Szkoła jest przeładowana. Powód? Reforma. Siódme i ósme klasy weszły do szkół. Musieliśmy niemal wszystkie szkolne pomieszczenia przekształcić w sale lekcyjne.
Z Hanną Baszyńską, dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 6 im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w Olsztynie, rozmawia Katarzyna Piotrowiak
Od 12 września br., zgodnie z przyjętym przez Ministerstwo Zdrowia programem prozdrowotnym i nowym prawem, w każdej szkole powinien być stomatolog. Znalazło się u Was miejsce na gabinet dentystyczny?
– Szkoła jest przeładowana, nie mamy ani warunków, ani żadnego wolnego pomieszczenia. Gdyby nawet gabinet powstał i podpisalibyśmy umowę z NFZ, to i tak nie moglibyśmy zabierać dzieci do stomatologa. To może robić tylko rodzic, nieważne, czy chodzi o zabieg, zastrzyk czy borowanie zęba.
Chce Pani przez to powiedzieć, że nawet gdyby taki gabinet powstał, byłby w zasadzie bezużyteczny?
– Trzeba pamiętać, że to rodzice odpowiadają za zdrowie dzieci. I ani ja, ani wychowawczyni bądź inny nauczyciel nie możemy dziecka nigdzie zabierać bez wiedzy rodziców. Inna sprawa, że nie mamy specjalnego etatu dla nauczyciela, który miałby się tym zajmować, a nie wyobrażam sobie, by nauczyciele mogli pozostawić w klasie uczniów, żeby jedno z dzieci zaprowadzić do dentysty. Moim zdaniem rodzice i tak będą chodzić ze swoimi dziećmi do tych dentystów, do których najmłodsi są przyzwyczajeni.
Dlaczego? Nie zaufaliby stomatologowi ze szkolnego gabinetu?
– Nakłada się na to wiele spraw. Moim zdaniem rodzice muszą nie tylko wyrazić zgodę na wizytę dziecka u stomatologa, ale również w niej uczestniczyć. Nie wyobrażam sobie, że cokolwiek mogłoby się odbyć bez rodzica. Nauczyciel nie ma uprawnień do takich decyzji, jak: „Tak, proszę zaplombować”, „Tak, proszę wyrwać”, „Tak, proszę borować”. Moim zdaniem przegląd stanu uzębienia dzieci to jedyne, w czym my, nauczyciele, moglibyśmy uczestniczyć.
To jest sens, żeby otwierać gabinety stomatologiczne w szkołach?
– Wiele się zmieniło od czasu, kiedy zostały zlikwidowane. Myślę, że obecnie taki gabinet nie zdałby egzaminu. Tworzenie gabinetu tylko dla samego przeglądu jamy ustnej mija się z celem. Dentobusy są lepszym rozwiązaniem.
Jak to się stało, że nie macie miejsca na gabinet stomatologiczny?
– Reforma. Siódme i ósme klasy weszły do szkół. Musieliśmy niemal wszystkie szkolne pomieszczenia przekształcić w sale lekcyjne. Gabinet pielęgniarki oczywiście jest u nas od lat, ale tam nie ma miejsca na fotel dentystyczny. Gdybyśmy byli zmuszeni znaleźć miejsce, musielibyśmy wybrać: pielęgniarka albo dentysta.
W myśl ustawy nie może być mowy o rezygnacji z pielęgniarki.
– Właśnie, a nasza pielęgniarka i tak jest w szkole tylko przez dwa i pół dnia. Chcielibyśmy, żeby była w szkole przez pięć dni.
Dlaczego? Z powodu pieniędzy?
– Nie tylko. Ze względu na trudną sytuację w służbie zdrowia, związaną m.in. z brakami w personelu pielęgniarskim. Potrzeby są większe niż dostępność pielęgniarek na rynku. Narodowy Fundusz Zdrowia wie, że chętnie przyjęlibyśmy kogoś na co najmniej 40 godzin tygodniowo, ale chęci tu nie wystarczą. Większość pielęgniarek, które mają popisane umowy z NFZ, pracuje w kilku szkołach jednocześnie, w każdej na godziny.
Pielęgniarek jest za mało. Jakie wynikają z tego konsekwencje dla szkoły?
– Ja, nauczyciele, pracownicy obsługi i administracji jesteśmy przeszkoleni w udzielaniu pierwszej pomocy i w razie potrzeby pierwszej interwencji, to my jesteśmy tymi, którzy ratują poszkodowanego ucznia. A jeśli sprawa tego wymaga, wzywamy pogotowie bądź tylko rodziców. To trudny temat.
Jak bardzo trudny?
– Musimy pamiętać o wielu rzeczach. Nauczyciel może na przykład przykleić plaster na zadrapanie, ale już żadnego leku nie wolno mu podać, nawet przeciwbólowego. Ewentualne leki podaje się wyłącznie tym dzieciom, których rodzice dostarczą zalecenia lekarza i podpiszą zgodę. O takim dziecku informuje się pielęgniarkę i wychowawcę. Doraźnie nie wolno nam nic robić, nie wolno nam nawet podać dziecku tabletki na ból głowy. Sami nie możemy praktycznie o niczym decydować.
Powiedziała Pani, że opieka pielęgniarska w szkołach nie jest wystarczająca. Co trzeba zrobić, żeby poprawić sytuację?
– Trzeba zachęcać młodych ludzi do pracy w zawodzie pielęgniarki i zwiększać ich pensje.
Tak jak w przypadku nauczycieli…
– Rzeczywiście sytuacja jest podobna. Trzeba podwyższyć pensje, inaczej nie będzie pielęgniarek. Ich obecność nam, nauczycielom, bardzo pomaga także w najprostszych sytuacjach, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych. Pielęgniarka oprócz doraźnie udzielanej pomocy robi bilanse, może też sama przeprowadzić fluoryzację zębów. A chyba nie muszę mówić, że do tego gabinet stomatologiczny nie jest potrzebny.
Czy odtwarzanie po latach gabinetów stomatologicznych jest spóźnione?
– Tak jak już mówiłam, rodzice uczniów wcale nie muszą być zainteresowani leczeniem zębów w szkołach. Ponadto pamiętajmy, że w ostatnich latach wiele przepisów zostało zaostrzonych ze względu na bezpieczeństwo dzieci, a gabinety stomatologiczne, tak jak i zatrudnienie pielęgniarki, nie pozostają w gestii szkoły, tylko NFZ. Może miałoby to sens, gdyby gabinety były otwarte popołudniu. Rodzic miałby czas, żeby przyprowadzić dziecko po pracy.
A poradnia stomatologiczna przy szkole?
– Czemu nie. Naszym zadaniem jest uczenie i zapewnienie dzieciom opieki, leczenie i wychowanie pozostawiamy rodzicom. Szkoła to nie lecznica.
Powiedziała Pani, że nie macie warunków do otwarcia gabinetu. Jak wygląda sytuacja szkoły po reformie? O której kończycie lekcje?
– Dzięki temu, że urządziłam klasy we wszystkich możliwych zakamarkach szkolnych, w tym między innymi w pokoju socjalnym pracowników, udało się dopiąć plan lekcji. Zajęcia kończymy o godz. 15.15, z tym że każdego dnia jedna z klas zostaje na dziewiątą lekcję do 16.05.
(…)
To jest fragment wywiadu. Całość – w GN nr 38 z 18 września br.
Fot. Materiały szkoły