„Gazeta Wyborcza” pisze w środę, że ekipa PiS chce umożliwić części pedagogów odejście na wcześniejszą emeryturę (ma być przywrócona na dwa lata), natomiast reszta nauczycieli ma pracować więcej – 24 godziny tygodniowo „przy tablicy”. Głos Nauczycielski już ostrzegał: to rozwiązanie droższe niż wypłacenie podwyżek!
„Gazeta Wyborcza” powołuje się na informatora z rządu i zapowiada przedstawienie przez ekipę Mateusza Morawieckiego we wrześniu br. projektu przywrócenia maksymalnie na dwa lata nauczycielskiej wcześniejszej emerytury. Chodzi o to, by pozbyć się z zawodu części pedagogów z najdłuższym stażem. Pozostali będą musieli pracować więcej – pensum ma zostać wydłużone do 24 godzin tygodniowo. W kwietniu br. o podobnych planach pisał „Dziennik Gazeta Prawna”, informując, że według planów PiS nauczyciele będą mogli wybrać, czy chcą pracować według dotychczasowego pensum, czy wydłużonego w zamian za podwyżkę wynagrodzenia.
Pomysł zwiększenia wymiaru pensum w zamian za podwyżki pojawił się niespodziewanie podczas rozmów rząd-związki w pierwszych dniach kwietnia br. przed rozpoczęciem strajku w oświacie. Ówczesna wicepremier Beata Szydło i szef kancelarii premiera Michał Dworczyk nazwali tę propozycję „nowym kontraktem społecznym dla nauczycieli”, a całą koncepcję przedstawiciele rządu opisali tak:
„Zakładamy, że średnio nauczyciel dyplomowany po wprowadzeniu zmian otrzyma w kolejnych latach, w wariancie pensum 22 h w 2020 – 6128 zł, 2021 – 6653 zł, 2022 – 7179 zł, 2023 – 7704 zł. W przypadku ustalenia pensum na poziomie 24 h (poziom średniej OECD) nauczyciel dyplomowany mógłby liczyć średnio na następujący wzrost wynagrodzenia 2020 – 6335 zł, 2021 – 7434 zł, 2022 – 7800 zł, 2023 – 8100 zł”. I dalej: „Zwiększenie pensum byłoby kroczące i obejmowało cykliczne jego podnoszenie co roku, wraz z przyznaną podwyżką, aż do osiągnięcia pułapu 22 (lub 24) godzin przy tablicy w 2023 roku (…)”.
W Głosie Nauczycielskim wyliczyliśmy, że zwiększenie nauczycielskiego pensum do 24 godzin tygodniowo kosztowałoby państwo kilka razy więcej (!) niż spełnienie postulatów płacowych, a dla nauczycieli oznaczałoby de facto obniżkę wynagrodzeń (patrz GN nr 20 z 15 maja br.).
Po wprowadzeniu 22-godzinnego pensum z pracą musiałoby się pożegnać 140 tys. nauczycieli (tyle etatów zabrakłoby po zwiększeniu pensum o 1/4). Co oznaczałoby konieczność zwolnienia (lub wysłania na emeryturę) do 2023 r. minimum 35 tys. nauczycieli rocznie. W wersji dotyczącej pensum 24-godzinnego należałoby wypchnąć z zawodu (zwolnić, umożliwić odejście) w ciągu czterech lat aż 230 tys. nauczycieli, czyli co trzeciego pedagoga. Jak łatwo policzyć – minimum 57 tys. nauczycieli rocznie.
W Głosie policzyliśmy koszty związane z odejściem z zawodu tak ogromnej rzeszy nauczycieli. Wyszło nam, że wysłanie na emeryturę na 5-10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego tylko 100 tys. nauczycieli mogłoby kosztować budżet państwa i ZUS od 19,2 do 37,2 mld zł!
Same odprawy emerytalne można oszacować na mniej więcej 1,2 mld zł. A to najniższa pozycja w rachunkach.
Wypłata wcześniejszej emerytury – na skromnym poziomie 2 tys. zł miesięcznie – zmusi rząd do znalezienia od 12 do 24 mld zł! Wszystko zależy od okresu dzielącego daną osobę od osiągnięcia normalnego wieku emerytalnego – przywrócenie prawa do przejścia na wcześniejszą emeryturę po osiągnięciu 30 lat stażu pracy (w tym 20 lat „przy tablicy”) oznacza przecież, że z takiego świadczenia skorzystają już osoby w wieku mniej więcej 55 lat. Czyli na pięć lat (kobiety) lub 10 lat (mężczyźni) przed osiągnięciem obecnego powszechnego wieku emerytalnego.
Kolejny punkt na rachunku to utrata przez ZUS składki, jaką odchodzący na wcześniejszą emeryturę nauczyciel wpłacałby do kasy Zakładu. I tu mówimy o znacząco rozbieżnych kwotach uzależnionych od wieku nauczycieli decydujących się na odejście z zawodu – od ok. 6 do 12 mld zł.
Powtórzmy to: w sumie pomysł PiS i rządu może kosztować budżet państwa i ZUS od 19,2 do 37,2 mld zł! Warto przypomnieć, że wydatki związane z podwyżkami, jakich domagali się protestujący nauczyciele (30 proc. wynagrodzenia zasadniczego rozpisane na raty), wyniosłyby ok. 7-8 mld zł.
Przypomnijmy jeszcze, ze proponowane podwyżki w zamian za wydłużenie czasu pracy „przy tablicy” są dla nauczycieli zwyczajnie nieopłacalne. Wynagrodzenie za każdą dodatkową godzinę pensum byłoby ponad dwukrotnie mniejsze od wynagrodzenia, jakie nauczyciel otrzymuje dziś za godzinę ponadwymiarową! Tak wynika z odpowiedzi MEN na interpelację posła Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz’15).
Pisaliśmy o tym tutaj:
Na każdej dodatkowej godzinie pensum nauczyciel straciłby 84 zł netto miesięcznie!
I jeszcze jedno: podwyższenie czasu pracy „przy tablicy” do 24 godzin cofnęłoby oświatę do lat 70. XX w. Rząd chce pensum jak za Gierka! 18-godzinne pensum wprowadziła Karta Nauczyciela z 1982 r. Dlaczego pensum ustalono wówczas na takim właśnie poziomie? To efekt 10 lat negatywnych doświadczeń z poprzednimi rozwiązaniami wprowadzonymi w życie w 1972 r., gdy Sejm przyjął Kartę Praw i Obowiązków Nauczyciela. Po dekadzie obowiązywania tego dokumentu wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że jest on anachroniczny aż do bólu. Czemu? Przeciętny pedagog pracował wtedy praktycznie na dwóch etatach. Pensum według starej Karty wynosiło oficjalnie 26 godzin w szkołach podstawowych, 22 w szkołach średnich i zawodowych, 30 w przedszkolach. Nauczyciele bibliotekarze pracowali jednak aż 36 godzin, najwięcej zaś wychowawcy w internatach – 42 godziny! Faktycznie jednak nauczyciele spędzali „przy tablicy” przeciętnie 30 godzin tygodniowo (w przypadku nauczycieli na wsi 32 godziny). Wszystko z powodu niby nieobowiązkowych godzin ponadwymiarowych, które jednak każdy nauczyciel musiał realizować, czy to mu się podobało, czy nie.
Pisaliśmy o tym w GN nr 20 z 15 maja br.
(DK, GN)