międzyludzkich. Nie powinniśmy już tego przerabiać po raz kolejny.
Dlatego tu jest jeszcze czas i przestrzeń na edukację. Mam na myśli kwestię szczepień dzieci. Nie mam żadnych wątpliwości, że musimy działać. Dzieci od 12. roku życia szczepimy od czerwca.
Wakacyjne rozprężenie, urlopy, wyjazdy zrobiły swoje. Ale nie można przestać rzetelnie edukować rodziców i uczniów. Konieczne są globalne kampanie medialne, przygotowane i firmowane odgórnie przez rząd. Niech mówią o tym pediatrzy, lekarze rodzinni, każdy, kto może. Bez odgórnego zalecenia medycy jednak też niewiele zrobią, już nie wspominając o tym, że są tacy lekarze, którzy odradzają szczepienia. To jest dramat. Często są w porozumieniu z rodzicami: a poczekajmy, a zobaczymy, a może jednak odroczmy to szczepienie. Tak to wygląda.
Jakie ma Pani dane na temat wyszczepialności dzieci powyżej 12. roku życia?
– Sprawdziłam to. Mamy ok. 2,5 mln dzieci między 12. a 17. rokiem życia. W tej chwili można przyjąć, że przynajmniej jedną dawkę, czyli jakąkolwiek odporność, uzyskało ok. 30 proc. dzieci w tym wieku. Ok. 800 tys. dzieci otrzymało przynajmniej jedną dawkę.
Myśli Pani, że dzieci prześcigną dorosłych? Są szczepione krócej, a jednak ich wynik wydaje się lepszy.
– Bardzo bym chciała. Jest na to szansa. W tym kontekście popatrzmy na seniorów powyżej 80. roku życia, którzy są szczepieni od przełomu stycznia i lutego, a wyszczepieni są na poziomie niewiele ponad 50 proc., co jak na skalę europejską jest przerażającą statystyką. Przecież ta grupa wiekowa jest od początku traktowana priorytetowo, dlatego tak trudno zrozumieć ten wynik. Kiedy ruszą szkoły, uczelnie, to oni będą najbardziej narażeni na ciężki przebieg covidu.
Tymczasem ciągle mówi się o nauczycielach, podczas gdy to jest jedna z najlepiej zaczepionych grup zawodowych w Polsce. Często przy tej okazji dodaje się, że to nauczyciele będą przenosić wirusa w szkole. I tak w kółko.
– To jest przykre, to jest kompletna bzdura. To jest stygmatyzowanie grupy zawodowej Bogu ducha winnej, która przecież zaczęła się szczepić przed miesiącami. Trzeba pamiętać, że wprowadzenie obowiązku szczepień niewiele tutaj zmieni, bo i tak zostanie grupa, która nie może być zaszczepiona z uwagi na przeciwwskazania. Takich osób jest niewiele, ale na pewno są także wśród nich nauczyciele. Trzeba też pamiętać, że nie wszyscy zaszczepieni wytworzą odporność pomimo pełnego cyklu szczepień. Z badań wynika, że takich osób jest kilka-kilkanaście na 100. Tego się nie przeskoczy.
Dlatego cały czas my, medycy, wolimy mówić o odporności środowiskowej, zaszczepieniu jak największej liczby osób, by przerwać transmisję wirusa w populacji. To jest kluczowa sprawa. I w szkołach będzie można ją przerwać, szczepiąc powszechnie dzieci.
Od początku pandemii ma Pani stały kontakt ze szkołami. Organizuje spotkania na temat covidu, szczepień, próbuje rozwiewać wątpliwości nauczycieli i dyrektorów szkół. Przed rozmową z Panią zapytałam kilku dyrektorów, o co chcieliby Panią zapytać, i okazało się, że wybrzmiewa jedno pytanie: „Czy wbrew uwagom rodziców – przeciwników szczepień my nadal możemy w szkole zachęcać do szczepienia dzieci?”. To pytanie ma związek z awanturami na tym tle.
– Przecież to jest prozdrowotne działanie, które szkoły mają wpisane we wszelkie zalecenia, statuty i programy. Apele nauczycieli i dyrektorów szkół służą edukacji dzieci. Dyrektorzy mają wręcz obowiązek informowania, zachęcania, nakłaniania, proponowania oraz ułatwiania działania prozdrowotnego, jakim jest szczepienia dzieci. To, że jakaś grupa rodziców zwróciła uwagę albo się awanturowała, to skandal. Bo to, co robią ci ludzie, jest działaniem antyzdrowotnym. Na to się zgodzić nie można, trzeba dalej edukować.
Trzeba dać takim rodzicom jasny komunikat: chcecie mieć otwarte szkoły, to szczepcie siebie i dzieci.
Kiedy na moich wykładach ktoś ma wątpliwości, zawsze mówię: szczepić się czymkolwiek, byle jak najszybciej. Lepsza jakakolwiek skuteczność niż żadna.
Ale dyrektorzy pytają. Chcą wiedzieć, czy muszą czekać na bliżej nieokreślone regulacje prawne.
– Nie czekać na żadne regulacje. To jest walka o zdrowie i życie. Należy działać zgodnie z najlepszą wiedzą, słuchać ekspertów i z nimi współpracować. Przecież działalność prozdrowotna szkół jest wpisana w rozmaite programy. To jest obowiązek.
Na razie sytuacja epidemiologiczna wydaje się sprzyjać powrotowi do szkół, ale czy we wrześniu też tak będzie?
– Mam nadzieję, że tak. Wszyscy tego chcemy. Ostateczne decyzje będą należały do rządzących. Nie wiem, jakie one będą. Powiem tak: tu zawsze mam wątpliwości, bo jestem zawiedziona niekonkretnymi działaniami rządu w kwestii egzekwowania restrykcji czy obostrzeń dotyczących osób niezaszczepionych. Ale mam nadzieję, że szkoła ruszy.
(…)
Dziękuję za rozmowę.
*Dr n. med. Sylwia Serafińska jest adiunktem w Klinice Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu
Fot. Archiwum prywatne
Przedstawiamy fragment wywiadu opublikowanego w GN nr 33-34 z 18-25 sierpnia br. Całość – w wydaniu papierowym i elektronicznym (ewydanie.glos.pl)